Czas Muminków Czas Muminków
i
ilustracja z archiwum, nr 1712/1978 r.
Opowieści

Czas Muminków

Kamila Dzika-Jurek
Czyta się 7 minut

Nie ma złego momentu na to (ba, wszystkie są najlepsze!), by przypomnieć historię słynnych Trolli. Świat nieustannych katastrof tonowany przez mądrość, wrażliwość i otwartość postaci ze słynnej Doliny, to jest to, czego nam dziś, w drugiej dekadzie XXI w., potrzeba.

Sen o wiośnie

W lutym 2020 r. Nasza Księgarnia wznowiła serię Muminków. Wcześniejsza brulionowa okładka dostała pastelowych kolorów. Zrobiło się żywiej, charakterniej. Poza tym ponowna lektura przyniosła od razu jeszcze inne wrażenie: że to wyjątkowo trafiony czas na przypomnienie historii słynnych Trolli. Oto bowiem dwa miesiące po premierze książek, mogłam czytać swoim dzieciom o plątaninie katastrof i opresji, w jakich żyją mieszkańcy Doliny Muminków, śledząc jednocześnie z rosnącym niepokojem rozwój katastrofy zza okna – światowej epidemii koronawirusa. Nie wspominając o kryzysie klimatycznym, który zdaje się chwilowo tłem, choć bardzo ponurym, dla szalejącego wirusa. Czy jednak wobec bogactwa i spiętrzenia kataklizmów w świecie słynnej Doliny, realność za oknem nie wydaje się tylko jego marną kopią? Może poza jedną rzeczą, która łączy oba krajobrazy: tu i tam można spotkać krążące nerwowo wte i we wte Filifionki, szykujące się na Zagładę świata, w wyobraźni przeżywające własne katastrofy – „o wiele czarniejsze i dziksze od tych, które wstrząsały ich domem”.

Mimo to, z tej niby dziecięcej, a przecież i znakomicie napisanej dla dorosłych literatury, sączył się spokój, którego nie mogłam znaleźć nigdzie poza nią. Próżno wypatrywałam tego krzepkiego pocieszenia, które zimą 1939 r. (kiedy w końcu i do Finlandii dotarła wojna) szykowała dla siebie samej Tove Jansson – zapewne śniąc wtedy o wiośnie, która przegoni – mroczniejszą niż gdzie indziej w Europie – fińską zimę. „Morze spało pod lodem, a głęboko w ziemi, między korzeniami, wszystkie małe stworzonka, śniły o wiośnie. Ale do wiosny było dość daleko, bowiem Nowy Rok minął dopiero co” (Zima Muminków).

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Fińskie zaklęcia

Jansson napisała Muminki tak, że ich lektura pozostawia w czytającym ślad. Te zdania głęboko zapadają w czytelnika  i nie są skierowane, jak sugeruje ich uniwersalne piękno, wyłącznie dla najmłodszych. Nie powstały też dla samego pędu fabularnego czy dla zaspokojenia apetytu na baśniową historyjkę, ale przede wszystkim dla delektowania się nimi. Przy czym styl autorki Muminków wykracza poza fantastyczną osnowę i mówi co nieco o realnej osobności świata, w którym Jansson żyła – o tym egzotycznym, północnym kraju. O krainie oblanej lodowatym morzem, krainie lasów z ciemnych sosen (jak w wierszach Paavo Haavikko), kabin kąpielowych i niespotykanej nigdzie indziej ciszy: „Słuchał (Muminek – przyp. red.) i zdawało mu się, że sama cisza wydaje niski, śpiewny dźwięk. Może to woda ścinała się w lód coraz głębiej i głębiej w morzu” (Zima Muminików); „A cisza panowała taka, że słychać było, jak wielkie włochate ćmy czyszczą sobie skrzydła” (Pamiętniki Tatusia Muminka).

