Czasami śni mi się wojna Czasami śni mi się wojna
i
Artem Czech podczas festiwalu Wschód Kultury – Inne Brzmienia, Wschodni Express. Zdjęcie: Robert Grablewski
Przemyślenia

Czasami śni mi się wojna

Łukasz Saturczak
Czyta się 15 minut

Dla mojego syna wojna to zwyczajna sytuacja. Kiedy się zaczęła, miał cztery lata. Teraz ma 10 i całe swoje świadome życie przeżył ze świadomością, że rosyjska okupacja nie daje spokoju Ukrainie. Czy on się tym przejmuje? On po prostu nie wie, że może być inaczej – mówi ukraiński pisarz Artem Czech, autor Punktu zerowego.

Łukasz Saturczak: Idziesz do wojska, masz jechać na wojnę, wsiadasz do pociągu i… co dalej?

Artem Czech: Cztery miesiące przed wyjazdem spędziłem na poligonach blisko Krymu, w obwodzie chersońskim, i ten czas pozwolił mi „oswoić” wojnę. Już dość dobrze nosiłem broń, miałem przyjaciół, pozbyłem się wynikającego z nieświadomości strachu, który męczył mnie przez pierwsze tygodnie służby. Gdy dojechaliśmy pociągiem bliżej frontu, byłem przygotowany chyba do wszystkich trudności. Pamiętam, że Donbas przywitał nas przenikliwą ciszą, bo pierwsze tygodnie na froncie były podejrzanie spokojne. Myślę, że po prostu dostaliśmy psychologiczne fory i przed tym, jak zaczął się ostrzał, moralnie przywykliśmy do bycia na wojnie. Miałem w tym czasie wiele pierwszych razów – pierwszy raz na poligonie, pierwszy raz na pozycji, pierwszy raz w gotowości bojowej. Przy każdym pierwszy razie czujesz się tak samo zagubiony. Badasz teren, ciężko wzdychasz, ale w końcu bierzesz się do roboty.

Punkt zerowy zaczyna się od przyjazdu do ośrodka szkoleniowego dla żołnierzy – o twoim życiu sprzed wojny wiemy niewiele – mieszkałeś w Kijowie, masz żonę, od wielu lat śni ci się, że powołują cię do armii, co się właśnie spełnia. Piszesz: „będę bohaterem albo tchórzem”. A gdzie wątpliwości? Nie chciałaś uciekać, kiedy dostałeś list z powołaniem? Nie bałeś się?

O powołaniu dowiedziałam się od teścia. Powiedział mi o tym spokojnie, gdy odpoczywaliśmy na daczy: „wiesz, myślałem, żeby ci nie mówić, ale przyszło wezwanie”. Tak, oczywiście mogłem udawać, że nic się nie stało. Mogłem się nie zgłosić i kontynuować swoje kijowskie życie: skończyć książkę, jeździć do biura i pracować nad nudnymi tekstami reklamowymi. Oczywiście, że myślałem, żeby nie iść na wojnę. Bałem się, przestraszyła mnie niepewność. To przecież rok spędzony nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim. Nigdy w życiu nie trzymałem w rękach broni, nie mówiąc o celowaniu do kogoś – na co mi to? Czy po to się urodziłem? Taki los był

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Szkielet historii i ciało teraźniejszości Szkielet historii i ciało teraźniejszości
i
Mieczysław Wasilewski, rysunek z archiwum
Przemyślenia

Szkielet historii i ciało teraźniejszości

Paulina Małochleb

Teraźniejszość może być przybliżana i tłumaczona poprzez opowieści o przeszłości. Jednak tego typu narracje niosą ryzyko, że zostaną niezrozumiane i zinterpretowane tylko jako dawne dzieje. 

„A zatem nie ma już »teraz«, ponieważ przeszłość pochłonęła teraźniejszość, zamieniła ją w ciąg obsesyjnych powtórzeń, a to, co wydawało się nowe – co wydaje się dziać teraz – jest jedynie odgrywaniem jakiegoś ponadczasowego schematu” ‒ pisał w zbiorze esejów Dziwaczne i osobliwe Mark Fisher, filozof i teoretyk kultury. W elegijnym tekście opublikowanym tydzień po jego śmierci w 2017 r. na stronie „Guardiana” Simon Reynolds stwierdził, że dla młodszych pokoleń najważniejsza była teza Fishera dotycząca prywatyzacji cierpienia psychicznego – dokonanej przez praktyki kapitalistyczne i polegającej na przekonaniu, że to jednostka ponosi pełną odpowiedzialność za stany psychoemocjonalne. W ten sposób problem dotykający milionów staje się ich własną sprawą, na którą system nie ma wpływu i za którą nie odpowiada. Dla polskich czytelników blog Fishera – o nazwie K-punk – prowadzony na początku lat dwutysięcznych nie był z pewnością tak ważnym punktem odniesienia jak dla brytyjskich odbiorców, ale jego tezy krążą i w systemie coraz bardziej drapieżnego kapitalizmu, strojącego się w szatki work-life balance, brzmią coraz mocniej.

Czytaj dalej