Wszystkie mądre polskie kozy.
— By je zliczyć nie mam siły!
Na naradę się zebrały
I rzecz taką uchwaliły!…Co uchwaliły i co było dalej — wiemy wszyscy. Ba, trudno nie wiedzieć, skoro Przygody Koziołka Matołka od 43 lat roznamiętniają umysły kolejnych pokoleń młodych. 120 przygód w księdze pierwszej, tyleż samo, jeśli nie więcej, w trzech następnych. Najpierw czytają nam o nich, potem my czytamy tym, co jeszcze liter składać nie umieją. Starzejemy się, przemijamy, młody pozostaje tylko Koziołek w czerwonych majtkach. Jako porządna, uczciwa koza — musiał ci się on urodzić pod znakiem Koziorożca, a osobnicy spod tego znaku są długowieczni, twardzi, acz odrobinę sentymentalni. Wypisz — wymaluj nasz Matołek. O tym —
— Jak był w Chinach, na Księżycu
I jak w morskiej był topieli,
Jak go kucharz chciał usmażyć
I jak głowę mu ucięli —— wiemy. Najwyższy jednak czas dowiedzieć się czegoś bliższego o narodzinach tej postaci, o jej drzewie genealogicznym i o przygodach, które dyskretnie przemilczeli panowie Makuszyński i Walentynowicz. Niechże nam Koziołek, mieszkający po dziś dzień spokojnie w Pacanowie, wybaczy wścibskość. Intencje nasze są szlachetne, w szczerość uczuć chyba nie wątpi. Poza tym… cóż, ludzka zawiść sprawdza się nawet wobec skromnych kóz: jeden z najsłynniejszych bohaterów naszej literatury doczekał się do tej pory zaledwie dwu skromnych not recenzenckich. Wstyd…
Beknął, skoczył, potem poszedł pisać swoje pamiętniki…
Byłem chyba ostatnim dziennikarzem, który rozmawiał — na kilka tygodni przed śmiercią — z wdową po mistrzu Kornelu, panią Janiną Gluzińską-Makuszyńską. Trudna to była rozmowa: pani Janina nosiła głęboko w sercu żal do świata i do czasów, których nie mogła zrozumieć, jej kult męża i jego twórczości był kultem bezkrytycznym i bezgranicznym. Na szczęście udało mi się wykazać dostateczną znajomością książek pana Kornela: lody ruszyły, posypały się anegdoty i opowieści, które odeszły już, wraz z panią Makuszyńską, nigdzie nie odnotowane, gdyż nie dała się nigdy namówić na pisanie pamiętników.
Jeden z fragmentów tej rozmowy utkwił mi szczególnie w głowie: otóż Makuszyński pisał, jak wiadomo, zawsze piórem i zawsze tą samą, zwykłą, obsadką. Pismo umiała odcyfrować tylko jego żona — ona też przepisywała wszystkie manuskrypty. A przepisując…
— Cóż, Kornel nie lubił, jak się wtrącałam, ale czasem mnie ponosiło i proponowałam zmiany. To ja ocaliłam życie Apaszowi — bohaterskiemu psu z „Wyprawy pod psem”, który pierwotnie miał zginąć w rozdziale o powodzi. Ja przedłużyłam życie panu Raczkowi — opiekunowi „Skrzydlatego chłopca”. Ja wreszcie podsunęłam kilka pomysłów kolejnych przygód Koziołka Matołka. A czy wie pan w ogóle, jak powstał Matołek?
Pani Janina podreptała do wielkiego kufra stojącego w salonie zakopiańskiej willi „Opolanka” i wyciągnęła pożółkły maszynopis pogadanki radiowej, zatytułowanej „Wielka mowa do małych ludzi”. Do dzieci. Na maszynopisie brak było daty, ale wszystko wskazuje, że pogadanka musiała być wygłoszona gdzieś na początku 1934 roku, tuż przed ukazaniem się pierwszego wydania „120 przygód Koziołka Matołka”. Mistrz Kornel stwierdza, iż „myślał 7 dni i 7 nocy, co by tu ciekawego wymyślić”, i wreszcie spytał wróbli — bo wróble wszystko najlepiej wiedzą — co porabia teraz Koziołek Matołek, którego dobrze zna i który jest jego wielkim przyjacielem. Wróble, oczywiście, wiedziały. Mało, doprowadziły do spotkania obu sławnych postaci i wtedy to pisarz wspólnie z malarzem, panem Walentynowiczem, obiecał pomóc Koziołkowi w pisaniu pamiętników. — „Pan Walentynowicz zgodził się łatwo — zapewniał małych słuchaczy mistrz Kornel — bo zdradzę wam w tajemnicy, że jest on przez cioteczną babkę krewnym Koziołka Matołka”.
