Choć właśnie zaczęły się urlopy, to jednak o pracy nie można zapomnieć. I to dosłownie, bo przecież praca jest wszędzie i we wszystkim, wyskakuje jak filip albo bezpiecznik elektryczny, zawsze w tle, czujna, czeka i dyszy (albo się z nas śmieje). I nawet z literatury trudno ją przepędzić, bo czy jest książka, która by choć kilka razy, choć raz o pracy nie wspominała?
Myślałam o tej pracy i o literaturze, spojrzałam na regał z książkami i postanowiłam zrobić eksperyment. Wymyśliłam system, że od prawa do lewa i z góry na dół co konkretną liczbę będę z tego regału wyciągać książkę. Następnie w książkach tych poszukam pierwszego, jakie nawinie się moim oczom, słowa „praca” albo od niego pochodnej, ale bez synonimów. I tak pozbieram cytaty, fragmenty, i zobaczę, co się z tego ułoży.
Ułożyło się to:
W naszym świecie pojęcie pracy – jak wszystko inne – zostało wywrócone do góry nogami i na wewnętrzną stronę. Ośmiogodzinną dniówkę, o którą walczyli robotnicy strajkujący w Chicago 1 maja 1886 r., rozciągnęliśmy poza granice możliwości. Z definicji Jürgena Habermasa, że praca jest „ogółem działań instrumentalnych czy też celowo racjonalnych, dzięki którym ludzie zwiększają swe panowanie nad przyrodą i osiągają zaspokojenie potrzeb materialnych” (Wojciech Szacki, Historia myśli socjologicznej) pozostał już tylko ten drugi człon, bo nad przyrodą przestaliśmy panować dawno temu. Teraz próbujemy panować nad potrzebami i myślami innych ludzi, nad ich decyzjami i kartami kredytowymi, a to wszystko za pomocą zawodów, których nazw już chyba nikt z nas nie ogarnia. Czy macie (ale tak naprawdę!) pojęcie, co robią w pracy Wasi znajomi, rodzeństwo, kuzynki i wujkowie, przyjaciele, partnerki i partnerzy? Żyjemy w bardzo wygodnym świecie z usługą na każdym rogu i portalu, ale gdybyśmy tak mieli spamiętać nazwy wszystkich tych, którzy za tymi wygodami stoją, to lepiej już się uczyć nazwisk ministrów. Pamiętamy więc swój zawód i ewentualnie parę nam branżowo bliskich, całej reszcie coolhunterów, HR-owców, PR-owców, taksatorów, koderów, groomerów, managerów i ninjów IT pozostawiając przestrzeń wśród ogłoszeń na portalach rekrutacyjnych. Jak pisał Zygmunt Bauman: „Można wymienić kilka możliwych profesji, ale nikt nie zaręczy, że są one jeszcze aktualne i że będą aktualne, gdy uda nam się już zdobyć niezbędne umiejętności potrzebne do podjęcia danej pracy” (44 listy ze świata płynnej nowoczesności) i jak to Bauman, wciąż ma rację. Większość z nas skończyła albo skończy jak ten chłopak od Joanny z Kochanie, zabiłam nasze koty Doroty Masłowskiej: „sprzedawca ze sklepu z armaturą, podobno absolwent hungarystyki, niemogący znaleźć pracy w zawodzie”.
***
Kiedyś było inaczej. Co prawda w Snach o pociągach Denisa Johnsona słowo pochodzące od rzeczownika „praca” pada po raz pierwszy dopiero na ósmej stronie („i pracował przy zrywce drewna”), ale już od pierwszej mamy ekipę, która w początkach XX w. w pocie czoła buduje Amerykę w Idaho. Robią sobie przerwę „pod palącym słońcem […], żeby oprzeć się na narzędziach, otrzeć pot”, a potem dalej karczują, rąbią, budują potężne konstrukcje w upale przekraczającym 38 stopni. Twardzi, silni, brudni i spoceni mężczyźni – tacy, co to bez problemu mogliby zmierzyć się z bohaterami książek Ernesta Hemingwaya, bo i obaj pisarze mogliby powalczyć ze sobą na szorstkość języka.
