Aleksandra Kozłowska: Zacznę od newsa. Władze Regionu Stołecznego Brukseli oficjalnie uznały zwierzęta za istoty mające uczucia. Do tej pory traktowano je przedmiotowo, stanowiły po prostu własność ludzi. Teraz mają być postrzegane jako „żywe istoty obdarzone wrażliwością, samoświadomością i godnością, ze względu na które zasługują na specjalną ochronę”. Wcześniej zwierzęta za istoty czujące uznały Francja, Holandia, Nowa Zelandia. Coś zaczyna się zmieniać w ludzkim podejściu do zwierząt?
Tomasz Mazur: Bo nasza moralność ewoluuje. Dawniej w pewnych obszarach ludzie nie mieli skrupułów, które mamy dziś. Kiedy czytam teksty antycznych stoików – a ze stoicyzmem się identyfikuję – znajduję w ich podejściu obszary, które rażą moją współczesną moralną wrażliwość. Na przykład u Epikteta można znaleźć dowody na bardzo instrumentalny stosunek do świata przyrody. Zwierzęta są tam postrzegane w duchu tradycyjnej, antycznej teleologii. Słowo „teleologia” pochodzi od słowa telos, a więc teleologia to nauka o celu, celowości. Wedle tego ujęcia zwierzęta istnieją w pewnym celu – żeby nam służyły. Takie jest ich miejsce w świecie. Wszystko w nim jest ułożone hierarchicznie – to, co niższe, służy wyższemu.
To był dość popularny pogląd antycznych i średniowiecznych myślicieli: że są rzeczy bardziej i mniej doskonałe, a człowiek w tym świecie reprezentuje jeden z najbardziej doskonałych bytów i z tej racji inne byty powinny mu być całkowicie podległe.
U wielu ludzi myślenie to przetrwało do dziś. W myśli chrześcijańskiej mocno obecne jest przekonanie, że stworzony na podobieństwo Boga człowiek ma „czynić sobie ziemię poddaną”, co często rozumiane jest wprost. Poza tym nieśmiertelna dusza przypisana jest tylko człowiekowi.
Tak, ale ten model stopniowo ulega złagodzeniu. Możemy odwołać się do Hegla, który opisuje proces stopniowej ewolucji ludzkości – od zniewolenia ku wolności. Filozofię tę opisuje się w kategorii „odysei wolności”. Hegel mówi, że podstawowy dynamizm dziejów to uwalnianie jak największej rzeszy ludzi w jak największej skali. Pierwotnie pełnię praw do ekspresji siebie i swoich pragnień miał jedynie władca – tyran. Ta pełnia praw (na ile da się ją zrealizować) stopniowo rozszerzana jest na coraz większą grupę ludzi: najpierw arystokracja, potem w demokracji greckiej mamy już 10% populacji ludzi wolnych. I tak przez wieki wolności przybywa – pewnym etapem tej historii jest przyznanie praw wyborczych kobietom.
Obecnie widzimy kolejny krok „odysei wolności” – rozszerzanie wolności na inne niż tylko człowiek byty przyrodnicze.
Wolność dla zwierząt.
W ekofilozofii zwierzęta postrzega się jako równoprawne podmioty uczestniczące we wspólnocie stworzeń, którym przysługują pewne prawa wynikające z samego faktu, że one, tj. zwierzęta, istnieją. Przywołując ten belgijski zapis, powiedziała pani, że racją dla nowych regulacji jest rozpoznanie u zwierząt pewnych kwalifikacji – że one czują, że są świadome. I z tego tytułu przysługują im jakieś prawa.
Ale nawet ta ustawa skażona jest antropocentryzmem. My jesteśmy najważniejsi – przyznajemy zwierzętom prawa, bo są wedle jej zapisów podobne do nas: czują ból, mają uczucia.
Z tego też powodu w 2014 r. rząd Indii uznał delfiny za „osoby niebędące ludźmi”. Bo tworzą społeczność, komunikują się, bawią, odczuwają.
Właśnie. Ale dlaczego nadajemy prawa jakimś bytom tylko dlatego, że są do nas podobne? Dlaczego inne przesłanki o tym nie decydują? W kulturze buddyjskiej różnego rodzaju prawa nadawane są np. rzekom. Dlaczego nie mielibyśmy przyznawać praw górom, żeby stały tam, gdzie stoją?