Według pani Makuszyńskiej było to trochę inaczej:
— Kornel był w sanatorium w Otwocku, podleczał swoją cukrzycę. I tam odwiedzili go pewnego dnia Walentynowicz z Gebethnerem, namawiając do napisania pierwszego w Polsce komiksu dla dzieci, a gdy mąż wydawał się niezbyt przekonany, przypomnieli mu o zalewie „dziecięcej szmiry”. Komiks wtedy, w latach trzydziestych, stawał się w Polsce modny, był już Pat i Patachon, Flip i Flap, Dodek i Lopek. Kornel był niezwykle wrażliwy na poziom języka książek dziecięcych i tych, które dzieciom mogły łatwo — z braku innej literatury dziecięcej — wpaść w ręce. Zgodził się. Długo deliberowali nad bohaterem. Zwierzątko, ale jakie? Pies? Kogut? Może koziołek? — Koziołek Matołek! — zawołał Kornel. — To świetny pomysł!
Kłótnie, kto właściwie był pomysłodawcą postaci Koziołka, trwały do końca życia Makuszyńskiego i Walentynowicza. Nigdy nie przybrały bardziej ostrej formy, ale podczas każdych imienin czy innego spotkania towarzyskiego słyszało się: to ja! — Nie, to moje dziecię! Podobno Makuszyński tak się zapalił do „koziego” pomysłu, że całą pierwszą księgę przygód napisał w sześć dni.
Skąd się tutaj wziąłeś, capie?
Henryka Lewicka, kustosz Muzeum im. Kornela Makuszyńskiego w Zakopanem, przechowuje jak szczególnie cenną relikwię gruby, twardo oprawny brulion z wyraźnym napisem na okładce: Przygody Koziołka Matołka. Jest to rękopis słynnej książki. Skreśleń w nim stosunkowo niewiele, Makuszyński, gdy się rozpędził, to już pisał i pisał, ale najtrudniej było zacząć. Stąd też dwie pierwsze wersje przygód słynnego kozła są przekreślone, na tyle jednak wyraźnie, by je móc odczytać.
Pierwsza zwrotka miała pierwotnie brzmieć:
W którą świata pójdziesz stronę
Znajdziesz słynne kozie rody
Rogi mają zakręcone
i dostojne, długie brodyMusiało się to autorowi mocno nie podobać, gdyż zaraz zaczyna od nowa, wykładając genealogię swego bohatera:
Wszystkie z całej Polski dzieci
Prędko tutaj, wszystkie do mnie
A historię wam opowiem
Dziwną, śmieszną przeogromnieBył, raz sobie cap wspaniały
Wielce mądry Wojciech Broda
Co na krzywe właził drzewa
Bo to taka kozia modaŻona jego była z domu
Śliczna panna Koziołkówna
Jest to sławna kóz rodzina
Najwspanialszym kozom równaMieli syna — cud koźlątko
Co sam właził już na stołek
Beczał pięknie, był roztropny
A na imię miał Matołek.Dalsze dwie zwrotki mówią o konieczności wysłania cud koźlątka do Pacanowa na studia kowalskie i o korzyściach, jakie z takich studiów osiągnie cały kozi ród. W ostatecznej redakcji zrezygnował Makuszyński i z tego. „120 przygód…” rozpoczyna się, jak wiadomo, słynnym: „Wszystkie mądre polskie kozy…”
Korekcie uległy i dalsze partie tekstu. Pierwotnie miał np. lecieć Matołek na Księżyc zbudowanym przez siebie aeroplanem — a tymczasem zaniósł go tam ostatecznie wielki ptak Skrzydlata Góra. Wrócił na Ziemię — w pierwszej wersji — z prostego powodu: Księżyc zmalał, nie było na czym siedzieć.
Kto wie, może pod wpływem pomysłu pani Makuszyńskiej przesiadł się w końcu na spadającą gwiazdę i po trzech latach jazdy dobił do Warszawy? Czasu miał dosyć, toż zapowiedział Kornel w cytowanej już pogadance radiowej, że wszystkie przygody Matołka trwały aż 117 lat!