Ludzi pracy podziwiał też Jack Kerouac, ranczerów, blacharzy, kierowców furgonetek, magazynierów, pracowników pól naftowych i hobo, którzy za pracą jeździli po całym kraju na platformach pociągów towarowych. Bronił robotników z fabryk, rozumiejąc ich kapitalistyczny wyzysk ukazywany w socjalistycznych hasłach. Sam jednak w opowiadaniu The Good Jobs ze zbioru Atop an Underwood napisał: „Jak już wiecie, nie lubię pracować albo, by być bliżej prawdy, nie lubię nikomu oddawać minut i godzin mojego życia, a co dopiero jakiemuś staremu piernikowi pracodawcy. Raczej wolę mieć te godziny dla siebie: jeść karmelowy deser lodowy, oglądać film, spać na mojej kapie, śpiewać w łazience, studiować drzewa, żartować z dziewczyną, leniwie grać w karty, pisać itd.”.
Jak pisał, tak czynił, a miał po temu warunki, bo zawsze mógł liczyć na pieniądze matki, która ciężko pracowała, by zapewnić im byt, zanim Jack stał się sławnym i zarabiającym pisarzem. Oczywiście po drodze imał się jakichś prac: był strażnikiem pożarowym w parku narodowym, pływał na statkach, pracował na kolei i przy zbieraniu bawełny, a także „na parkingu hotelowym przy Middlesex”, o czym pisał w liście do swego przyjaciela Sebastiana Sampasa (Jack Kerouac: Selected Letters, Vol. 1, 1940-1956): „Mam mnóstwo czasu na czytanie, chociaż każdy klient może mnie oderwać od lektury w toku skomplikowanej akcji”.
***
Najbardziej Kerouac lubił jednak pracować na maszynie do pisania. „Pochłaniała mnie praca nad powieścią” – pisał we W drodze. Istnieje konflikt pomiędzy pracownikami fizycznymi i umysłowymi, w którym ci pierwsi uważają, że praca tych drugich to nie praca, a ci drudzy pracą tych pierwszych po cichu lub całkiem otwarcie gardzą. Gdy do tego dojdą artyści, to się robi jeszcze ciekawiej, bo ci z kolei gardzą umysłowymi, a fizycznych często romantycznie cenią. Sami zaś przez obie grupy uważani są za nierobów. A jednak Patti Smith pisze: „Zrzucam płaszcz, pora wziąć się do roboty. Mam piękne biurko, ale wolę pracować w łóżku niczym rekonwalescentka z jakiegoś wiersza Roberta Louisa Stevensona” (Pociąg linii M). Zanim Patti osiągnęła sukces tzw. komercyjny, po drodze pracowała m.in. na linii montażowej w fabryce i w nowojorskiej księgarni.
Jeśli w pracy ważny jest efekt, który niesie za sobą jakąś zmianę w świecie, to mamy kolejny przykład – Janis Joplin, o której Chet Helms, nazywany ojcem Lata Miłości w San Francisco, powiedział: „Trzy lub cztery lata temu spotkałem w Teksasie pannę o nazwisku Joplin. Usłyszałem, jak śpiewa. Pojechaliśmy razem stopem na Zachodnie Wybrzeże. Wiele się zmieniło od tego czasu. Z wielką dumą przedstawiam produkt końcowy czterech lat pracy: Big Brother & The Holding Company!” (Holly George-Warren, Janis).
