Pochodzę z kraju, w którym niebiesko-biało-czerwona flaga narodowa w większym natężeniu pojawia się jedynie podczas mistrzostw świata w hokeju, często odnoszę więc wrażenie, że w Polsce – w przeciwieństwie do Czech właśnie – nie można przejść przez większe miasto bez natknięcia się na rogu na jakiegoś powstańca, bohatera wojennego, dzielnego żołnierza czy przeciwnie: na ofiary faszyzmu, stalinizmu i innych postaci przemocy, i flagi narodowe są wszechobecne 365 dni w roku, a nie tylko w święta. Przypominają o nich rzeźby, tablice upamiętniające czy nazwy ulic (moja uwaga: a co ma eksponowanie flagi do upamiętania?). Miałam więc pewne obawy, że trwająca właśnie wystawa w warszawskim CSW o nazwie „Późna polskość. Formy narodowej tożsamości po 1989 roku” będzie kolejnym przykładem wszechobecnych, niekiedy obsesyjnych, poszukiwań polskiej tożsamości narodowej. Jednak kuratorzy Ewa Gorządek i Stach Szabłowski oraz ich współpracownicy poradzili sobie z wyzwaniem prawdziwie krytycznej refleksji nad współczesnymi formami polskości – o ile wystarczy wam sił na tę obszerną wystawę.
Na powitaniu czeka na biało-czerwonym tle okazała prezentacja prac Stanisława Szukalskiego. Jej patetyczność przypomina wielkoformatowe płótna „Epopei słowiańskiej” Alfonsa Muchy, które także wykorzystują pogańskie oraz starosłowiańskie motywy. To rodzi pewną obawę, że również dalszy ciąg wystawy utrzymany będzie w równie monumentalnym duchu. Jednak słowo „późna” w tytule wystawy skrywa w sobie coś wywrotowego – jak gdyby polskość znajdowała się już na końcu swojego życia i mogła się w każdej chwili skończyć. Sygnalizuje to swobodniejsze podejście do tematu. Jako osoba, która wyrosła w kulturze, która ma skłonność do humorystycznego spojrzenia na symbole narodowe, i traumatyczne wydarzenia historyczne (proszę zauważyć, że Czesi nie kręcą imponujących heroicznych filmów historycznych – do tego potrzebowaliśmy Agnieszki Holland, która wyreżyserowała „Gorejący krzew”), podobnie lekkiej i żartobliwej formy w mówieniu o współczesnej tożsamości oczekuję od wystawiających w CSW artystów.
Sprawdzona broń, czyli ironia, humor i prowokacja, wchodzą do gry w kolejnym pomieszczeniu, za czerwoną kurtyną. Właśnie tutaj pojawiają się najbardziej sugestywne rozpoznania współczesnych form polskiej tożsamości, czasami balansujące na granicy znieważenia symboli narodowych, jak praca Michała Budnego: wykonane z papieru kontury Polski, umieszczone na podłodze, bezustannie zagrożone zdeptaniem przez zwiedzających. Nie brakuje tu tematów, postaci oraz wydarzeń, które określają charakter polskiego społeczeństwa i które nierzadko stają się nadużywane w celach politycznych: katolicyzm, Jan Paweł II, Lech Wałęsa, Solidarność, , Holokaust, katastrofa smoleńska i jeszcze raz Jan Paweł II. Wszystkie te wątki występują w formach, które często z rezerwą, ale i z dużym wyczuciem eksponują miejsca kształtujące polskie samorozumienie. Najlepszym dziełom udaje się to bez wyniosłości, z empatią, a mimo to z krytycznym dystansem – należy do nich na przykład przedstawiająca publiczne reakcje na Smoleńsk instalacja wideo Artura Żmijewskiego „Katastrofa” (2010) czy „Msza” (2011) tego samego artysty, która bada głębokie powiązania Kościoła z prawicową polityką.
Ulgę od symboli narodowych i traumatycznych wydarzeń przynosi fotograficzna instalacja Michała Szlagi. Obszerna kolekcja diapozytywów dokumentuje „polskość” we współczesnym życiu codziennym, przedstawiając najzwyczajniejsze wydarzenia z żartobliwą pobłażliwością dla niedoskonałości. Wbrew oczekiwaniom, pośród prac niemal nie znajdziemy tematu II wojny światowej ani wszechobecnej w przestrzeni publicznej heroicznej narracji o niej. Wystawiający artyści sięgają po nią rzadko czy może raczej kuratorzy nie umieścili jej na poczesnym miejscu? Możliwe, że był w tym pewien zamysł. Dzieła Wilhelma Sasnala, Karola Radziszewskiego oraz plakaty z akcji grupy Komuna Warszawa z 2009 roku, które tematyzują powstanie warszawskie, są dziełami niepozornymi, umykającymi uwadze w dziewiątym czy dziesiątym pomieszczeniu wystawy. Ale właśnie ich subtelność i skromność stanowią najstosowniejszą odpowiedź na wielokroć napuszone przypominanie tego wydarzenia.
Nieprzebrana ilość eksponatów sugeruje, że współcześni polscy artyści naprawdę zmagają się z tematem tożsamości narodowej. Mają więcej wytrwałości niż ja. Chyba największą wadą tej wystawy jest jej obszerność – w chwili, kiedy przeszłam przez cztery duże sale z instalacjami przestrzennymi, dźwiękowymi oraz instalacjami wideo, z obrazami i fotografiami, z trudnością siadam w fotelu przed pierwszą z serii krótkich montaży filmowych, która ukazuje reprezentacje polskości w filmach z okresu transformacji. A czekają na mnie jeszcze trzy pomieszczenia zajmujące się teatralnymi opracowaniami tego tematu! Koncepcja wystawy cierpi więc przede wszystkim z powodu ambicjach kuratorów starających się podejść do tematu w sposób systematyczny czy wręcz go wyczerpać. Jednocześnie częstotliwość pojawiania się niektórych motywów dowodzi jak konieczna i potrzebna jest ich dekonstrukcja. Obszerność oraz rozmaitość „Późnej polskości” świadczy raczej o jej nieuchwytności. Zmęczenie mocno daje się we znaki nim zwiedzający zdąży się przedrzeć przez wszystkie badane formy współczesnej tożsamości. Ten zapewne niechciany aspekt chyba najlepiej odzwierciedla charakter tematu – tożsamość narodowa może efektownie maskować problemy społeczne i polityczne, ale nigdy nie może ich naprawdę rozwiązać.
tłum. Olga Słowik