Chorzy na życie Chorzy na życie
Przemyślenia

Chorzy na życie

Mateusz Czerwiński
Czyta się 3 minuty

Gry jednoznacznie kojarzą się z rozrywką. Z ambicjami, tematami ważkimi, nietuzinkowością, emocjami – już niekoniecznie. Najpewniej też gros tytułów jest ku takiej formule pochylone; wszak mają one bawić odbiorcę. Dlatego tym milej, w dobie spadku oryginalności koncepcji gier, było zapoznać się z Indygo, produkcją niezależnego polskiego studia developerskiego Pigmentum Game, które oprzez recenzowaną pozycję dźwiga na swoich wirtualnych barkach brzemię nieszablonowości.

Indygo jest grą wymykającą się oczywistym przyporządkowaniom. Nie tylko ze względu na przyświecającą jej ideę, czyli przedstawienie szerszemu gronu zjawiska depresji, ale także przez umożliwienie graczowi wcielenia się w osobę cierpiącą na to schorzenie. Jest również grą nad wyraz ambitną, przez co momentami bliżej jej do narzędzi wykorzystywanych w ramach kampanii społecznej. Nie zmienia to faktu, że wybija się takim założeniem ponad smutną i przewidywalną przeciętność.

Trzon rozgrywki stanowią powtarzające się cykle, stanowiące wpisy w dzienniku Tomasza – malarza borykającego się z problemem depresji, głównego bohatera gry. Rozwiązujemy proste zagadki logiczne poruszając się po kilku interaktywnych, ręcznie rysowanych tłach, o stylistyce równie ponurej co poruszany temat. I choć naszym zadaniem jest pomóc wyjść bohaterowi z pogłębiającej się choroby, a tym samym odbudować jego relację z ukochaną kobietą, łatwo jest zapomnieć, że choroba psychiczna nie jest niczym romantycznym. To głównie żmudna praca z człowiekiem, w której brakuje jasnych odpowiedzi. Podobnie zresztą jak w opisywanym tytule.

Nie jest on bowiem grą sensu stricto; to artystyczne dzieło, nakłaniające do myślenia i uwrażliwiające na problem, z którym boryka się wielu ludzi. To wręcz multimedialna instalacja – estetyczna i minimalistyczna zarazem. Dlatego też jej ocena jest mocno subiektywna. Mnie „Indygo” bardzo przypadło do gustu, głównie ze względu na nieszablonowość i umiejętne wywoływanie emocji, ale media mainstreamowego nurtu nie omieszkały wytknąć jej niezwykle krótkiego czasu i prostoty rozgrywki.

Szczęśliwie „Przekrój” do takich się nie zalicza, przez co z pełną odpowiedzialnością za słowa mogę zarekomendować Indygo. I choć próba klasyfikacji produkcji Pigmentum Game nie działa na jej korzyść, nie da się ukryć, że tytuł to na rynku potrzebny, choć jednocześnie bardzo niedostrzegalny. A szkoda.

Czytaj również:

Humor z zeszytów greckich Humor z zeszytów greckich
i
Giuseppe Maria Crespi, „The Wedding at Cana”, 1686 r., Wirt D. Walker Fund (domena publiczna)
Dobra strawa

Humor z zeszytów greckich

Łukasz Modelski

Wytrawne wino to w wielu językach wino „suche”. Dania ostre są „hot”, czyli gorące, rybę skrapiamy cytryną, powolnych nazywamy flegmatycznymi, a gwałtownych – cholerykami. Te przekonania, nazwy i obyczaje zawdzięczamy greckim dietetykom, którzy definiując właściwości pokarmów, ustalili kulturowe kody.

Piąte i czwarte stulecie przed Chrystusem było w Grecji okresem szczególnego intelektualnego fermentu i myślowym skokiem w nowoczesność. Podczas gdy jońscy filozofowie przyrody mieli nadzieję na odkrycie uniwersalnej zasady rządzącej rzeczywistością dzięki obserwacji świata zmysłowego, Sokrates – uznając te poszukiwania za jałowe – skoncentrował się na badaniu ludzkiej duszy (psyche). Niemal równolatkiem Ateńczyka był Demokryt, pochodzący z niezbyt wówczas popularnej trackiej Abdery. Według niego świat składał się z niepodzielnych atomów, a struktura przedmiotów oraz ich cechy – w tym smak – miały zależeć od ich kształtu i ułożenia. Słodycz na przykład zapewniały atomy gładkie, gorycz zaś chropawe. Niezależnie od słuszności ich teorii wiedza wynikała już z rozumowania, a nie doświadczenia, co stanowiło zapowiedź nowych czasów.

Czytaj dalej