Nie zawsze jednak efekt powstaje. W Zachodniej krainie William Burroughs pisze o starym pisarzu, który: „Po napisaniu pierwszej powieści rozpoczął pracę nad drugą, ale nigdy jej nie ukończył”. Czy w takim razie bez efektu to też praca? Sam Burroughs, podobnie jak Kerouac, pracował w życiu na wiele sposobów: jako tępiciel szkodników (dezynfektor – tak to się dziś nazywa), prywatny detektyw tropiący oszustwa pracownicze, barman, reporter, i również, podobnie jak Kerouac, miał wsparcie rodziny, tyle że nie matki z klasy robotniczej, a dziedziców fortuny swego dziadka, Williama Burroughsa I, wynalazcy, biznesmena, założyciela działającej po dziś Burroughs Corporation. O niebezpieczeństwach pracy pisarza wspomina w Dzienniku tom 1 Sławomir Mrożek: „Jeśli już o to nieszczęsne palenie chodzi, to dałbym sobie z nim radę, gdyby nie chwile podczas pracy, kiedy wydaje mi się, że nic z tego nie wyjdzie, jeśli nie popalę sobie. A że »praca« dobrem najwyższym, więc faja za fają. Inne okoliczności nie są takie prowokacyjne. Więc gdyby udało się tylko nad tymi jakoś zapanować…”.
Jeszcze większą udrękę związaną z pracą ukazał w Zwrotniku Raka Henry Miller: „Za parę minut będę mógł wrócić do siebie i pisać. Jakoś nie mam już dziś na to ochoty. Wycieka ze mnie duch twórczy. Ona może wrócić tu za godzinę i wyrwać mi krzesło spod tyłka. Jak, do diabła, można pisać, kiedy się nie wie, gdzie będzie się siedzieć w ciągu następnej półgodziny? Jeśli ta bogata suka weźmie to mieszkanie, nie będę nawet miał gdzie spać. Kiedy się jest w takiej sytuacji, trudno powiedzieć co gorsze – brak miejsca do spania czy do pracy. Spać można niemal wszędzie, ale trudno się obyć bez miejsca do pracy. Nawet jeśli nie pracuje się nad arcydziełem”.
W młodości pracował m.in. na ranczu, w zakładzie krawieckim ojca, jako posłaniec, a potem kierownik w Western Union, korektor w wydawnictwie i urzędnik w Departamencie Wojny Stanów Zjednoczonych. Wiedział więc, co mówi.
***
Z kolei według Arystotelesa, cytowanego przez Marię Ossowską w eseju Ethos rycerski i jego odmiany: „Wszelkie prace płatne są niedopuszczalne, »zwiemy [je] wyrobniczymi, bo odbierają one swobodę oddawania się zajęciom umysłowym i obniżają intelekt«”.
Dziś takie podejście to dziaderstwo. Nieważne, czy dotyczy artystów, intelektualistów, ekonomistów, specjalistów, czy skandalistów. W naszym świecie za każdą pracę można dostać każde pieniądze i nie do końca wiadomo, od czego ich ilość zależy. Gdy więc podsłuchamy rozmowę jakichś junior specjalistów z customer service specjalistami prowadzoną na cienkim papierosie przed plastikowym biurowcem, podczas której jadą oni po artystach za to, że nie pracują, to wiedzmy, że nie wiedzą, ile taki artysta (jeden na milion, ale zawsze) może wyciągnąć. Gdyby wiedzieli, siedzieliby cicho, a tak w tej swojej niewiedzy wracają specjaliści do boksów, by kontynuować wyścig z czasem.
W pracy chodzi przecież o to, by się ścigać, prawda? Lawirować, kręcić, spieszyć, wyprzedzać innych i samemu nie dać się wyprzedzić. Americanę Dona DeLillo polecam wszystkim tym, którzy nie mogą do dziś pogodzić się z faktem, że serial Mad Men ma tylko siedem sezonów. Jej główny bohater, David Bell, jeden z wielu pracowników jednej z wielu firm na Madison Avenue w Nowym Jorku mówi na przyjęciu: „Sam powinienem siedzieć teraz w biurze. Wszyscy dybią na moją posadę. Ścigają się, kto dłużej zostanie w pracy. Niejaki Reeves Chubb mniej więcej trzy noce na tydzień przesypia w gabinecie. W biurku ma pełno brudnych koszul. Nie przychodzimy do niego na zebranie, póki sekretarka nie wypsika pokoju dezodorantem. Ale ja mam mocną pozycję. Za jakiś czas może nawet pojadę na urlop”. W słowach Bella jest wiele ironii, ale jeszcze więcej prawdy, choć może ścigają się one ze sobą, jak ci smutni panowie w kapeluszach i długich płaszczach z lat 50. Bo praca to konflikt pomiędzy potrzebą beztroskiego dryfowania na wodzie a potrzebą beztroskiego dryfowania na wodzie w basenie z kolorowym drinkiem dryfującym obok.
