Na następny wykład (są 3 razy w tygodniu) przychodzę już jako zadomowiony na kursie. Doktór Jordanek pozdrawia mnie jak starego znajomego. Przystojna brunetka posuwa się o jedno krzesełko, robiąc mi miejsce obok siebie. Wykładowca Czutyński zapewnia mnie, że nic nie straciłem, wychodząc poprzednim razem w połowie lekcji: powtórka była. Dziś – skrzynka biegów.
Kurs jest dość słabo wyposażony w pomoce naukowe. Wprawdzie stoi w sali na widocznym miejscu motor czterocylindrowy opatrzony korbką, którą gdy kręcić, tłoki ślicznie chodzą, parami, do góry i na dół, ale też jest to jedyny model poglądowy. Resztę musi nadrobić talent narratorski i rysunkowy wykładowcy oraz nasze zdolności imaginacyjne.
Ponadto w szafce mieści się trochę oderwanych części, które Czutyński zebrał po składnicach złomu. Dziś próbuje złożyć z tych części skrzynkę biegów, by pokazać nam naocznie jej działanie. Niełatwe to przedsięwzięcie: obudowa i wałek sprzęgłowy są z jednego samochodu, wałek zdawczy z innego, ciężarowego, wałek główny z jeszcze innego, trybów połowy brak, nic do niczego nie pasuje, nie daje się połączyć w całość.
Czutyński tuli w ramionach ten nieposkładany mechanizm, z trudem ratując go od rozpadnięcia się na kawałki, przy czym dłońmi imituje brakujące części. Tak żywo jednak objaśnia, tak wymownie gestykuluje palcami, że zasada działania skrzynki rychło wszystkim się wyjaśnia.
– Niech państwo teraz sami obejrzą – mówi w&nbs