Muszę dziś wracać. Nie mamy tu gdzie spać. I w ogóle śpieszy mi się szalenie. Rano jutro otwierają sklep Motozbytu z częściami fiatowskimi, jak się spóźnię, to niczego już nie dostanę; od razu wykupią. A po południu jutro zdaję egzamin na kierowcę! Mamy tej nocy przejechać ładne paręset kilometrów! Nie, musimy bezwzględnie dziś wyruszyć.
– Nie jedź tak szybko – niepokoję się jednak – przecież jeszcze niedotarty.
– Muszę – mówi Budrewicz – bo nie zdążymy.
– I tak chyba przyjedziemy nad ranem.
– Ale stację nam zamkną. O szóstej szlus, umarł w butach, nigdzie benzyny nie dostaniesz. W innych miastach to nawet o pół do czwartej po południu stacje zamykają.
– To benzyny nie sprzedają do 9-tej wieczór? Co robisz gdy przyjeżdżasz dokądś po czwartej? Za granicą stacje są otwarte całą noc, 24 godziny bez przerwy.
Olgierd nawet nie raczy odpowiedzieć na takie brednie. Liczy głośno: „lampka już dawno miga, to znaczy, że pozostało 2–3 litry, więc wejdzie jeszcze 25, to nam powinno wystarczyć”.
– Świetnie – powiedziałem – tylko ja już nie mam ani grosza.
Olgierd ostro zahamował:
– A więc za co kupimy benzynę? Ja też nie mam forsy.
To był wyczyn jedyny w swoim rodzaju. W ciągu 20 minut znaleźliśmy w książce telefonicznej adres wujenki Budrewicza, której Olgierd nie widział od 12 lat, i pożyczyliśmy od niej 200 złotych. I jak tu nie wierzyć w cuda!
Na szczęście stacja była jeszcze otwarta. Zatankowaliśmy te 25 litrów, zapłaciłem 150 pożyczonych złotych, Fiacik parsknął zadowolony. Za chwilę jesteśmy już na szosie.
Olgierd