Czasem bywam szczęśliwa Czasem bywam szczęśliwa
i
„Garderoba aktorek”, Edgar Degas, c.1885 r./WikiArt
Przemyślenia

Czasem bywam szczęśliwa

Rozmowa z Zofią de Ines
Eliza Leszczyńska-Pieniak
Czyta się 15 minut

Czasem obserwuję moich kolegów i żartuję: „Jaka szkoda, że nie mam takiej opiekuńczej żony”. Pani się śmieje, ale przecież za sukcesami wielu wybitnych kolegów stoją w cieniu kobiety. One ich pakują w podróż, płacą za nich rachunki, przepisują ich wypowiedzi na komputerze, dbają o atmosferę domu: „byle tylko mógł tworzyć”. Bardzo często rezygnują z własnej kariery, bo geniusz męża jest ważniejszy. Ja musiałam być równocześnie matką, żoną i artystką – o pracy kostiumografki i sceongrafki z Zofią de Ines rozmawia Eliza Leszczyńska-Pieniak.

Eliza Leszczyńska-Pieniak: Skończyła pani architekturę na Politechnice Krakowskiej, tę samą uczelnię co Marek Grechuta i tak jak on, poszła pani własną drogą. Co było z tą architekturą nie tak?

Zofia de Ines: To były piękne studia. Katedrę Rysunku, Malarstwa i Rzeźby prowadziła prof. Krystyna Wróblewska, graficzka, matka wybitnego malarza, Andrzeja Wróblewskiego. Duży wpływ na wybór tego kierunku miał mój ojciec. Chciał, żebym zdobyła praktyczny zawód, a ponieważ nigdy nie miałam problemów z matematyką i od dziecka rysowałam, skończyłam studia z bardzo dobrymi wynikami. Nie ciągnęło mnie jednak do projektowania mieszkań. Marzyłam, żeby na dyplom zaprojektować kościół, ale w tamtych czasach to było nie do przyjęcia. Zaprojektowałam więc ambasadę polską w Rzymie. Budynek miał nawiązywać do przetworzonej nowocześnie architektury zakopiańskiej, ale nie wzięłam pod uwagę tego, że miasto leży na wzgórzach. Podszedł do mnie profesor i zabawnie zaznaczył, że tam jest duża pochyłość terenu, ale on nikomu o tym nie powie. Niewiele osób wtedy podróżowało, mało kto mógł sobie tak zwyczajnie kupić bilet i pojechać do Włoch.

Scenografia pojawiła się jako alternatywa dla architektury? Czy raczej spełnienie marzeń z dzieciństwa?

Po skończeniu architektury miałam przerwę w życiorysie. Mieszkaliśmy w akademiku, mąż tak jak ja odszedł od architektury i zajął się malarstwem, ja z kolei urodziłam dziecko i w wolnych chwilach rysowałam modę. Wychodziło wtedy świetne pismo „Ty i Ja”, miało taki inteligencki sznyt. Marzyłam, żeby wysłać do nich rysunki. Mąż trochę się naśmiewał z tych modowych zainteresowań, że on tu „cierpi za miliony”, a ja projektuję ciuchy. Nie miałam jednak odwagi wysłać tam swoich prac. Moda pozostała moją niespełnioną pasją, ale postanowiłam wstąpić na ASP na podyplomowe studium scenografii teatralnej, filmowej i telewizyjnej.

Trudno się dziwić: rynek mody był w latach 70. w Polsce w powijakach, a teatry pozwalały rozwijać wyobraźnię.

Teatr towarzyszył mi od dzieciństwa. Kiedy rodzice gdzieś wychodzili i&nb

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Agrafka, która spina wszystko – rozmowa z Krystyną Zachwatowicz-Wajdą Agrafka, która spina wszystko – rozmowa z Krystyną Zachwatowicz-Wajdą
i
na planie filmu "Ziemia Obiecana", zdjęcie: Renata Pajchel
Opowieści

Agrafka, która spina wszystko – rozmowa z Krystyną Zachwatowicz-Wajdą

Mateusz Demski

W „Sprawie Dantona” Przybyszewskiej cenzura zarzuciła Andrzejowi, że zamiast zająć się francuską rewolucją, tworzy aluzje do sytuacji w kraju. Więc na scenie umieściłam tyle francuskich flag, że nikt z cenzury nie miał już wątpliwości, że akcja rozgrywa się w Paryżu. Andrzej twierdził, że dzięki temu nie zdjęli sztuki z afisza – wspomina Krystyna Zachwatowicz-Wajda, mówiąc o ponad 40 latach pracy i życia z Andrzejem Wajdą. W tym roku mija trzecia rocznica jego śmierci, a od 6 kwietnia w Muzeum Narodowym w Krakowie można oglądać poświęconą reżyserowi wystawę. Rozmawia Mateusz Demski.

Na wywiad pani Krystyna Zachwatowicz-Wajda zaprasza mnie do Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie. Jedną ze ścian w kawiarni zdobi wspólne zdjęcie z Andrzejem Wajdą. Dla niej ten budynek jest pełen wspomnień. W 1994 r. razem zbudowali i podarowali to miejsce Krakowowi. Manggha stała się domem dla kolekcji sztuki japońskiej Feliksa Jasieńskiego, a przede wszystkim platformą spotkań międzykulturowych. Miała uczyć otwartości na Innego. W czasie naszego godzinnego spotkania rozmawiamy jednak o tym wszystkim, co wydarzyło się wcześniej. O wspólnych chwilach spędzonych w teatrze i na planach filmowych. O przyjaźni, zrozumieniu, wzajemnym wsparciu. I o ponad 40 latach przeżytych razem. Andrzeja Wajdy nie ma już z nami od prawie trzech lat.

Czytaj dalej