W pracy o pracę walczymy, bo praca jest naszym skarbem i nie puszczaj jej! Bohaterka opowiadania Woody’ego Allena pt. Rachunki Metterlinga z książki Obrona szaleństwa „wybuchnęła płaczem i oskarżyła Metterlinga o sabotowanie pracy jej męża”.
***
W powieści o czasach młodości, Z szynką raz!, Charles Bukowski opisuje wizytę prezydenta Herberta Hoovera w Los Angeles, na którą nie mógł pójść ze swoją klasą, ale z której w ramach pracy domowej musiał napisać relację. Wszystko zmyślił: „Niedokładnie słyszałem jego przemówienie, bo siedziałem za blisko maszyny do prażenia kukurydzy, w której ziarna pękały z okropnym hałasem, ale chyba powiedział, że problem mandżurski jest niezbyt poważny, a u nas w kraju się wszystko ułoży, nie ma obawy, trzeba tylko, żebyśmy wierzyli w Amerykę. Dla każdego znajdzie się praca. Starczy i dentystów, i zębów do wyrywania, starczy pożarów i strażaków. Znów ruszą fabryki i stalownie”.
Bukowski ma bekę, jak ze wszystkiego, co miłe społeczeństwu, ale ta beka uzmysławia nam, jak praca jest dla tego społeczeństwa ważna.
Amerykański poeta Philip Levine poświęcił jej wiersz Czym jest praca, który znalazł się w zbiorze Miasto marzeń. Tu praca to stanie w kolejce przed fabryką w oczekiwaniu na człowieka, który powie, że dziś przyjmujemy albo nie przyjmujemy, praca to upór, nieustępliwość, niezgoda „na zmarnowane godziny”; wreszcie – praca to gdy brat „próbuje odespać paskudną nocną zmianę / w fabryce Cadillaca, po to by móc wstać / przed południem i uczyć się niemieckiego. / Pracuje nocą po osiem godzin, żeby śpiewać / Wagnera”.
Tak, praca to wartość, marzenie wielu ludzi, często niestety niespełnione albo spełnione tylko na opak jak zimna kawa lub ciepłe piwo, jak w powieści Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka, w której „marszrutki to były stare mercedesy sprintery, fiaty ducato czy volkswageny transportery. Były jak woły pociągowe: wielkie, zakurzone, szeroko rozklapłe od ciągłego przeciążenia. […] Wyglądały, jak sprzedane w jasyr. Musiały zapomnieć o swoim dawnym, szczęśliwym życiu na Zachodzie, równych szosach i automatycznych myjniach, o garażach i odkurzaniu tapicerki miękkimi dłońmi. Tutaj zaprzęgnięte były do wolnej pracy w brudzie i znoju aż do śmierci”.
Poważnie się robi, więc czas na przerwę z dygresją numer jeden. Tylko w dwóch wybranych książkach nie znalazłam słowa „praca”. Pierwsza to książeczka 7,5 na 8,5 cm z cytatami z Williama Szekspira The Bard’s Guide to Abuses and Affronts, którą Mama przywiozła mi kiedyś z Londynu. U Szekspira „pracy” brak, co chyba symptomatyczne, czy nie? To znaczy brak wśród, według kogoś tam, wybranych najważniejszych szekspirowskich obelg i zniewag, ale już pod koniec sceny I w akcie II Wesołych Niewiast z Windsoru (nie kumoszek, bo to Słomczyński i Dzieła wszystkie tom III Komedie 2) Frank Ford, planując intrygę w celu sprawdzenia wierności swej żony, mówi: „Jeśli odkryję, że jest cnotliwa, praca moja nie pójdzie na marne, jeśli okaże się inaczej, praca ta została słusznie podjęta”.
