Porcelanowe laleczki, panienki z parasolkami, smukłe gejsze, aniołki, anioły, anielice dziewice – wszystkie oklejone kurzem okupowały pożółkłą ludwikowską szafkę. Jej korpus przypomniał nagiego, pomarszczonego mężczyznę, który w starczym ogłupieniu pręży się przed lustrem obwieszony kiściami winogron lub gałęziami śliw – wyrzeźbione po bokach wygiętych nóg mebla owoce również zdawały się trząść pod ciężarem kurzu.
Nad tą szafką na bibeloty górował kredens do kompletu, podobno zamówiony w tej samej fabryce mebli w Pensacoli, w której kupował Frank Sinatra. Małe, wycięte w kuchennej ścianie okienko wychodziło na kiczowaty, urządzony w stylu barokowym salonik. Drobna kanapa obita satynowym, złoto-kremowym materiałem, posiadała teraz plamy złotego moczu pasującego do wyszytych jasną nicią kwiatów. Towarzyszył jej niewielki, ale jeszcze bardziej zasikany fotel, którego oparcie, wykończone