Niektóre zdania czyta się, jak stare szamańskie zaklęcia, które – jak sobie wyobrażam – mogły kiedyś pomagać ludziom pozostawać cichymi i spokojnymi nawet w obliczu najgorszego. Takich zaklęć jest w Muminkach sporo. Najwięcej wypowiada ich bodaj Too-tiki – postać cicha i mądra, która przychodzi nie wiadomo skąd. Wydaje się też bliżej obcować z naturą niż inni, rozumie ją i czyta z niej, jak z dawno przyswojonej księgi. Zmiany w przyrodzie przyjmuje ze spokojem („– Tu rosły jabłka – powiedział Muminek uprzejmie. – Ale teraz rośnie tu śnieg – odpowiedziała Too-tiki obojętnie, idąc dalej”). Kiedy Muminek budzi się nieoczekiwanie w środku zimy i boi się wszystkiego, a najbardziej „mroku i samotności”, tą która go skutecznie pociesza, jest właśnie Too-tiki. „Wszystko jest bardzo niepewne i to właśnie mnie uspokaja” – mówi pewnej nocy do Muminka Too-tiki, a Troll odtąd boi się już jakby mniej”. Podobnych słów użyje Włóczykij, postać pod wieloma względami podobna do Too-tiki. „Życie nie jest czymś spokojnym” – powie pewnego dnia nieoczekiwanie do przyjaciół (W Dolinie Muminków).

ilustracja z archiwum, nr 1712/1978 r.
ilustracja z archiwum, nr 1712/1978 r.

Totem z torebki

Prolog Muminków – wiemy o tym wszyscy, którzy przeczytaliśmy wstęp do pierwszej części pt. Małe Trolle i duża powódź – jest ponury. Podszyty tym, co najgorsze, bo lękiem przed niewiadomym – idzie wojna, a wraz z nią Rosja, która jeszcze paręnaście lat wcześniej miała w swoich pazurach (jak Buka swoje ofiary) kraj Muminków. I ten ciemny, niepewny czas nie znika w żadnej z późniejszych książeczek serii. Niebezpieczeństwo, na które autorka wraz ze swoimi krajanami czekała pod koniec 1939 r., wydaje się zaminowane w powieściach i co rusz wybucha w lekturze. Ilość katastrof i niebezpieczeństw, jakie czyhają na bohaterów, można liczyć w dziesiątkach, a oni sami zdają sobie sprawę, że świat, w który zostali wrzuceni, nie jest przyjazny. Już w pierwszym tomie: Małe Trolle i duża powódź, „stary pan”, u którego Mamusia Muminka, Muminek, Ryjek i błękitnowłosa Tulippa, spędzają chwilę w gościach, zamyka drzwi do swojego domu bardzo starannie, by „nic niebezpiecznego nie mogło się przez nie przedostać”. Świat taki już jest – ani dobry, ani zły, a mieszkańcy Doliny Muminków są tylko jego chwilowymi gośćmi. Wiedzą, że w starciu z nim mogą liczyć co najwyżej na „nietrwałe esy-floresy, krótkiego, lecz szczęśliwego życia” (Pamiętniki Tatusia Muminka). My, ludzie drugiej dekady XXI w., czekający na odwleczony wyrok ocieplenia klimatu, wydajemy się w tej opowieści ledwie ślepymi hatifnatami, napędzanymi własną tęsknotą na przemian z niepokojem.

Rzeczywistość Doliny zasiedla groźna fauna i flora (mrówkolew, krzak angostury, gryzilepki, olbrzym Edward, mniejsze i większe gady), doświadczają ją co chwilę potężne siły natury (kometa, wulkan, tsunami, powódź, ogromne sztormy), śmiertelne choroby (jak dyfteryt), a w końcu i równe biblijnym – plagi (koniki obgryzające drzewa w Komecie nad Doliną Muminków). To świat na krawędzi, w którym wiele istot, w tym i sama rodzina Muminków, staje się uchodźcami (tak się dzieje w przypadku wspomnianej powodzi). Z drugiej strony, nikt tak jak Muminki i ich przyjaciele nie jest przygotowany, świadomy, odważny (poza Ryjkiem oczywiście), a przede wszystkim otwarty na zmiany w tym prawie apokaliptycznym świecie. Wszelkie momenty przełomowe w ich życiu (jak powódź, która w jedną noc zalewa ich dom) przyjmują ze spokojem, błyskawicznie przystosowując się do sytuacji. Poczucie bezpieczeństwa daje im, poza mocnymi więziami z rodziną i przyjaciółmi, rzecz albo myśl, którą noszą przy sobie i którą się pocieszają w chwilach największego zwątpienia. Rodzaj totemu, który chroni przed rozpaczą, strachem, jak torebka – „brązowa, z czterema kieszonkami” – Mamusi Muminka, którą zawsze ma przy sobie (nawet podczas snu) lub myśl jej syna, że cokolwiek by się stało, Włóczykij zawsze wróci po zimie w Dolinę.