Drugą książką jest Silvalandia. W pięknym świecie opisanym przez Julia Cortázara i zilustrowanym przez Julia Silvę pracy nie ma. By jednak nie tracić Cortázara w tej zabawie, wzięłam kolejną na półce jego książkę – Ostatnią rundę. Jedziemy dalej! „…pozostało ci może dość przytomności, / aby płacząc patrzeć na blaszane niebo, na miasto, / w którym znowu musiałbyś się poddać anonimowej kolejce / przyzwoitych, pracowitych ludzi” (wiersz Noc przestępcy). I tu wracamy do tych smutnych panów w kapeluszach i długich płaszczach z lat 50., do robotników stojących w tłumie przed fabryką, jak te „tysiące i tysiące aut / wiozących ludzi do pracy” w kolejnym wierszu Marin-an Gary’ego Snydera ze zbioru Dlaczego kierowcy ciężarówek z drewnem wstają wcześniej niż adepci zen (no właśnie, dlaczego?).
***
Ludzie każdego dnia wtapiają się w tłum i wchodzą w narzucone im przez system role pracowników. „Merlin Grainger od dziewiątej rano do pół do szóstej po południu pytał znudzone damy w czerni i młodych ludzi z podkrążonymi oczami, »czy lubią tego autora?«, albo czy interesują ich pierwsze edycje. Czy wolą powieści z Arabami na okładkach, czy może najnowszą wersję szekspirowskich sonetów przekazaną przez pewne medium pannie Sutton z Południowej Dakoty? Minę miał przy tym pogardliwą; własne jego gusty, prawdę mówiąc, skłaniały się ku tym ostatnim pozycjom, lecz jako pracownik księgarni Moonlight Quilla przybierał w godzinach pracy pozę zblazowanego konesera” – pisał Francis Scott Fitzgerald w opowiadaniu O, Ruda Czarodziejko! z tomu Piękność Południa i inne opowiadania 1.
W pracy wchodzimy w role, przybieramy pozy, stajemy się częścią całej operacji pt. „praca”, która narzuca nam swoje zasady, a my na to narzucanie się godzimy (bądź nie, ale zazwyczaj godzimy), jak Fryc z Wycinki Thomasa Bernharda, który „z malarza, jak się sam wyrażał, olejnego, stał się tapiserem. Zawsze sprawiał wrażenie człowieka spokojnego, który nie narzucał się ze swoimi poglądami i z bardzo precyzyjnej organizacji pracy uczynił podstawę egzystencji, nie dopuszczał, odkąd go znałem, by ktokolwiek lub cokolwiek zakłóciło mu ośmiogodzinny dzień pracy”.
Może więc praca po prostu nas uspokaja? Nadaje życiu rytm, potrzebny do stawienia czoła wszystkiemu temu, co z pracą nie ma nic wspólnego, a też ma miejsce w życiu?
Na pewno stanowi świetną wymówkę. Dla tych, którzy pracę traktują serio, taka wymówka to szczera prawda („recepcjonistka z działu obsługi klientów tłumaczyła się wyjątkowym nawałem pracy w związku z falą mrozów i obiecała, że ktoś przyjdzie nazajutrz rano, z całą pewnością” – to już Michel Houellebecq, Mapa i terytorium), a dla tych, którzy pracę traktują mniej serio – jest czystym absurdem, jednak nawet i ci wiedzą, że wszyscy inni w tę wymówkę uwierzą, więc można powiedzieć i z głowy („Rozbolała mnie głowa, więc zaraz po śniadaniu oznajmiłem, że muszę iść do pracy. – Już się chyba nie spotkamy – powiedziała smutno. – Na pewno wkrótce gdzieś się spotkamy – odparłem i się ulotniłem” – Haruki Murakami, Norwegian Wood).