…W ślicznej, jako ta, książeczce…
W wydanej książce „Papierowy bandyta” (tytuł nie dotyczy na szczęście biednego Matołka) Janusz Dunin, pisząc o komiksach polskich w latach trzydziestych, stwierdza: „Serie przygód Koziołka Matołka stały się nieomal komiksami narodowymi, nie wzbudziły oporów pedagogicznych”. Diabła tam. Wzbudziły i to jakie! Oto cytat z recenzji A. Kopczewskiej z dwumiesięcznika „Polonista” z 1934 roku: „Biedny Koziołek Matołek zdumiewa urozmaiconą i świetnie przedstawioną grą fizjognomii, ale wszystko tu jest brzydkie! Trudno się też pogodzić z tekstem, który towarzyszy tej filmowo potraktowanej historyjce. Jest tu, jak to u Makuszyńskiego, dużo humoru, ale czy te niesamowite, a tak bardzo liczne przygody nie wytworzą jakiegoś chaosu w małych główkach?”.
Oto recenzja Wandy Borudzkiej z „Wiadomości Literackich”, również z 1934 roku: „Są to przygody nie tylko Matołka, ale przede wszystkim dla matołków. Dobrze wiemy, jak dzieci za tą książeczką szaleją, ale mimo wszystko jest to brukowiec w typowej postaci. Jeśli nie seksuologiczne mordy, włamania, kradzieże — to przynajmniej skoki do środka Ziemi, padanie na łeb do wody, obcinanie i porastanie bród, nade wszystko zaś dowcipy związane z funkcją siedzenia, pijaństwo, siadanie na jeżu… Ruch jest w interesie: podróże na gwiezdnych ogonach, przenosiny z jednej części świata do drugiej, kraksy samochodowe i różne zawijasy tego koźlego głuptaka. Dowcip pomysłowy tylko miejscami przyprawia dzieci o ból brzucha ze spazmatycznego rechotu. Dzieci kochają swego Matołka, kochają również 10 ciastek za jednym zamachem, ale potem daje się im łyżkę oleju… Równie kochają błaznów w cyrku czy głowy zanurzone w śmietanie w filmach. »Patatajka« ta sama włazi w ucho, chociaż chciałoby się ją stamtąd z obrzydzeniem wyciągnąć”.
To był — przypominam — rok 1934. Ćwierć wieku później radziecki tłumacz, Marek Żywow, napisze w liście do Wydawnictwa Literackiego: „Właśnie skończyłem monografię o Tuwimie i przed rozpoczęciem monografii Słowackiego zabrałem się za Matołka…”. Wprawdzie tłumacz podkreśla, że zrobił to „dla rozładowania”, ale towarzystwo miał Matołek niezłe.
Ataki na wartość literacką pierwszego polskiego komiksu dla dzieci były i w latach powojennych, choć już sporadyczne. Stawiano Matołka w jednym rzędzie z coca-colą i gangsterami z Chicago. Przygody Koziołka krążyły po domach w coraz mniej licznych, zaczytanych na strzępy egzemplarzach, następną ich edycję — po ostatniej, jeszcze gebethnerowskiej z 1947 roku — podjęło Wydawnictwo Literackie w roku 1957. Gorącym orędownikiem Matołka był nieżyjący już ówczesny dyrektor wydawnictwa, dr Aleksander Słapa. Wszystkie opory przełamywano odwoływaniem się do opinii… dzieci.
Ja nie jestem
żaden diabeł
Moja mama była koza!Wróćmy do recenzji w „Wiadomościach Literackich”: „Walentynowicz musi wiernie naśladować małpie skoki tekstu. Myli się jednak, jeśli przypuszcza, że dzieci przeniknęły finezję smętku tej koziej mordy. Niezrozumiałe jest natomiast, dlaczego ten bydlak ma obnażony tors anemicznego ojca rodziny, zabierającego się do mycia górnego dekoltu. Czyż nie można go było zbliżyć do naturalnej postaci? Pomysł z ubraniem zwierzęcia w czerwone majtki znany jest z ubiegłego stulecia: tak ubierano pieski w kabarecie. Uczciwy, zdrowy pies zdarłby z siebie tę rzecz z obrzydzeniem. Kozioł również, uczyniwszy właściwy mu użytek z rogów na tych, co go powołali do absurdalnych wyczynów”.
