O trudnym wyborze pomiędzy łańcuszkiem starych mądrości i klubem martwych męskich VIP-ów i o tym, jak z niego wybrnąć.
Poszukiwanie mądrości jest cechą, którą lubię u homo sapiens. Chcemy wiedzieć, jak być człowiekiem i dobrze przeżyć życie – czy to nie piękne? Szukamy tej wiedzy u mądrzejszych od siebie, często w odległej przeszłości – wiekowe przesłania wydają się ucukrowane jak figa, a przez to bardziej wiarygodne niż życiowe wskazówki pana Mietka spod czwórki. Idealnie zaś jest wtedy, kiedy stare mądrości rozchodzą się nieoficjalnie: z rąk do rąk, łańcuszkiem. W taki sposób zaczęły kiedyś krążyć po Polsce Desiderata (w wersji spolszczonej: Dezyderata) – przygarść zaleceń na temat dobrego życia, o których długo myślano, że są anonimowe i pochodzą z XVII w. Łaciński tytuł oznacza „pożądane, upragnione, postulowane”. Przypuszcza się, że w kontrze do Dezyderatów Zbigniew Herbert napisał Przesłanie Pana Cogito.
U