Albo lasom.
Właśnie. Dlaczego mamy prawo ingerować w ekosystem? On też jest pewnym bytem. Abstrahując od prawa zwierzęcia, dlaczego nie powiemy o prawie ekosystemu do trwania? Przecież przez zaburzenie ekosystemu zaburzamy istnienie bardzo wielu bytów. Cały czas myślimy w kategoriach europejskich – antropocentrycznie, z założeniem, że prawa przysługują pewnej wyraźnie zdefiniowanej jednostce. Dajemy prawa zwierzętom, bo czują, doświadczają emocji, co czyni je podobnymi do nas. Ale może co innego niż emocje powinno być wyznacznikiem naszej podmiotowości: rozum, relacje z innymi ludźmi, a może powinności etyczne?
Ktoś może powiedzieć, że z perspektywy ekosystemu cierpienie jednego zwierzęcia jest normą, bo stwarza możliwości dla innych stworzeń. A więc naszymi normami etycznymi możemy zaburzyć działanie ekosystemu. Tworząc prawa, wikłamy się w cały szereg różnych komplikacji. Nasza wrażliwość będzie się rozszerzać – to nieuniknione. Pytanie tylko, jakie skutki będzie to wywierało na nasze życie. Czy jeśli będziemy musieli wybrać: przetrwanie człowieka lub jakiegoś leśnego ekosystemu – na jakiej zasadzie powinniśmy dokonać wyboru?
Angielski biolog i popularyzator wiedzy przyrodniczej David Attenborough chyba nie miałby wątpliwości – bez wahania nazywa ludzkość plagą. I nie jest w tej ocenie osamotniony. Daleki od antropocentryzmu był także prawnik, prof. Jan Białocerkiewicz, autor wydanej w 2005 r. książki Status prawny zwierząt. Pisze w niej m.in., że: „nie znalazł dostatecznych argumentów przemawiających za uznaniem unikatowej roli gatunku ludzkiego w przyrodzie, a przynajmniej takich, które uzasadniałyby postawienie go ponad całą przyrodą i uznania w związku z tym, że nie krępują go żadne imperatywy regulujące jego postępowanie w biosferze”.
Zgadzam się z tym z czysto ontologicznego punktu widzenia. Człowiek nie ma prawa ingerować w naturę w takim stopniu, w jakim ingeruje. A ingeruje, używając głównie przesłanek egzystencjalnych – tłumaczy, że chodzi o jego przetrwanie i jakość życia. To bardzo wątpliwa przesłanka. Dlaczego nasze przetrwanie jest ważniejsze niż przetrwanie całego ekosystemu, który niszczymy, by sadzić lasy palmowe?
Musimy więc żyć ze świadomością, że jesteśmy tymi „złymi”, którzy jakość swego życia, bezpieczeństwo, dostęp do technologii, do nieograniczonej ilości bardzo zróżnicowanego pożywienia uzyskują kosztem śmierci całego środowiska. Wszyscy w tym uczestniczymy, wszyscy się na to godzimy.
Nie wszyscy. Posthumanizm odhierarchizowuje dotychczasowy układ na Ziemi. Posthumaniści uznają prawa do samostanowienia każdej jednostki i nie chodzi tylko o homo sapiens. Jesteśmy tylko ogniwem ewolucji i to nie najdoskonalszym ani nie najlepszym. Inne ogniwa mają takie samo prawo do życia i rozwoju. Już w 1978 r. głosiła to Światowa Deklaracja Praw Zwierząt: „Wszystkie zwierzęta rodzą się równe wobec życia i mają te same prawa do egzystencji”.
Trudno się z tym nie zgodzić. Pamiętajmy też o bytach nieożywionych, jak wspomniane już rzeki, lasy, góry… Dlaczego w ogóle zmieniać środowisko? Stąd pytanie kluczowe: jakie mamy w tym granice? Czy możemy je sobie postawić? Zatrzymać proces niszczenia?
Tu chciałbym zwrócić uwagę, że w tym, co teraz razem z panią robimy, istnieje pewno ryzyko – że możemy doprowadzić sprawę do absurdu.
