Zazi w metrze słusznie uchodzi za jedną z najzabawniejszych powieści, jakie kiedykolwiek napisano, Raymond Queneau zaś w pewnych kręgach uchodzi za jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Przyznaję, że z całą pewnością przynależę do tych kręgów, dlatego wznowienie tej książki muszę uznać za małe święto na rodzimym rynku wydawniczym.

Akcja powieści Zazi w metrze nastręcza wielu trudności komuś, kto chce ją streścić. Tytułowa nastoletnia Zazi przybywa do Paryża i spędza w nim dwa dni pod opieką swojego wuja Gabriela. Te dwa dni wystarczą jednak, by wydarzyło się wszystko, przy czym jest to wszystko na opak: jest śmiesznie, stopniowo robi się jeszcze śmieszniej, a rzeczywistość przy tym coraz bardziej niesamowicieje, ale właściwie bez użycia elementów fantastycznych. Całość zdaje się napędzana żywiołem języka i wyobraźni: trochę jakby zmusić Borisa Viana, by nie wyszedł poza ramy realizmu, plus cudowna beztreściowość dialogów Ionesco, plus głupkowaty i rubaszny nastrój jak z Rabelais’go. Prawda jest jednak taka, że pisarstwo Queneau jest bardzo łatwo rozpoznawalne, Francuz posiada styl, który uniemożliwia pomylenie go nawet ze wspomnianymi Vianem czy Ionesco: zawsze porusza się po swoim własnym zawrotnym i fascynującym imaginarium, pełnym dziwaków, satyrów, wariatek, filozofów amatorów, podmiejskich spelunek, paryskich małych uliczek i tajemnic.

Czytelnik nie powinien dać się zwieść, że przestaje wyłącznie z humoreską i żartem; musi pamiętać, że obcuje z dziełem jednego z największych literackich jubilerów, dopieszczających swoje dziwaczne kompozycje i symbolikę opowiadanej historii w najdrobniejszych szczegółach. I choć Zazi w metrze powstała przed utworzeniem legendarnej grupy OuLiPo, zrzeszającej największych kombinatoryków literatury, tworzących według quasi-matematycznych wzorów (w Polsce chyba najbardziej znanym przykładem takiego dzieła jest Jeśli zimową nocą podróżny Itala Calvina), lista znakomitych interpretacji tej powieści jest długa –  za jej egzegezę brały się tak odmienne światy intelektualne, jak Roland Barthes z jednej, a francuscy ezoterycy, tropiący w przygodach Zazi ślady pism Renégo Guénona, z drugiej strony.

Odnotujmy na koniec, że wznowienie tej powieści przez Państwowy Instytut Wydawniczy zawiera poprawiony, świetny przekład Maryny Ochab i nową, też świetną okładkę – szczególnie w porównaniu z tą nieszczęśliwą z pierwszego wydania, której wyjątkowa nieadekwatność mogłaby być żartem któregoś z kolegów Queneau podzielających jego humor.