Zachęta pokazuje lalki. Są niesamowite – we freudowskim sensie. W artystycznym również; wiele z nich to wybitne dzieła sztuki nowoczesnej. Pytanie tylko, czy jest czas na zabawę starymi lalkami, kiedy w sztuce trzeba jeść świeże banany?
Banany są polityczne, konsumpcja bananów – i nie tylko – jest polityczna. Polityczny jest seks i oczywiście polityczna jest sztuka, nie mówiąc o jej instytucjach. Te dopiero są upolitycznione! A lalki? W tym właśnie rzecz: lalki również są uwikłane w politykę, a także w awangardę, historię, psychoanalizę, cielesność, duchowość. Lalki zamieszane są w najrozmaitsze sprawki. Zabawa nimi to nie zabawa, w każdym razie nie jest niewinną igraszką. Można zatem odłożyć na chwilę banana i iść na wystawę o lalkach bez wyrzutów sumienia. Wystawa jest fantastyczna, ale to nie są fantazje, w które ucieknie się przed rzeczywistością. Lalki są na to zbyt realne.
*
Na wystawie Lalki: teatr, film, polityka człowiek jest w mniejszości. Przewagę liczebną mają lalki, kukły, marionety. Kuratorka Joanna Kordjak zebrała ich dobrą setkę i zgromadziła wszystkie w jednej sali. Widz wchodzi w tłum postaci, nieruchomych, ale wyglądających tak, jakby w każdej chwili mogły się poruszyć.
Czym różnią się lalki od rzeźb? Wiele z kukieł, które są na tej wystawie, to owoce pracy wybitnych artystek i artystów polskiej nowoczesności, nazwisk, które znamy z historii malarstwa czy rzeźby. Postacie, które stworzyli, występowały kiedyś w teatrach lalkowych. Na wystawie, wyciągnięte ze scenografii, fabuł i scenariuszy, w których kiedyś grały, powinny być jak ryby wyłowione z wody i zmienić się w dzieła sztuki. I zmieniają się, ale nie do końca. Na tym polega niepokojący Efekt lalki, o którym pisał Radosław Muniak. Rzeźba jest apoteozą życia. A lalka? Jest przedmiotem martwym, któremu jednak zdarza się ożywać. I vice versa, lalka ma osobowość, ale pozbawiona jest (prawdziwego) życia. Ludzie nigdy nie czuli się z tym konceptem komfortowo, wyrażając swoje ambiwalentne uczucia wobec kukieł w opowieściach o różnych golemach, laleczkach Chucky, a także Terminatorach i innych ludożerczych automatach. Nieprzypadkowo te historie to niemal bez wyjątku horrory. Święte księgi roją się od przestróg; ludzie powinni uważać z tworzeniem bytów na swój obraz i podobieństwo. To boska kompetencja; człowiek prawdziwego życia nie stworzy, ale może wykreować jego pozór i potem gorzko tego żałować: przeglądanie się w obliczu takiego nieżywego sobowtóra bywa straszne.
Jedną z wielkich metafor współczesności jest figura zombi. Wiecznie głodne, ale bezmyślne żywe trupy świetnie nadają się na alegorię społeczeństwa konsumpcyjnego, cywilizacji Zachodu po końcu historii, zdemonizowanych uchodźców widzianych oczyma sytych mieszkańców krajów rozwiniętych i wielu, wielu innych rzeczy. Zombi to lalka, którą lubi bawić się ponowoczesna wyobraźnia. Przed nieruchomym obliczem lalki, w obecności jej nieruchomego ciała, trudno opędzić się od skojarzenia: trup! Kiedy lalka zaczyna być animowana, staje się żywym trupem…
Ciekawie byłoby zobaczyć historię lalki, rozgrywającą się na pograniczu sztuki i niesamowitości. Wystawa w Zachęcie opowiada tylko wycinek tej historii: narracja tego projektu rozgrywa się w Polsce lat 40., 50. i 60. Rozczarowanie? Fantastyczna byłaby wystawa, która uwzględniałaby wszystkie traktaty o lalkach, Brunona Schulza, lokowane w manekinach-fetyszach kapitały seksualnych fantazji Hansa Bellmera i eksperymenty surrealistów – a także roboty, androidy i cyborgi. Taka wystawa byłaby świetna, ale zarazem niemożliwa. Ta, którą zrobiła Joanna Kordjak, jest fragmentaryczna, ale za to konkretna.
