Czar Twoich kółek Czar Twoich kółek
i
fot. Klaus D. Peter
Przemyślenia

Czar Twoich kółek

PILNE TELEGRAFUJ STOP SALAMI
Salami Kożerski
Czyta się 15 minut

WIELU moich znajomych bliższych i dalszych, osobistych i z widzenia, posiada samochody:

Olgierd Budrewicz ma Fiata,

Ludwik Jerzy Kern ma Wartburga,

profesor Aleksandrowicz ma Moskwicza,

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dymsza – Warszawę,

Janusz Sidło – Spartaka,

miss Polonia, Alicja Bobrowska – Forda Prefekt,

Xawery Dunikowski – Warszawę,

Wiech – Wartburga,

Arkady Fiedler – Simcę Aronde,

Józef Mroszczak – Spartaka,

Ewa Bonacka – Wartburga,

saksofonista Duduś Matuszkiewicz – Multiplę,

redaktor Burzyński – Warszawę,

Olsza – Peugeota 403,

kolega Nowak – Volkswagena,

Aleksander Bardini – Wartburga,

Danuta Szaflarska – Wartburga,

Irena Kwiatkowska – Simcę Aronde,

dyrektor Władysław Krzemiński – Wartburga,

Janusz Meissner – Ifę 9,

Jurandot z Grodzieńską – Standarta,

Jerzy Zaruba – Fiata,

malarz i scenograf Lech Zahorski – Syrenkę (jedną z pierwszych klepaną),

mecenas Henryk Nowogródzki – Fiata,

Jerzy Chromik – Ifę,

chirurg prof. Leon Manteuffel – Simcę Aronde,

Alina Janowska – Spartaka,

Tadzio Kwiatkowski – Wartburga,

Ha-Ga ze „Szpilek” Lipińska – Simcę Aronde (białą!),

dyrektor Bronisław Dąbrowski – Ifę,

redaktor Zygmunt Broniarek – P-70,

Stanisław Lem – P-70,

redaktor Hollanek – Syrenkę,

pisarze-podróżnicy Alina i Czesław Centkiewiczowie – Skodę (czerwoną),

bas Bernard Ładysz – Studebeckera (sfatygowanego),

redaktor Leszek Wysznacki – Syrenkę,

redaktor Tomasz Domaniewski – Multiplę,

Jan Marcin Szancer, rysuje dla dzieci, a wyłącznie żona prowadzi, ma Skodę,

Sławomir Mrożek – P-70,

redaktor Konrad Gruda – Mikrusa,

fotograficy: Hartwig, Kaczkowski i Myszkowski – każdy po jednej Warszawie,

Jan Brzechwa – Simcę Aronde,

dr Mściwój Semerau-Siemianowski – Warszawę,

Irena Szymańska – pół Simci Aronde, Zygmunt Szymański – pół Simci Aronde, Magdalena Samozwaniec – Fiata,

stary Hoff (adwokat, ojciec Basi) – Simcę Aronde,

reżyser Aleksander Ford – Mercedesa 230.