Najcichszy z końców świata

„Piątego sierpnia ptaki w ogóle już nie śpiewały. Słońce świeciło tak słabo, że ledwie je było widać, a nad lasem stała kometa, wielka jak koło u wozu, otoczone ognistą obręczą” – to piękne, choć zarazem straszne zdanie otwiera siódmy rozdział tomu Kometa nad Doliną Muminków. Mówi o końcu świata, który nastąpi wraz z uderzeniem w Dolinę tajemniczej komety. Trudno nie docenić tych wycyzelowanych mistrzowsko zdań, w których lęk przed zagładą skrada się za wspaniale wyważoną składnią z siłą drapieżcy. Drapieżcy, który – jak Buka – cicho i spokojnie czeka na właściwy moment, by zaatakować. Ów moment to ofiara w chwili słabości.

Ziemia w drugim z tomów serii jest zaledwie okruszkiem (jak tłumaczy rodzinie Muminków Piżmowiec), poddanym podmuchom coraz gorętszej, kosmicznej atmosfery. Brzmi nieobco. W tym sensie Jansson dalece przekracza w swojej twórczości czasy i gatunki. W Muminkach stwarza uniwersalne lustro, w którym przejrzeć się mogą ludzie w epokach niepokoju i różnych ekstremów. Współczesna lektura tych powieści bywa więc w pewien sposób oczyszczająca. Odnajdujemy w niej siebie wraz ze swoimi lękami, pośród wielu możliwych katastrof – dziś i w przyszłości czy w obliczu kryzysów (kolejnych), w których będziemy musieli przeprojektować samych siebie. Ciągłe zmiany to jedyne, co będzie pewne w naszym życiu. Z drugiej strony, świat nieustannych katastrof tonowany przez mądrość, wrażliwość i otwartość postaci ze słynnej Doliny, to jest to, czego nam dziś w literaturze potrzeba. W postaci smutnego Włóczykija widzimy też, dziś może wyraźniej niż kiedykolwiek, własny smutek: „Lecz Włóczykij usiadł, objął głowę rękami i zawołał: Gdzież jest to nasze piękne morze?! Nie będzie już żeglowania ani pływania, ani żadnych, ogromnych szczupaków. Koniec wielkich sztormów i przezroczystych lodów. Księżyc już nigdy nie będzie się mógł przeglądać! A brzeg nie jest już wcale brzegiem, nie jest w ogóle niczym! Muminek usiadł obok niego i powiedział: – Ono wróci. Wszystko wróci, jak tylko kometa sobie pójdzie. Nie myślisz? Ale Włóczykij milczał”.

ilustracja z archiwum, nr 1712/1978 r.
ilustracja z archiwum, nr 1712/1978 r.

Czytaj również:

Rejony polarne w człowieku Rejony polarne w człowieku
i
fot. Bjoertvedt (Wikimedia Commons)
Pogoda ducha

Rejony polarne w człowieku

Kamila Dzika-Jurek

Powiedział, że pierwszy raz przypłynął tutaj prawie 40 lat temu i odtąd wie, że to jego miejsce na Ziemi. Powiedział też, że coś jest na rzeczy z tymi rejonami polarnymi, bo siedzą w człowieku. A potem wyjechał i już się tego lata nie spotkaliśmy. (I. Wiśniewska, Białe. Zimna wyspa Spitsbergen).

Dekadę temu Ilona Wiśniewska, wtedy jeszcze nieznana nikomu polonistka, postanawia wyruszyć z rodzinnego Prószkowa (podopolskiej wsi) na Spitsbergen – najdalszą północ Norwegii. Białe i zimne ma być remedium na kryzys ducha i ciała, na nieudany związek i ciągłe chorowanie w polskim klimacie przejściowym. Pierwsze spotkanie z ziemią w 61% pokrytą lodem okazuje się trudniejsze, niż się wcześniej zdawało. Dla podróżującej z odległego środka Europy nic tutaj nie ma swojego odpowiednika – ani w myśli, ani w języku. Brakuje klucza, według którego można by się dopasować do czegokolwiek, zarówno wtedy, po raz pierwszy w Longyearbyen, w najdalej wysuniętym na północ mieście świata, jak i później, w każdej z kolejnych podróży Wiśniewskiej do innych zimnych zakątków globu, jak Finnmark i Grenlandia.

Czytaj dalej