Fabuła wystawy zaczyna się zatem w powojennej, zniszczonej Polsce, w której teatr lalkowy nabiera rozmachu, o jakim w II RP nie można było marzyć. Lalkowy boom funduje świeżo zainstalowany komunistyczny reżim. Dwuznaczny z niego mecenas. Tworzy blisko 20 scen lalkowych. W finansowanych z państwowych pieniędzy teatrach twórcy nie muszą zawierać artystycznych kompromisów z żywiołami komercji; mogą pozwolić sobie na artystyczny radykalizm. Ceną za tę swobodę jest oczywiście polityczna kontrola; teatr ma wychowywać socjalistyczne społeczeństwo, zwłaszcza dzieci. Zenitem politycznej presji na świat sztuki są oczywiście lata socrealizmu. Z teatrem lalkowym haczyk polegał jednak na tym, że o ile dało się go rozliczać z socjalistycznego ducha, to nie sposób było wziąć go w karby socjalistycznego realizmu. Przedstawienia lalkowe z założenia zbudowane są na umowności, fantazji, przerysowaniu i grotesce; zawsze będą bardziej surrealistyczne niż socrealistyczne. Teatr lalkowy okazuje się więc przestrzenią relatywnej formalnej wolności. Nieprzypadkowo w pierwszych dekadach PRL-u znalazło się w nim tak wielu wybitnych artystów, by wymienić Jerzego Nowosielskiego, Jadwigę Maziarską, Jana Berdyszaka, Zofię Gutkowską-Nowosielską, Kazimierza Mikulskiego, Stanisława Fijałkowskiego czy Andrzeja Pawłowskiego. To nazwiska znane z historii „prawdziwej” sztuki; klasycy nowoczesności. Ich zaangażowanie w tworzenie kukieł i scenografii do przedstawień lalkowych to epizody mało znane i jeszcze mniej poważnie traktowane. Teatr lalkowy, jako sztuka wywodząca się z jarmarku, a później postrzegana przez pryzmat twórczości dla dzieci, nie mieścił się w głównym nurcie artystycznego dyskursu. To jeden z tematów zachętowskiej wystawy; wyprawa na artystyczne marginesy. Odkrywamy na nich kreacje, które formalną śmiałością mogą mierzyć się z każdą inną dziedziną kultury. A nawet więcej; teatr lalkowy, jako kombinacja sztuk plastycznych, dramaturgii, performatyki, słowa i muzyki, realizował w latach 50. i 60. interdyscyplinarny model twórczości, na długo zanim stał się obowiązującym paradygmatem w galeriach i muzeach. W sztukach wizualnych zwrot performatywny i fascynacja teatrem dzieją się dopiero teraz, dojrzeliśmy, aby wciągnąć lalki do kanonu.
Joanna Kordjak skupiła się na pierwszych powojennych dekadach dlatego, że według niej to wtedy teatr lalkowy w Polsce eksperymentował najodważniej. (Nie)ożywione rzeczy, które oglądamy w Zachęcie, mają swoje lata, a jednak wyglądają często bardziej aktualnie niż znaczna część ówczesnej muzealnej, akademickiej produkcji artystycznej. Wybitni kreatorzy teatru lalkowego, tacy jak Jan Dorman, Jerzy Kolecki czy Leokadia Sarfinowicz, pozostawali do tej pory na obrzeżach historii sztuki jako bohaterowie pobocznego rozdziału o twórcach pracujących dla dzieci. Na szczęście dorosły, biały, heteronormatywny mężczyzna oraz jego osiągnięcia przestają być jedynym poważnym tematem kultury; to właśnie na marginesach, w nieakademickich, hybrydalnych dziedzinach takich jak teatr lalkowy kryją się rzeczy najbardziej interesujące z dzisiejszego punktu widzenia. W tym sensie sprawy lalek nie są aż tak odległe od sprawy bananów, jak mogłoby się wydawać. Bohaterką afery bananowej była przecież Natalia LL, artystka, która w latach 70. rozbijała swoimi prowokacyjnymi pracami męski monopol na publiczne wrażenie seksualności, a także na samą obecność w poważnej sztuce. Twórczość kobiet nie była wówczas traktowana o wiele bardziej serio niż produkcje przeznaczone dla dzieci.