Leopold Tyrmand – Fiata,

malarz prof. Adam Marczyński – Spartaka,

reżyser „Popiołu i diamentu” Andrzej Wajda – Simcę Aronde (przechodzoną),

Jerzy Putrament – Warszawę,

mistrz szabli Jerzy Pawłowski – Spartaka,

Marian Promiński – Wartburga,

Jan Krenz – Simcę Aronde,

Zenon Wiktorczyk – Fiata,

Władysław Skonecki – Chevroletę,

Jan Świderski – Moskwicza,

chirurg prof. Maciej Wit-Rzepecki – Wartburga,

Maria Koterbska – Spartaka,

red. Stefan Arski – Fiata 1100,

red. Jerzy Rawicz – Moskwicza,

Zgaduj-Zgadula: red. Rokita – Fiata, a Wacław Przybylski – Warszawę,

chirurg prof. Gruca – ma, ale nie mogę sobie przypomnieć jaki,

bokser Zbigniew Pietrzykowski – Spartaka,

redaktor Stanisławska i red. Adamczewski (małżeństwo) – P-70,

Jalu Kurek – Fiata,

Stanisław Skrowaczewski – Fiata,

Maria Chmurkowska – Wartburga,

prof. dr Józef Laskowski – Wartburga,

malarz rektor Rzepiński – Fiata,

Władysław Krasnowiecki – Wartburga,

Tadeusz Łomnicki – Fiata,

Andrzej Stopka – P-70,

Natalia Rolleczek z mężem – Simcę Aronde,

reżyser Jerzy Kawalerowicz – Warszawę,

Józef Krakowski – Mercedesa 180,

Jerzy Stawiński – Spartaka,

Barbara Hesse-Bukowska – Citroena 2 CV,

prof. Andrzej Biernacki – Simcę Aronde,

mecenas Jerzy Grabowski – Fiata,

architekt i grafik Wojciech Zamecznik – Simcę Aronde,

Seweryna Szmaglewska – Wartburga,

Leon Pasternak – Wartburga,

Jerzy Lutowski – Wartburga,

dr Józef Dryjski – Fiata 1400,

redaktor Edward Trojanowski – Syrenę,

mecenas Tadeusz de Virion – P-70,

Mieczysław Fogg – Opla Record,

profesor Jerzy Sawicki – Warszawę,

Stefania (Stefcia) Górska – Moskwicza,

Michał Szopski – Spartaka,

Edward Dziewoński – Spartaka,

Eugeniusz Żytomirski – P-70,

Wiesław Michnikowski – Spartaka,

Feliks Chmurkowski – Ifę,

Antoni Marianowicz – Renault Dauphine,

Gozdawa i Stępień – dwa Renault Dauphine,

Asio Wierciakiewicz – Fiata,

Jan Kiepura – Cadillaca z klimatyzacją.

Mogą oni mieć samochody, to mogę mieć i ja. Że mnie nie stać? A czy stać Kerna, Mrożka lub Asia? Nie. A mają. Oczywiście, nie każdy potrafi tłuc orzechy nosem. Spróbować jednak warto, szczególnie, że mam piekielną ochotę.

Z miesięcznika francuskiego „Science et Vie” dowiedziałem się, że po naszej planecie jeździ 109 milionów samochodów, w tym 84 miliony prywatnych. W Polsce wydano (samochody i motocykle, łącznie) ponad milion (tak!) praw jazdy.

Postanowiłem więc kupić sobie samochód. Spełnić marzenie: usiądę za kierownicą i wypuszczę się na szosę!

O naiwny! Myślałem, że nic prostszego, jak pójść do Motozbytu, wpłacić niewielką zaliczkę, zabrać nowiutki lśniący wóz, popędzić nim w dal, a resztę ceny jakoś spłacić na raty. Rzeczywistość okazała się znacznie bardziej skomplikowana. A jak to było, opowiem.

Zacząłem jak wszyscy, od nabycia w księgarni dwóch podręczników automobilowych. Gdy przyszedł urlop, włożyłem obie książki do walizki, i przyjechałem do Jastarni. Tu na plaży, przez 13 dni będę miał czas, by spokojnie zgłębiać tajniki budowy silnika spalinowego i przepisy o ruchu kołowym.

Leżę więc z tymi podręcznikami w grajdołku (tak nazywa się legowisko wygrzebane szpadelkiem i rękami w piasku plaży), i nie mogę rozgryźć ręcznego hamulca.

Opalający się obok mnie Asio, także nie ma zielonego pojęcia jak ten przeklęty hamulec działa.

– Niech pan redaktor zapyta mecenasa Buczyńskiego, on panu powie – doradza Asio.

– A pan – dziwię się – pan nie wie?

– Niestety… – przyznaje Asio skromnie.

– Ależ to pan powinien wiedzieć. Pan kończył kurs przed rokiem, a Buczyński to już chyba przed pięciu laty.

