O przemocy wobec kobiet i mądrym pomaganiu. Rozmowa z pisarką Wiolettą Grzegorzewską, której nowa książka „Wilcza rzeka” jest oparta na trudnych, osobistych doświadczeniach autorki.
Agnieszka Drotkiewicz: W Twoich książkach zwraca uwagę wrażliwość na przyrodę. Kiedyś słuchałam, jak czytasz swój wiersz o wyspie Wight, na której długo mieszkałaś i wręcz czułam zapach opisywanego przez Ciebie powietrza.
Wioletta Grzegorzewska: Od urodzenia żyłam blisko natury. Raczkowałam w towarzystwie kotów i kurczaków. W gospodarstwie dziadków były krowa, kozy-spryciary, które zjadały mi bieliznę, króliki, kaczki, kury, gołębie, które budziły mnie do szkoły i przez które oblazły mnie kiedyś wszy, bo nieopatrznie ukryłam się w gołębniku. Czasami spałam w klatce z królikami. To ukształtowało moją panteistyczną wrażliwość. Kiedy życie mnie przerastało, uciekałam do lasu, na pola albo do parku. Już na emigracji godzinami wędrowałam z psem po plaży lub wzdłuż Tamizy. Kontakt z przyrodą trzyma mnie w pionie. Nudzę się w muzeach. Wolę spędzać czas na łące i podglądać trzmiele.
Jest takie opowiadanie Izaaka Babla,