Sztuki feministycznej dziś już się nie lekceważy. Nawet konserwatyści traktują ją poważnie, choć na razie dają temu wyraz raczej przez manifestacje lęku niż zrozumienia. Dyrektor Muzeum Narodowego tłumaczył zdjęcie z wystawy prac feministycznych artystek Natalii LL, Katarzyny Kozyry i duetu Sędzia Główny troską o „wrażliwą młodzież”, którą ekspresja emancypacji kobiet mogłaby „zirytować”. Nie „irytujmy” dzieci i młodzieży realnymi problemami! Miałem wrażenie, że taka właśnie drobnomieszczańska myśl czai się za przedstawieniami lalkowymi, które, jako ojciec dzieciom, miałem okazję w ostatnich latach oglądać z moim synami. Większość tych przedsięwzięć była infantylna; nic dziwnego, że dzieci niezbyt się nimi przejęły; czuły, że nie traktuje się ich serio. Tu zaznacza się zasadnicza różnica między ideą „nieirytowania” dzieci a teatrami, z których Joanna Kordjak zaczerpnęła lalki do swojej wystawy. Artyści z lat 50. i 60. oferowali dzieciom najlepszą i najbardziej współczesną plastykę, na jaką było ich stać – i nie wahali się „irytować” młodych widzów eksperymentalną muzyką Krzysztofa Pendereckiego, który komponował dla słynnego poznańskiego teatru „Marcinek” Leokadii Serafinowicz. Uważali, że dzieci zasługują na dostęp do awangardy – i nie zasługują na to, by je paternalizować i upupiać.
Oto jeden z paradoksów PRL-u, w którego pierwszych dekadach w polskim teatrze lalkowym działy się najciekawsze rzeczy. Reżim jedną ręką trzymał kulturę za gardło, dławiąc jej swobodę, drugą jednak finansował pole eksperymentów dla artystów, którzy zamiast podlizywać się publiczności, wszystko jedno dorosłej czy dziecięcej, zapraszali widzów do odkrywania nowych twórczych terytoriów. Oczywiście istnieje także druga strona medalu. Pomiędzy lalki z awangardowych spektakli Kordjak przemyciła „podłe maski”, kukły wykorzystywane w politycznych masówkach jako obiekty inscenizowanych przez władzę seansów zbiorowej nienawiści. Lalka jest obrotowym aktorem i obosieczną metaforą. Z pewnego punktu widzenia większość z nas to marionetki; ktoś ukryty za parawanem pociąga za sznurki. Kordjak przypomina kukły przedstawiające zachodnich polityków, generała Andersa, Niemców, kapitalistów – zwykle zezwierzęconych i groteskowych. Te lalki w czasie pochodów służyły za socjalistyczne marzanny. Albo judaszy.
Na wystawie w Zachęcie kuratorka powstrzymuje się od robienia natrętnych aluzji do współczesności. Pokazuje – tylko i aż – ogromny potencjał lalki, plastyczny, psychologiczny i oczywiście polityczny. Lalki mogą zagrać różne role – potrafią wystąpić jako wybitne dzieła sztuki, mogą być niepokojącymi sobowtórami-zwierciadłami w psychoanalitycznych introspekcjach, ambasadorami wyobraźni, agentami politycznego oporu, których artyści posyłają tam, gdzie sami nie mogą działać. Lalki umieją też wcielić się w czarne charaktery. Umieją nawet zagrać bohaterów spektakli, w których rola czarnych charakterów przypada uczestnikom. W Prudniku na przykład Judasz pojawił się pod postacią kukły, ale agresja wobec niego była prawdziwa. Wielkanocne obrzędy, płonące lalki na rynku we Wrocławiu, szopki, polskie zoo; zabawy z lalkami są wciągające, ale niebezpieczne. Wystawa w Zachęcie pokazuje, że lalka może być wieloma rzeczami i to naraz: bywa sztuką, sobowtórem, brakującym ogniwem między przedmiotem i osobą, bytem istniejącym między życiem i śmiercią, ale na pewno nie jest zabawką.
Lalki: teatr, film, polityka
Zachęta, do 30 czerwca
kuratorka Joanna Kordjak
www.zacheta.art.pl