– No właśnie – ucieszył się Asio – doświadczony kierowca, zna samochód na wylot.

– A Buczyński gdzie leży?

– Koło kościoła.

Zostawiam rzeczy pod opieką Asia, biorę książkę pod pachę i maszeruję ponad pół kilometra mokrym brzegiem plaży, gdzie piasek jest względnie twardy.

Mecenas Buczyński opala się w grajdołku w towarzystwie dwóch istot płci damskiej. Witam się. Atakuję.

– Panie mecenasie, na co działa hamulec ręczny?

Mecenas patrzy na mnie uważnie takim wzrokiem, jakim mierzy klienta, gdy zastanawia się, czy postawić wniosek o zbadanie go przez biegłych psychiatrów.

– Po co panu to, panie redaktorze? – dziwi się.

Podsuwam mecenasowi Buczyńskiemu pod nos „Podręcznik kierowcy w pytaniach i odpowiedziach".

– W książce jest niejasno powiedziane. Nie mogę wywnioskować, czy hamulec ręczny połączony jest z tym samym mechanizmem, co nożny, czy też jest to całkiem oddzielne urządzenie.

– Kupuje pan samochód? – w głosie Buczyńskiego jest dezaprobata. Zapala papierosa. Obie sylfidy uchylają powiek, grubo obłożonych olejkiem, i zwracają ku mnie namaszczone twarze.

– Mmmm – powiadam. – Naprzód muszę zrobić prawo jazdy.

– Z książki pan się nie nauczy – wyrokuje Buczyński.

– Pewnie, że trzeba będzie pochodzić na kurs. Ale zawsze lepiej, jeśli coś już będę umiał. Mecenas kiwa głową z politowaniem. Sylfidy z powrotem obracają głowy pod jastarniańskie słońce, przymykają oczy, pogrążają się w opalaniu.

– Na kursie to długo trwa – mówi Buczyński. – Ja pana skieruję do Selcera. Prywatne lekcje. On ma w domu śliczne modele, cały samochód widzi pan jak na dłoni. Selcerowa kręci korbą, tłoki chodzą do góry i na dół, od razu wszystko pan zrozumie. Wziąłem u nich trzy lekcje i wystarczyło. Znakomita metoda, zdałem na bardzo dobrze.

– No to niechże mi pan powie jak z tym hamulcem, bo mnie to dręczy.

– Nie mam pojęcia, nigdy się nad tym nie zastanawiałem – wyznaje Buczyński.

– I jeszcze nie rozumiem, jak to jest z tą klapą powietrzną. Też niewyraźnie w książce napisane. Przecież jak klapa się otwiera, to chyba spada podciśnienie, czyli mniej paliwa wypłynie, a nie więcej, więc jakim cudem mieszanka może być bogatsza?

– Wie pan co? Niech pan spyta Gałeckiego – mówi oszołomiony Buczyński. – To stary doświadczony samochodziarz, jeszcze przed wojną broniłem go w jednej sprawie, to była dość głośna historia, dziecko zostało na miejscu, w apelacji dostałem uniewinnienie, jak dziś pamiętam.

– A Gałecki gdzie leży?

– Pod Dezetem.

Wracam więc plażą z powrotem. W Jastarni życie plażowe koncentruje się na dwóch odcinkach piaszczystego wybrzeża: pod DeZetem, czyli Domem Zdrojowym, oraz w okolicy kościoła. Miejsca te dzieli kilometr pustyni, z rzadka usiany nagimi postaciami dziwaków, którzy wolą opalać się samotnie, podczas gdy każdy szanujący się letnik wybiera jeden z dwóch zatłoczonych punktów zbiorowego plażowania wyżej wymienionych. Przy czym kto raz już wybrał, wybrał na życie. Bywalcy Jastarni dzielą się na stronnictwa, niczym Gwelfów i Gibelinów – tych spod kościoła i tych spod DeZetu, i skoro przyjeżdżają, zawsze zakładają grajdołek w swojej stałej zonie. Nie muszę wam tłumaczyć, że zony te niczym absolutnie się nie różnią.

