
Niebieski – kolor oczu, nieba i oceanów. Trudno zignorować jego obecność w świecie, choć nie od zawsze był uwzględniany w języku. W sztuce pełni funkcję jednej z barw podstawowych, ale droga do odkrycia idealnego i w miarę przystępnego cenowo błękitnego barwnika wcale nie była prosta. I wszystko wskazuje na to, że jeszcze wiele przed nami.
W 1969 r. Brent Berlin i Paul Kay sformułowali zasady tzw. uniwersalności nazewnictwa kolorów. Ich prace rozpoczęły pasjonującą dyskusję o relatywizmie w kulturowym odbiorze kolorów. Dzięki niej mamy dziś wiele opisanych przykładów względności tego, jak nazywamy kolory i je kategoryzujemy (np. dzieląc odcienie na ciepłe i zimne). Co więcej, okazuje się, że ów relatywizm wpływa również na – zdawać by się mogło dość obiektywne – ludzkie możliwości odróżniania poszczególnych barw od siebie. To, że w języku danej kultury jest możliwe nazywanie kolorów nieznanych innym społecznościom, kolosalnie zwiększa zdolność członków tejże kultury do odróżniania tych barw (postrzeganych gdzie indziej jako niemal identyczne).
Jednym z ciekawszych pomysłów Berlina i Kaya było uporządkowanie kolorów w kolejności, w jakiej ich reprezentacje słowne miałyby pojawiać się w języku. Badacze doszli do wniosku, że słowa opisujące kolory powinny pojawiać się zawsze w określonym porządku. Najuboższe języki wyróżniają leksykalnie jedynie czerń i biel. To w sumie logiczne – przecież kontrast między światłem i ciemnością jest jednym z najsilniejszych bodźców zmysłowych, jakie potrafimy zarejestrować. Dodanie trzeciej kategorii kolorystycznej prawie zawsze skutkuje pojawieniem się słowa określającego czerwień – barwę postrzeganą przez nasze oczy jako najjaskrawszą. Dalszy rozwój