Adrian Tomine jest jednym z najbardziej cenionych niezależnych amerykańskich twórców komiksów. Rozpoznawalność przyniósł mu album Niedoskonałości i liczne ilustracje dla pisma The New Yorker.
Graficznie jego prace utrzymane są zwykle w stylistyce estetyzowanego, uproszczonego realizmu. Cechą charakterystyczną jego ilustracji jest narracyjność i duża kondensacja treści. Każda sekunda obserwacji przynosi nowe odkrycia, które budują coraz pełniejszą historię. Dziewczyna z laptopem i podręcznikami do pisania scenariuszy patrzy przez szybę kawiarni na ekipę filmową. Przerażony ojciec opryskuje teren biwaku podczas beztroskiej zabawy dzieci w rzecze (a żona siedzi na leżaku z lampką wina w jednej ręce i książką w drugiej). W mijających się składach metra chłopak i dziewczyna dostrzegają przez szybę, że czytają tę samą książkę. To przykłady najgłośniejszych okładek Tominego dla The New Yorkera, które same w sobie są zamkniętą opowieścią, jednocześnie umożliwiając indywidualne interpretacje uzależnione od doświadczenia i wrażliwości (a także spostrzegawczości) odbiorcy. Wszystkie te cechy można znaleźć także w komiksach Tominego.
Jego Śmiech i śmierć to antologia złożona z sześciu historii, z których każda jest gorzkim studium ludzkich pragnień i rozczarowań. Z jednej strony, jest to wnikliwe studium jednostki i relacji międzyludzkich. Z drugiej – pełne wirtuozerii ujęcie formalne, które nie tylko pokazuje wszechstronność autora jako grafika, ale także możliwości samego medium. Tomine opowiada historie zwykłych ludzi: niektórym przytrafiło się coś niezwykłego w życiu (jak ogrodnikowi, którego owładnęła pasja tworzenia roślinno-glinianych rzeźb, czy studentce, która okazała się być podobna do aktorki porno), inni dostali szansę od losu, poznając w odpowiednim momencie życia drugą osobę. Łączy je jednak wręcz immanentna porażka: szczęśliwe zakończenia są przecież tylko w kinach. Choć Tomine w zasadzie nie pozostawia złudzeń, to jednak nie zawsze zatrzaskuje drzwi przed swoimi bohaterami, czasem ich przegrana nie jest aż tak jednoznaczna lub może zostać potraktowana jako nowe otwarcie. Niemniej Amerykanin konsekwentnie obala współczesne, konsumpcyjno-kapitalistyczne mity jak podążanie za swoimi marzeniami czy druga szansa od życia. Obnaża też zakłamanie jednostek wobec siebie i innych.
Tomine nie tylko świetnie czuje język komiksu, wie też, gdzie trzeba pozwolić wygadać się postaci, a gdzie wystarczy grymas twarzy lub wymowny rysunek. Śmiech i śmierć czyta się rewelacyjnie, cały czas mając poczucie obcowania z arcydziełem. To przede wszystkim zasługa harmonii pomiędzy formą a treścią. Nie słychać tu żadnej fałszywej nuty, i weryzmu budującego wiarygodność postaci i ich losów. Tomine zmienia styl rysunku, operując różnymi odmianami autorskiego realizmu i cartoonem, czasem rezygnuje z koloru, sięga nawet po obcą amerykańskiemu komiksowi formułę rysunków z podpisem. Te zabiegi dostosowane są do fabuł, pozwalając inaczej prowadzić narrację i odmiennie budować napięcie, a także nastrój samej opowieści. Ta różnorodność bardzo dynamizuje też lekturę, nie pozwala przyzwyczaić się stylistyki, zmusza do ułożenie puzzle z pozornie niepasujących do siebie elementów. To wreszcie celna metafora współczesności i człowieka, który próbuje posklejać swoje życie z różnych, często dziwacznych fragmentów.