Znajduję Gałeckiego. Ten wyjątkowo nie leży, tylko siedzi. Należy do miłośników komfortu, którzy wolą kosz niż grajdołek. Osobiście gardzę tą koncepcją, ale de gustibus i tak dalej. Gałecki nawet w slipach wygląda na ambasadora (którym nigdy nie był). Obłożony jest gazetami. Witam się, siadam na piasku u stóp kosza.

Jednakże Gałecki nic nie może mi powiedzieć ani o hamulcu, ani o klapie powietrznej. Nawet sprawia wrażenie, że słowo „klapa powietrzna" słyszy po raz pierwszy w życiu.

– Panie, kto się w tym wyzna – mówi. – Jak panu coś nawali, to i tak pan nie naprawi, tylko mechanik, prawda?

– Nie rozumiem, jeździ pan samochodem dwadzieścia lat i nie wie pan, na co działa ręczny hamulec – oburzam się.

– Miał pan w życiu kociaka? – pyta Gałecki.

– Co to ma do rzeczy?

– Bardzo panu była do tego potrzebna wiadomość, jak działa jej śledziona albo opłucna? Ha, to jest również punkt widzenia. Ale egzaminatorzy chyba go nie podzielają.

– Wie pan co? Niech pan spyta Wierciakiewicza – radzi Gałecki. Zdawał egzamin rok temu, powinien pamiętać. On tu gdzieś leży niedaleko.

Wierciakiewicz, to jest Asio. Koło się zamyka. Więcej znajomych samochodziarzy nie mam chwilowo w Jastarni. Wracam do grajdołka, w którym opala się Asio, a obecnie także Płetwonurek. Asio pociesza mnie:

– Nie musi pan tego umieć, panie redaktorze. Ja nie mam zielonego pojęcia, a przejechałem szczęśliwie 21 tysięcy i wcale mi te mądrości nie były potrzebne… Zależy naturalnie od samochodu – dodaje po chwili.

– Nic dotychczas nie nawaliło w pańskim Fiacie?

– Pytanie! Jest jak z fabryki. Jeszcze śrubki w nim nie ruszałem. Sześć i pół spala na sto. W mieście raptem siedem litrów.

Głos Asia jest ciepły, pełen uczucia. Po chwili dodaje zdecydowanie:

– Pan też musi kupić Fiata, panie redaktorze. Cudowna maszynka. Chodzi jak zegarek. Po prostu Schafhausen.

– Ale Fiatów już dawno nie ma – mówię. Jak go kupić?

– Niech pan redaktor idzie do premiera Cyrankiewicza. Kernowi dał talon, Kwiatkowskiemu dał talon, to i panu redaktorowi da na pewno.

– Wtedy były talony, to premier przydzielał: Teraz wozy są w Motozbycie.

– Ja bym jednak poszedł, zaszkodzić nie zaszkodzi.

– Jak w magazynie Motozbytu nie ma, to sam Cyrankiewicz z rękawa Fiata nie wytrzęsie. A poza tym, to nie mój styl. Ja bym nie śmiał pójść do szefa rządu, że chcę kupić sobie samochód.

– A może jeszcze przyjdą?

– Nie – pytałem w Motozbycie. Będą tylko Spartaki, Moskwicze, Warszawy i Syrenki.

– To ja pójdę się kąpać – mówi Płetwonurek.

– Idź – zgadza się Asio. – Tylko ubierz czepek, bo znowu będziesz cały dzień jęczeć, żeś zamoczyła sobie włosy.

– A może pan zna kogoś, co by chciał sprzedać Fiata? – pytam Asia z nadzieją, że a nuż zna.

– Mam jednego inżyniera, szuka jak opętany Opla-Kapitana. Jak znajdzie, to swego Fiata sprzeda.

– Ale czy on znajdzie Opla? – To moje pytanie jest oczywiście idiotyczne, bo skąd Asio może przewidzieć, czy inżynierowi trafi się akurat Opel-Kapitan?

