Córka
i
zdjęcie: Denis Chick/Unsplash
Doznania

Córka

Georgi Gospodinow
Czyta się 4 minuty

W podróży wszystko może się zdarzyć. Pociągi to cudowna rzecz. Przedstawiamy nietłumaczone dotąd na język polski opowiadanie tegorocznego laureata Międzynarodowej Nagrody Bookera.

Do pociągu wsiadł mężczyzna w średnim wieku, na rękach trzymał, tak jak trzyma się dziecko, dużą szmacianą lalkę, odzianą w dziecięcą kurteczkę.

– Przepraszam, czy znajdą się dwa wolne miejsca?

Reszta podróżnych w naszym przedziale spojrzała po sobie i nic nie odpowiedziała.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Proszę – powiedziałem, wskazując miejsce naprzeciwko mojego. – Tylko że jest jedno.

– To nic, usiądzie ze mną.

Zdjął jej kurtkę, poprawił włosy, usadził na końcu fotela i siadł obok. Potem wziął ją na kolana. Pozostali podróżni powymykali się w poszukiwaniu innych miejsc. Zostaliśmy we dwóch, to znaczy we troje.

– Jak ma na imię? – spytałem.

– No, powiedz panu, jak się nazywasz. Ha?

Lalka milczy.

– Powiedz, Maar… Nazywa się Marija. Wstydzi się. Dzieci w tym wieku takie są.

– Cześć, Marijo. Ile masz lat?

– Pięć – odpowiedział ojciec. – Tylko nie jest zbyt gadatliwa. Prawda? – Uśmiechnął się i delikatnie pogładził ją po nosie. Jej nos to był elegancki różowy guzik. – Chcesz usiąść przy oknie? Chodź, kochana. Popatrzmy, co tam widać. Ooo, popatrz, jak ta krowa na nas dumnie patrzy, a ten osioł tam, widzisz go? Nie, nie, dalej, przy tamtym drzewie.

I zaczęli liczyć krowy, osły, kury, konie i owce widziane z pociągu. Potem uśmiechnęło się do nich szczęście i zobaczyli bociany przelatujące nad wypalanymi późnym sierpniem łąkami. Opowiedział jej starą historię o bocianie i lisie. Bardzo lubi takie opowieści, puścił do mnie porozumiewawczo oko. I w ogóle wszelkie historie. W tej chwili do przedziału wpadła dojrzała kobieta, bez słowa, postawiła walizkę, wbiła wzrok w męż­czyznę mówiącego do lalki, złapała walizkę, otworzyła drzwi, rzuciła „zboczeńcy” i wyszła z hukiem. Mężczyzna zakrył dziecku dłońmi uszy, objął je i uśmiechnął się niezręcznie. (Jej uszy to dwie długie muszle perłopławów).

– Ludzie nie zwracają uwagi na to, co mówią przy dzieciach. – Długo tak siedzieli; ona wtulona w niego.

– Zachciało jej się spać. Śpij, kochana, śpij.

Ułożył ją delikatnie na siedzeniu i przykrył kurtką.

Widziałem, że mężczyzna chce mi coś powiedzieć, ale nie wie, jak zacząć. W tym momencie wszedł konduktor, kiwnął, omiótł rozkojarzonym wzrokiem śpiące pod kurtką dziecko, sprawdził bilety i wyszedł. Niczego się nie domyślił, odetchnąłem z ulgą. Przez cały czas siedziałem jak na szpilkach, czy nie dojdzie do skandalu, czy nie podniesie kurtki, zobaczy, kto pod nią śpi, zwyzywa i wezwie do sokistów. Zdałem sobie sprawę, że najbardziej bałem się ze względu na… dziecko, to znaczy lalkę. Nie chciałem, żeby spotkało ją coś złego. Tu muszę zaznaczyć, że jestem w pełni poczytalny, chociaż piszę opowiadania. Wiem, że to komplikuje sytuację, jednak pozostałe sprawy są u mnie w absolutnym porządku.

Po chwili mężczyzna mimo wszystko ośmielił się i zaczął. Spojrzał na dziecko i wprost powiedział, że ma do mnie prośbę, ale zrozumie, jeśli mu odmówię. Zachęciłem, by mówił dalej. Rozmawia­liśmy szeptem, żeby jej nie zbudzić.

