Cena sławy, cena wstydu Cena sławy, cena wstydu
i
Jeremy Thomas, „Longmont, United States”, WikimediaCommons (domena publiczna)
Przemyślenia

Cena sławy, cena wstydu

Anda Rottenberg
Czyta się 5 minut

Korzyści, jakie rządzący czerpią z wykorzystywania zdolności artystów, są oczywiste. Pozostaje pytanie o opłacalność oddawania władzy własnego talentu. Nie chodzi o doraźny bilans zysków i strat, lecz o upojenie popularnością wśród szerokich mas.

Warto tu wspomnieć niemieckiego reżysera Veita Harlana i jego film Kolberg, historyczną superprodukcję powstałą na zamówienie Josepha Goebbelsa. Film zaczyna się od odezwy Do mojego ludu, wydanej w 1813 r. we Wrocławiu przez króla Prus Fryderyka Wilhelma III, a opowiada o niezłomnej postawie, jaką mieszkańcy Kolbergu odpowiedzieli na to wezwanie, broniąc miasta przed wojskami Napoleona. Taki był kostium historyczny, wiadomo jednak, że chodziło o apel Hitlera do „jego ludu” w przededniu klęski III Rzeszy. Zdjęcia rozpoczęto z wielkim rozmachem, w naturalnych plenerach i z wykorzystaniem kolorowej taśmy, w 1944 r., film ukończono w styczniu 1945 r. Premierę zaplanowano równolegle w Berlinie i we francuskiej twierdzy La Rochelle, bronionej przez wojska niemieckie przed nasilającymi się atakami aliantów. Kopię zrzucono z samolotu na spadochronie – filmowa opowieść miała bowiem utrzymać niemiecką załogę francuskiej twierdzy w przekonaniu, że musi się bronić do ostatniej kropli krwi.

24 lutego 1945 r. realne miasto Kolberg, podobnie jak miasto Breslau, też zostało ogłoszone twierdzą. Wszystkich mieszkańców zmuszono do czynnej obrony, aby wcielili w życie utrwaloną na taśmie filmowej propagandową fikcję mającą przekonać naród niemiecki o skuteczności wiary w niezłomność Rzeszy. Miasto zostało zdobyte przez I Armię WP 18 marca 1945 r., a jego nazwę zmieniono na Kołobrzeg. Propagandowy film na temat ofiarności polskiego żołnierza podczas zdobywania Kołobrzegu nakręciła polska wytwórnia wojskowa, zapewne w odpowiedzi na Kolberg Harlana. Pokazywany jako odcinek kroniki filmowej naprawdę został zrealizowany już po zdobyciu miasta – aby osiągnąć lepsze efekty widowiskowe podpalano i wysadzano w powietrze domy, których nie zniszczyła prawdziwa wojna.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W przeciwieństwie do polskiej kroniki film Harlana nigdy nie był szeroko rozpowszechniany – po wojnie objęto go zakazem wynikającym z programu denazyfikacji. Od 1965 r. zaczęto go jednak wyświetlać na specjalnych warunkach, razem z dołączonym do niego komentarzem podpowiadającym kierunek interpretacji. Mnie się jednak udało go obejrzeć bez komentarza i choć byłam przygotowana na chwyty propagandowe, to jednak nie spodziewałam się aż takiego kiczu. Harlan nie należał do zbyt utalentowanych twórców, lecz zapewne chciał przyćmić sławę Leni Riefenstahl, której Olympia i Triumf woli okazały się jednak niedościgłym wzorcem faszystowskiego stylu, podobnie jak architektura Alberta Speera i rzeźby Arno Brekera. Riefenstahl czerpała z metody twórczej Siergieja Eisensteina, lecz sam mistrz, tworząc na zamówienie Stalina najpierw Aleksandra Newskiego, a potem Iwana Groźnego, również nie osiągnął tego poziomu artystycznego, jakim cechuje się jego Pancernik Potiomkin z 1925 r.