Istotnie Asio nie wie. Jednak oświadcza stanowczo:

– Spokojna głowa, znajdę panu redaktorowi samochód.

Trochę nadziei we mnie wstępuje. Bowiem Asia Wierciakiewicza nazywają „tylko Asio". Gdy trzeba załatwić coś specjalnego, czego nikt nie potrafi, to kto da radę trudnemu zadaniu? Kto pokona przeszkody i doprowadzi sprawę do pozytywnego końca? Tylko Asio! Potrafi wszystko! Stąd i nazwa „tylko Asio".

Nie żeby miał specjalne chody. Nie, po prostu umie pogadać z panienkami. Istnieje metoda w załatwianiu spraw, że się idzie wprost do dyrektora. Metoda wypróbowana, która często daje rezultaty. Asio oczywiście także jej używa. Ale jego specjalność to sekretarki. Tak je zagada, przyniesie kwiatek, cmoknie w rękę, pochwali sweterek, że mu załatwią. Potem sam dyrektor baranieje, dowiadując się, że w magazynie, w którym od miesięcy już nie ma belgijskich adapterów, na półce stoi jeszcze jeden egzemplarz, i że można go Asiowi sprzedać. Jeśli więc tylko Asio obiecuje że znajdzie, to znaczy że są jeszcze szanse na używanego Fiata.

– Ale zimna dziś woda – mówi Płetwonurek, który wrócił z kąpieli – pójdę do kosza się przebrać.

– Idź – zgadza się Asio – tylko żebyś później nie zapomniała kostiumu w koszu, tak jak wczoraj.

– A może jednak kupić Spartaka? Dają na raty, i to jest już prawdziwy samochód.

Moje oświadczenie, że Spartak to prawdziwy samochód, z którego wynika na odwrót, że Fiat nim nie jest, przyjmuje Asio spokojnie. Tak samo jak spokojnie przyjmuje złośliwe żarty, których każdy właściciel małego wozu nasłuchał się już nie raz. Są to powiedzonka w typie:

„skrzyżowanie skutera z puszką na 5-kilową szynkę",

lub: „jak na zapalniczkę, to to wcale duże",

lub: „co to?, on się panu tak zbiegł po praniu?!"

Małolitrażowiec kwituje takie docinki pobłażliwym uśmiechem. Asio nie może jednak nie powiedzieć:

– Do Zakopanego pod górki, nie Spartaki, ale Warszawy biorą że ino szumi.

Rozmowa urywa się. Leżymy w grajdołku i opalamy miejskie ciała. Pod wysmarowaną olejkiem głowę podłożyłem „Podręcznik kierowcy w pytaniach i odpowiedziach” oraz „Zasady ruchu”.

Mewy fruwają, obłoczki przesuwają się spokojnie po pocztówkowo błękitnym niebie. Mewy malują sobie oczy – napisał po hiszpańsku poeta Gomez de la Serna. Możliwe, ale mnie, przyszłego kierowcę bardziej interesuje jak one mistrzowsko biorą zakręty. „Im dobrze – myślę – a przede mną jeszcze tyle kłopotów: odbyć kurs samochodowy, zdać egzamin, kupić samochód". Kupić, ale za co?

Ważkie pytanie wypowiadam z dużym niepokojem:

– Panie Asiu, a ile teraz trzeba dać za mało używanego Fiata?

– Ja mego kupiłem na talon, za 72 tysiące. Państwowa cena.

„O – myślę – spryciarz, on nie przepłaci dwóch złotych!"

– Dostał pan talon w Spółdzielni? – pytam, bo tylko Asio pracuje w Spółdzielni.

– Skądże. Dałem pośrednikowi 3 tysiące za znalezienie faceta z talonem, a facetowi za talon 15 tysięcy.

– To znaczy razem 90 tysięcy!

– Dziewięćdziesiąt – przytakuje Asio.