Praca jest też udanym pretekstem, gdy nie chcemy się przyznać, że robimy coś z wstydliwego dla naszego gatunku porywu serca – jak Teresa z Nieznośnej lekkości bytu Milana Kundery, która: „Zachowywała się wesoło, nawet trochę hałaśliwie, i starała się dać mu do rozumienia, że wpadła do niego właściwie przypadkiem: jest w Pradze służbowo albo (jej tłumaczenia były bardzo niejasne), po to, by znaleźć pracę”.
Może być też praca argumentem w niejednej małżeńskiej kłótni, jak u Nowaków w Symfonii złoczyńcy Doiny Lungu: „Zobacz, tymi rękami pracuję na jedzenie dla was – położył jej pod twarz ręce w groźnym geście. – A wy, nieroby, czym mi się odwdzięczacie? – kopnął ją jeszcze raz, tym razem w brzuch. – Cały dzień haruję, żeby wam przynieść pieniądze, a ty robisz z mojego dziecka ladaco z zadbanymi paznokciami?”.
***
Zrobiło się poważnie i groźnie, więc czas na przerwę z dygresją numer dwa. Miało być bez synonimów, ale wybór padł na Słownik synonimów. Tu nie było co męczyć wzroku, najlepiej od razu przejść do „p”: praca to zawód, posada, zajęcie, czynność, wykonanie, wysiłek (!) i zmęczenie (!!), pracować to np. odmachnąć czy trudnić się, a pracowicie to także natrętnie (ha!). Pracowity to m.in. robotny, a pracownik to m.in. robotnik, jest też robić – ale nie ma roboty. A o robotę mi chodzi, bo – znów łamiąc zasadę „bez synonimów” – za motto niniejszego tekstu wybieram fragment z Bełkotu Sławomira Shuty’ego: „Nic. Robota. Robota i jeszcze raz robota. Coś trzeba robić, żeby żyć. No. Więc robota, robota i tak dalej”.
Z pracą można robić wiele rzeczy.
- Można ją obracać, jak Don Kichote, który, chcąc sprawdzić mieczem moc zrobionej własnoręcznie kartonowej przyłbicy, „wniwecz obrócił pracę całego tygodnia”.
- Można ją stracić, jak dziewczyna z musicalu Flora the Red Menace, o którym Oriana Fallaci wspomina w Podróży po Ameryce: „historia dziewczyny, która zakochuje się w komuniście i dlatego zostaje komunistką, traci pracę w sklepie, gdzie pracuje, ale szef biura, który jest dobry…” i tu przerwę, bo choćby po to, by dowiedzieć się, co było dalej z komunistką, warto przeczytać tę świetną książkę.
- Do pracy można się też wziąć, jak Fiodor Iwanycz ze Szlacheckiego gniazda Iwana Turgieniewa, który myślał: „Nie tracę czasu […] wszystko to jest pożyteczne, ale na przyszłą zimę trzeba koniecznie wrócić do Rosji i wziąć się do pracy”. Ale czy to ma sens?
- Ma, bo zawsze można podczas pracy wyskoczyć, jak bohaterowie Pięknych przegranych Leonarda Cohena: „– […] Nie powinieneś czuć się z tego powodu winny. – Z jakiego powodu? – No wiesz, z tego, że graliśmy sobie na fletach, oglądaliśmy filmy, z powodu wazeliny, igraszek z psem, wyskoków w godzinach pracy, numerków pod pachami. – Wcale nie czuję się winny”.
A co najważniejsze: „Tego zresztą wymaga jakaś podstawowa zasada higieny psychicznej przy pracy: nie przemęczać się” (Agnieszka Osiecka, Szpetni czterdziestoletni).
I tych słów się trzymajmy nie tylko na tzw. urlopach oraz podczas innych przerw od pracy zarobkowej, ale też na co dzień przy pracy jakiejkolwiek: małej i dużej, w lecie i w ziemie, w słońcu i w deszczu, na plaży, przy biurku i w stogu siana, i w garażu także. Przy pracy pięknej, dobrej, ambitnej i wzniosłej, ale też przy takiej zupełnie bez sensu.