Tak, a jednym z kontrargumentów jest ironiczne pytanie: „To teraz będziesz jak dżiniści chodzić z miotełką i usuwać ze swej drogi każdego robaczka?”.
Kiedy ten kontrargument występuje w obronie nieetycznych działań człowieka, jest oczywiście mroczny, ale musimy pamiętać, że normy etyczne są wynalazkiem człowieka właśnie. Góra nie wymyśla norm ani zwierzę – one po prostu są. To my ustalamy normy – z jednej strony, aby uporządkować nasze działania, bo inaczej pogrążą się w chaosie, z drugiej strony, tworzymy normy niestety też po to, by usprawiedliwić nasze działania.
Jednym bytom należy się troska, a drugim już nie, bo nie zasługują na ustalone przez nas normy.
Usprawiedliwiamy swoją pozycję. Lepiej więc, żeby normy porządkowały nasze działania, niż je racjonalizowały, bo te racjonalizacje nierzadko mają mroczne konsekwencje.
Jednocześnie, jeżeli normy porządkują nasze działania, musimy zawsze pamiętać, że nie mają one żadnego ontologicznego umocowania w świecie – to my jesteśmy ich źródłem. Istnieje pewne ryzyko, że jeśli będziemy zbyt radykalni, uwikłamy się w błędne koło, które doprowadzi nas do nihilizmu – kiedy nie ma żadnych wartości. Nasze rozumowanie można w każdej chwili odwrócić i powiedzieć: przecież my też jesteśmy zwierzętami i do natury zwierząt należy ekspansja, zabijanie, walka o swoje terytorium. Realizujemy po prostu podstawowe prawo przyrody. I nam się zwyczajnie udało to, o co walczy każdy gatunek – zabezpieczyć przestrzeń rozwoju dla siebie.
Było wiele przypadków w dziejach, że jakiś gatunek na pewien czas zdominował dany ekosystem kosztem innych gatunków. I do tej pory przyroda jakoś to regulowała. Ale z człowiekiem może sobie nie poradzić.
Emil Cioran powiedział: „Pozwalając na pojawienie się człowieka, natura popełniła coś więcej niż błąd: zamach na siebie samą”. Z kolei wspomniany już sir Attenborough: „Faktem jest, że żaden gatunek kiedykolwiek nie miał tak masowej kontroli nad wszystkim na Ziemi, nad życiem i śmiercią, jaką my mamy teraz. To stawia nas, czy nam się to podoba, czy nie, przed ogromną odpowiedzialnością…”.
Do tego zmierzam – do odpowiedzialności. Jesteśmy eksperymentem przyrody, która obdarzyła nas unikatową kompetencją – szybkiej autoregulacji własnego zachowania w zależności od zmieniających się warunków środowiskowych. To jednak prowadzi do niebezpiecznych konsekwencji.
Gdybym jako stoik miał powiedzieć, jaka argumentacja za tą odpowiedzialnością mogłaby najlepiej trafić do typowego człowieka, stawiałbym na argumentację samozachowawczą (stoicy używali w tym kontekście określenia oikeiosis – troska o to, co własne). Zgodnie z nią każdy byt dąży do zachowania własnego istnienia i jednocześnie podniesienia jego jakości. Drugie prawo – to zasada koegzystencji. Istniejemy w relacjach, wszystko we wszechświecie jest połączone i jakość naszego życia ściśle zależy od bogactwa relacji, jakie mamy z otoczeniem – ludzkim i pozaludzkim. Dewastując przyrodę, upośledzamy samych siebie.
Argumentów za przyjęciem odpowiedzialności za naszą planetę nie ujmowałbym więc w kategoriach powściągania siebie: że człowiek musi powściągać swoje instynkty, żeby ochronić prawa innych bytów. Nie, to po prostu leży w najgłębszym interesie człowieka. Człowiek, który znęca się nad zwierzęciem, upośledza swoje człowieczeństwo. Jeżeli przestanie to robić, stanie się lepszym człowiekiem.
Tomasz Mazur – dr filozofii, absolwent Instytutu Filozofii UW, gdzie przez 12 lat wykładał filozofię, praktykujący stoik, założyciel Centrum Praktyki Stoickiej.