– Skąd ja wezmę tyle pieniędzy! Wykluczone! Z trzech książek w Iskrach, i ze wznowienia w Czytelniku mam zaledwie połowę. Pięć lat na to pracowałem.

– Pożyczy pan redaktor…

– Już zmieniłam kostium – oświadcza Płetwonurek.

– Dobrze – zgadza się tylko Asio – siadaj i posmaruj się kakaem, bo znowu się spalisz, i będzie gadanie.

– Zrobiłem już listę znajomych, od których mógłbym pożyczyć. Bardzo dokładną. Więcej jak 25 tysięcy z nich nie wyciągnę – stwierdzam z goryczą.

Ze spodni „jensów" leżących smutno na obwałowaniu grajdołka wyjmuję kalendarzyk. Pokazuję Asiowi kartkę, na której spisałem wyliczenie:

 

dr Wagner – ma, pożyczy                                                                    12

Szymańska – nie ma

Eryk Lipiński – pożyczy                                                                          5

Dorantowie – mają, nie pożyczą

ciocia Kazia – nie ma

RSW „Prasa” – ma! – nie pożyczy

Zygmunt Strychalski                                                                                  2

mecenas Buczyński – pożyczy ale odpada

Szydłowski – nie ma, pożyczy                                                                  2

Wittlin – nie ma

Klominek, Błoński – pożyczą chętnie, ale ode mnie

Janusz Minkiewicz – ma, pożyczy, odpada

rodzina (łącznie)                                                         4

Kisielewski – nie ma, pożyczy                                 3

Krecia Pat. – jeśli odda                                               1

                                                                razem            29

 

Tylko Asio czyta powoli, uważnie, wreszcie dziwi się:

– Dlaczego Minkiewicz i Buczyński odpadają?

– Odstąpiłem ich Paulince.

– ……

– Paulinka także chce kupić samochód. Buczyńskiego i Minkiewicza zarezerwowała dla siebie.

– Kiedy pani Paulinka przyjeżdża?

– W piątek.

– Gdzieś pieniądze znajdziemy – uspokaja mnie tylko Asio – niech już będzie Fiat, to forsę jakoś się wykombinuje.

– Wkrótce idziemy na obiad, już po trzeciej – oświadcza Płetwonurek.

– Pójdziemy – zgadza się Asio.

Płetwonurek to panna Elżunia R. – wybitnie młoda, wybitnie przystojna, wybitnie sympatyczna. Jest jedyną osobą nie tylko na kuli ziemskiej, ale chyba w całym wszechświecie, uwzględniając i Marsjan, i mieszkańców Wenus, której tylko Asio pozwala siąść za kierownicą swojego Fiata. Wprawdzie dopiero dwa tygodnie przed przyjazdem do Jastarni zdała egzamin na kierowcę, ale prowadzi wóz dobrze i z wyczuciem. Ma smykałkę do samochodu.

Niestety, ona też nie umie rozwiać moich wątpliwości co do hamulca i klapy. Nie wie nawet jak obiega w samochodzie prąd wysokiego napięcia, co ja właśnie dziś rano przestudiowałem i na świeżo świetnie pamiętam.

– Kobiet o to nie pytają – zapewnia Płetwonurek.

– No, ale czegoś się pani uczyła – protestuję.

– Mnie dopuścili do egzaminu przed terminem – tłumaczy panna Elżunia. – Złożyłam zaświadczenie, że nawał pracy zawodowej i tak dalej. Zgodzili się, bo pismo było z Polskiej Akademii Nauk. Ale potem gdy mnie ten inspektor sobie obejrzał, trochę się zdziwił, co ja takiego ważnego robię w PAN-ie, że aż muszę zdawać przed terminem. Jak przeczytał w legitymacji: „zawód: – płetwonurek", to mało nie zemdlał.

Od dawna już mnie także to dręczy, więc pytam:

– A co właściwie robi płetwonurek?

– Nurkuje z płetwami.

– W PAN-ie?

– Nie, w jeziorach.

– Po co?