Veit Harlan, podobnie jak Riefenstahl i Breker, został po wojnie zwolniony z odpowiedzialności za swoją działalność na rzecz hitleryzmu, choć w czasie wojny kręcił jeden propagandowy film za drugim, a jego Jud Süß z 1940 r. jednoznacznie wspierał rządową kampanię antysemicką. Wrócił do zawodu. W 1951 r. podał do sądu hamburskiego polityka Ericha Lütha za nawoływanie do bojkotu jego nowego filmu Unsterbliche Geliebte z ulubienicą Goebbelsa Kristiną Söderbaum w roli głównej. Sąd w Hamburgu, który wcześniej uniewinnił Harlana, teraz przychylił się do jego pozwu. Decyzję zabraniającą Lüthowi „oczerniania” reżysera zmienił Federalny Trybunał Konstytucyjny dopiero w 1958 r. Do tego czasu Harlan zdążył nakręcić sześć filmów fabularnych. Zmarł podczas wakacji na Capri w 1964 r. Zapewne czuł się spełniony i powszechnie lubiany.

Jego syn Thomas, także reżyser oraz pisarz, autor sztuki o powstaniu w getcie warszawskim, na pewnym etapie swego życia uległ takiemu natręctwu, że przebadał archiwa większości rozlokowanych na terenie Polski obozów śmierci w celu zebrania materiałów obciążających nieosądzonych zbrodniarzy wojennych. W przeciwieństwie do Harlana seniora nie spotkał się jednak ze zrozumieniem sędziów i własnego społeczeństwa. Wydał też rodzaj pamiętnika w formie listu do ojca, w którym analizuje jego postępowanie i zastanawia się nad relacją artysty i władzy.

Córka Veita Harlana Susanne przeszła na judaizm i wyszła za mąż za syna jednej z ofiar Zagłady, a w końcu popełniła samobójstwo.

Czy to nas czegoś uczy? Czy myślenie o dzieciach i wnukach powstrzyma żądnych sławy artystów przed oddawaniem swoich talentów na doraźny użytek autorytarnej władzy? Czy jednak bilans zysków i strat podpowiada stanie po stronie silniejszego? Zawsze się potem można z tego wytłumaczyć naiwnością, działaniem w dobrej wierze bądź strachem. Tak się tłumaczyli Arno Breker i Leni Riefenstahl. Tworzyli do końca, a żyli długo. Tylko Eisenstein nie musiał się z niczego spowiadać, zmarł ponad pół wieku przed upadkiem komunizmu. Lecz może przynajmniej się wstydził.

Czytaj również:

Nasza klasa Nasza klasa
i
Rafael Santi, „Szkoła ateńska”, Pałac Apostolski w Watykanie (domena publiczna)
Opowieści

Nasza klasa

Maciej Kaczyński

Szkolny fotograf pewnie upozowałby uczniów inaczej, w dwóch rzędach, według wzrostu, ale artysta miał inną wizję. Ileż to ustawienie niesie treści! Od razu wiadomo, kto jest kim.

Jaki warunek musi spełnić dzieło sztuki, aby zostało uznane za genialne? Przede wszystkim musi być ponadczasowe. Ponad setkami lat powinno wołać do nas głosem, któremu nasza dusza odpowie w tym samym języku – boskim narzeczu wzruszenia, zachwytu i namysłu. W tym sensie Szkoła ateńska Rafaela Santi, mimo że dzieli nas od niego pięć wieków, jest dziełem z całą pewnością genialnym, a w duchowym wymiarze – po prostu nam współczesnym. Dlaczego? Bo malarz, zbierając słynnych greckich filozofów w wyimaginowanej szkole, pokazał każdemu i każdej z nas naszą własną szkołę. On, Rafael, tak jak i my, przechodził przez kolejne placówki oświatowe i w swoim arcyfresku zawarł ich absolutną esencję. Czy rzecz dotyczy greckich filozofów? Poniekąd. Ale tak naprawdę chodzi o nasze własne młode lata.

Czytaj dalej