O, biedny Matołku! Czyżby rzeczywiście twój krewny (przez cioteczną babkę) pan Walentynowicz upichcił cię w sposób tak okrutny?
Makuszyński był z koncepcji graficznej postaci bardzo zadowolony, Matołkowa fizys przystawała jego zdaniem do tekstu wprost genialnie. Wojował tylko z Walentynowiczem o większą czytelność i dosłowność ilustracji, motywując to — słusznie czy nie — dobrem małych czytelników. Walentynowicz klął, ale — jak wspominała żona pisarza — zazwyczaj ustępował.
Kiedy przygotowywano pierwsze „pogebethnerowskie” wydanie „120 przygód” — trzeba było pracę nad ilustracjami podjąć prawie od nowa. Były redaktor naczelny Wydawnictwa Literackiego, red. Jerzy Skórnicki opowiada, że Marian Walentynowicz dostarczył komplet rysunków odbiegających często od pierwszej wersji. Porównanie ilustracji z wydań oddalonych od siebie o 20 lat (wydanie z 1947 jest wierną prawie kopią przedwojennego) jest nader ciekawe: Matołek jako taki nie zmienił się bardzo: trochę tylko jakby wysmuklał i wyszlachetniał. Ale już na okładce — zamiast siedzieć okrakiem na Księżycu — wędruje w przestworza rakietą. Zmianie uległy i inne realia: wygląd miasteczek, mundury żołnierzy, krój ubrań (z wyjątkiem, oczywiście, czerwonych majtek). Autor przekomponował również większość scenek — niektóre z nich stały się dzięki temu kapitalnym dowcipem, żartem rysunkowym funkcjonującym nawet bez tekstu. Zresztą z kilku zwrotek postanowiono zrezygnować i wtedy pojawiła się konieczność zastąpienia ilustracji klatkowych długim rysunkiem przez całą stronę (IV księga przygód). Ozdobiona piękną brodą fizys Matołka jeszcze bardziej zachwyca i nikt już — patrząc na nią — nie może wątpić, iż ma nasz kozioł wnętrze nader bogate.
Jednym słowem: zmiany wprowadzone przez Walentynowicza są ogromne i mają dla książeczek kapitalne znaczenie; sprawiły, że z podwójną frajdą sięgają po księgi i dorośli, czasem nawet w tajemnicy przed swoimi dorastającymi pociechami. A sam Marian Walentynowicz stwierdza z pełną satysfakcją w liście do wydawnictwa: „Zdaje się, że ostatnie wydanie »Koziołka« miało powodzenie, gdyż w mojej osiedlowej księgarni 250 egzemplarzy zostało wyczerpane jednego popołudnia”.
Kto jej jeszcze nie przeczytał, niech to powie swej mamusi…
Jest takich chyba niewielu: przed wojną miał „Matołek” 5 wydań. Wydawnictwo Literackie zaserwowało nam już 6 edycji „całościowych” (wszystkie 4 księgi razem) w łącznym nakładzie 270 tysięcy egzemplarzy; nakład poszczególnych „tomów” przygód przekroczył dawno milion. „Przygody Koziołka Matołka” stały się pozycją, od której każdy Polak rozpoczyna swe spotkanie z Wydawnictwem Literackim. Nie twierdzę, iż ta lektura zniewala w konsekwencji do sięgnięcia po prozę iberoamerykańską, ale że do niej przygotowuje, to fakt.
Gwoli ścisłości przypomnijmy jeszcze, że Koziołek znalazł swój Pacanów, przeżył okrutne rozczarowanie (nie chcieli go podkuć) i — wrócił do swej rodzinnej Koziej Wólki. Po roku nauki wyruszył znowu w świat, do Afryki, a po powrocie osiadł na stałe w Pacanowie. Tamtejsza szkoła otrzymała ostatnio imię Kornela Makuszyńskiego. Przedpołudniami gości tedy nasz Matołek wśród dzieci, natomiast po południu i wieczorem można go spotkać w miejscowej gospodzie. Kto nie wierzy, niech zobaczy: Pacanów leży na trasie Tarnów — Busko, gospoda zaś w centrum zacnego grodu i jest chyba jedynym tego typu przybytkiem w Polsce, gdzie wstępuje się dzięki bajce.
Kto jej jeszcze nie przeczytał, niech to powie swej mamusi.
Leszek Mazan
(urodzony pod znakiem Koziorożca … lat temu)
Tekst pochodzi z numeru 1704/1977 r, (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.