– No, fotografuje się na dnie rośliny, wodorosty, rybki, podłoże.

Słoneczko grzeje. Fale morza chciałyby uciec w niebo, ale dopiero mewy spełniają to ich marzenie. Dobrze tu odpoczywać. Szczególnie, jeśli zdarzy się dzień, że nie pada.

Za chwilę pójdziemy na obiad. Ryba jako potrawa, stanowi coś pośredniego między jarzyną a mięsem. W Jastarni w ogóle często masz wrażenie, że drugie danie wpływa na twój talerz wprost z głębi morza.

W piątek przyjechała Paulinka.

Wysiadła z pociągu dźwigając gigantyczną walizę z ciuchami na nadmorskie okazje. Jest rzeczą zdumiewającą, ile kobieta musi przywieźć rzeczy, aby rozebrać się na plaży. W drugiej ręce Paulinka kurczowo ściska „Podręcznik kierowcy w pytaniach i odpowiedziach", oraz „Zasady ruchu". Z miejsca spytała:

– Buczyński jest?

– Jest – uspokoiłem Paulinkę. Mecenas to jeden z ważnych słupów, podpierających jej ewentualny finansowy plan. Ewentualny, bo ani Paulinka, ani ja, nie byliśmy jeszcze tak zupełnie ostatecznie zdecydowani. I brakowało nam pieniędzy, i tyle lat żyliśmy bez samochodów, więc czy to konieczne?

Samochód u nas to wielki luksus. Jesteśmy krajem, który dopiero zaczyna się motoryzować. Niestety na razie tylko nieliczni, przy ogromnych wyrzeczeniach, szczęśliwym zbiegu okoliczności finansowych lub wygranej w Lotka mogą się dochrapać wozu. Nabycie przez kogoś wozu, to u nas ciągle jeszcze sensacja i ewenement. Zdobycie używanego samochodu, tańszego, a jeszcze dobrego, nie jest sprawą łatwą. Ale nagle doznałem olśnienia: Olgierd. Przecież Budrewicz ma Fiata! Ima moc znajomych! Trzeba zaraz rano do niego depeszować: CZY NIE WIESZ KTO CHCE SPRZEDAĆ FIATA 600 PILNE TELEGRAFUJ ŚCISKAM CIEBIE HANKE STOP SALAMI 

Czytaj również:

Bogaci i Buriaci Bogaci i Buriaci
i
Okładka z archiwum, nr 2621/1995 r.
Wiedza i niewiedza

Bogaci i Buriaci

Ewa Pawlik

Ta etniczno-ludowa okładka z 17 września 1995 r. przenosi nas do lat transformacji ustrojowej. Oto Polacy zachłystują się dobrami luksusowymi, w tym możliwością podróży po świecie, chętniej niż wcześniej wydają pieniądze i poznają odległe kultury, m.in. buriacką, o której mogą poczytać na łamach ówczes­nego numeru „Przekroju”.

Zastanawiam się czasem nad kwestią czasu: jest czy go nie ma? Istnieją przecież na ten temat różne teorie, ale jak je w zasadzie rozumieć? Na szczęście podróże w czasie i przestrzeni okazują się jak najbardziej możliwe, w końcu praktykujemy je na łamach tej rubryki regularnie. Nie trzeba być Einsteinem, zbędne też są jakiekolwiek dyplomy ­­– wystarczy jedynie ­zajrzeć do archiwum. Tym razem zapraszam do Polski A.D. 1995. W 2621. numerze „Przekroju” tańce, podróże i… jazz. Oto dolce vita czasów transformacji ustrojowej – w dojrzałej fazie. Już nie stragan, tylko butik, a jeśli podróż, to nie polonezem po chemię z Niemiec, lecz z Orbisem do Chin. O tym są artykuły i reklamy. Tych ostatnich nigdy nie było w tygodniku tak wiele jak w latach 90. właśnie. Czasami – jak w omawianym numerze – wypełniają aż jedną czwartą wydania.

Czytaj dalej