We włoskiej restauracji „Bella Italia”, pachnącej rozmarynem, czosnkiem i duszonymi pomidorami, udaje mi się nieco stłumić niepokój. Przysłuchuję się rozmowie dwóch starszych panów, którzy jedząc z apetytem suto posypane parmezanem spaghetti, dyskutują o polityce. „Obyśmy zdążyli umrzeć przed Brexitem” – wznosi toast jeden z nich.
Gdy nieco później jedziemy kolejką metra, do naszego przedziału wpada mężczyzna w zakrwawionej koszuli i wykrzykuje gardłowym oraz pełnym rezygnacji głosem, że wszyscy zgnijemy.
Sobota, trzeciego czerwca. Dziesiąta rano. Po ciężkiej nocy, gdy do trzeciej tłumaczyłam z angielskiego poezję, chętnie pospałabym jeszcze z godzinę, ale sygnał komunikatora nie daje mi spokoju. Sięgam po telefon. Na ekranie pojawia się zdjęcie córki w kasku siedzącej na białym kucyku.
– Wstawaj, wstawaj, mum! – czytam angielską wiadomość naszprycowaną kolorowymi emotikonami. – Dziś jedziemy do Londynu. Pamiętasz? Robimy sobie polski Dzień Dziecka!
– Tak, jasne jedziemy. Tylko sprawdzę, czy czek