– Idę do szpitala – powiedział – ona jeszcze nie wie. Mam tu jakieś guzki, lekarze powiedzieli, że najpierw mnie potną, potem miesiąc z hakiem terapii, nie wiadomo ile. Gdyby nie ona, tobym sobie odpuścił, ale…

Mężczyzna dokładnie poprawił kurtkę, przykrył jej ramiona.

– Nie chcę jej tam brać ze sobą. Nie wytrzyma, to nie dla niej. Z kolei sama sobie nie poradzi, sam pan widzi.

– Czy jest ktoś…

– Nie ma nikogo, jej matka odeszła… Zostaliśmy we dwoje.

Nie zrozumiałem, czy umarła, czy go zostawiła. Nie zapytałem.

– Może jakiś dom, tymczasowo – powiedziałem, w tej samej chwili zdając sobie sprawę z bezsensu tej propozycji.

– Chodziłem, pytałem w kilku… sam pan rozumie… Nigdzie nie chcą o tym nawet słyszeć. Mówią, że jestem wariat, takiego dziecka nie ma w rejestrze. A w jednym miejscu nawet psami poszczuli. Marija, kochana, strasznie się przestraszyła.

Milczeliśmy jakiś czas, ściemniało się.

– Proszę posłuchać – powiedział – pan jedyny się do niej odezwał. Mogę ją panu zostawić… na jakiś czas?

Pytanie zostało zadane z całą bezpośredniością człowieka, który znalazł się w sytuacji bez wyjścia.

– Czy mogę… na miesiąc, dwa… Ona nie robi żadnych kłopotów, nawet nie je… Zostawię panu pieniądze, ma się rozumieć… Wystarczy, że będzie wiedziała, że nie jest sama. Może pan jej coś opowiadać, czytać bajki, ona wszystko rozumie… Hm?

Siedzieliśmy tak parę minut. W przedziale zapadał zmrok, nie zapaliliśmy światła. Mężczyzna miał wysiąść na następnym przystanku, w mieście, w którym miano go zoperować.

Z pewnością powiedziałem „tak”. Mężczyzna zapisał na kartce swoje imię, nazwę szpitala, oddziału i który lekarz go będzie operował. Dałem mu swój numer telefonu, obiecałem, że zadzwonię po zabiegu i że przyjdziemy w odwiedziny. Powiedziałem mu, że wychodzę zapalić. Zostawiłem ich, żeby się pożegnali. Nie obudził jej, tylko poprawiał kurtkę, którą była przykryta. Pociąg zatrzymał się. Mężczyzna wstał, ubrał się, nie odrywając od niej wzroku, pomogłem mu zdjąć bagaż i wtedy zauważyłem, jaki jest chudy. Zdążył wysiąść w ostatnim momencie i stanął pod oknem naszego przedziału. Przesiadłem się na jego miejsce, obok dziecka i mu pomachałem. Uniosłem kciuk na znak, że wszystko jest w porządku, pociąg ruszył i mężczyzna został w ciemności.

Kiedy dojechaliśmy do Sofii, delikatnie podniosłem dziewczynkę, była jeszcze zaspana i tylko położyła głowę na moim ramieniu. W drugą rękę wziąłem dwie torby i wysiadłem.

Od tego czasu minęły dwa lata. Ojciec zmarł dzień po operacji. Marija ma już siedem lat i gdy kończę pisać tę historię, bawi się obok mnie na podłodze.


Opowiadanie opublikowane przez Ninth Letter na ninthletter.com jako część Featured Writers #77: Five Bulgarian Writers. Przedruk dzięki uprzejmości autora. Lead pochodzi od redakcji „Przekroju”.

Czytaj również:

Pistacja
i
rysunek: Marek Raczkowski
Rozmaitości

Pistacja

Mateusz Kołczinger

W mieszance studenckiej nie ma pistacji. Są rodzynki, orzechy ziemne i laskowe, nerkowce, migdały, ale nie ma przecież pistacji. To zasada równie niewzruszona, co prawa fizyki. Dlatego gdy znalazłem pistację w torebce z mieszanką studencką, nie tylko się zdumiałem, lecz także przez chwilę poczułem jak wybraniec.

Zaraz jednak spostrzegłem, że los potraktował mnie z właściwym sobie poczuciem humoru. Podetknął mi wprawdzie pistację, ale zamkniętą, pozbawioną najwęższej choćby szparki, w którą można by wsunąć paznokieć i rozerwać skorupkę. Zamiast szczeliny było wybrzuszenie – jak zaciśnięte usta krnąbrnego dziecka, które za nic nie chce powiedzieć starszej osobie „dzień dobry”.

Czytaj dalej