Era Wodnika Era Wodnika
Przemyślenia

Era Wodnika

Jakub Popielecki
Czyta się 5 minut

W kącie pokoju stoi komódka. Jesteśmy w Brazylii, są wczesne lata 80., ciocia Lucia obchodzi 70. urodziny, na przyjęcie zjechała się cała rodzina. Dzieci składają solenizantce życzenia, podsumowując jej bogaty życiorys – jak mówią – godny filmu. Lucia, otoczona przez bliskich, znajdująca się w centrum uwagi, ucieka jednak wzrokiem ku komódce, a myślami – ku przeszłości. Przypomina sobie, jak kiedyś, dawno temu, uprawiała na mebelku seks z kochankiem. Wspomnienie jest jasne, żywe, żywsze niż teraźniejszość. Jeszcze moment, a i ta chwila przeminie. Zaraz przeniesiemy się bowiem w przyszłość, do czasów współczesnych. Mieszkanie opustoszeje, zostanie w nim tylko jego właścicielka, Clara (grana przez Sonię Bragę), krewna Lucii – jedną dojrzałą kobietę wspominającą szaloną młodość zastąpi druga. W kącie mieszkania pozostanie stara komódka.

„Aquarius” Klebera Mendonçy Filho to nie opowieść o Lucii i jej komódce, tylko o Clarze i jej mieszkaniu. Ale w przechodzeniu od jednej bohaterki do drugiej, w skupieniu na łączącym generacje przedmiocie, tkwi sedno filmu. Filho opowiada o przemijaniu, o przekazywanym z pokolenia na pokolenie dziedzictwie, o kołowrocie młodości i starości. Kamera swobodnie przekracza tu granice czasu, ale ogranicza się do jednej przestrzeni. Jazdy i panoramy korytarzami mieszkania Clary są niezwykle zmysłowe, płynne, obiektyw „pożera” wnętrze, stara się złowić jego ducha. Szuka aury, tej, o której pisał Walter Benjamin. „Aquarius” opowiada przecież o analogowej kobiecie żyjącej w cyfrowych czasach, o kochającej winyle dziennikarce muzycznej w epoce empetrójek i streamingu, o właścicielce zabytkowego mieszkania zagrożonej przez agresywną gentryfikację.

Pokaż mi swoje mieszkanie, a powiem ci kim jesteś? Filho przypomina prawidłowość, która jeszcze do niedawna była oczywistością: obrastający przez pokolenia charakterem dom definiował czyjeś „ja”, umiejscawiał człowieka w jego prywatnej historii. Ściany, podłogi i komódki pamiętały dziadków, rodziców, dzieci, były kapitałem tożsamości. Teraz tożsamość wyrzuca się na bruk i wykupuje, potem wyburza bądź odpicowuje, potem sprzedaje, a coraz częściej tylko wynajmuje. Clara trzyma z tradycją: mieszkanie to jej dorobek i spuścizna, mieszkanie to ona. To tu trzydzieści lat temu świętowała urodziny ciotki Lucii, to tu co rano budzi się, wstaje z łóżka i żyje: słucha muzyki, udziela wywiadu, przyjmuje wizyty swoich dzieci. Nad skarbcem pamięci Clary zbierają się jednak czarne chmury. Agencja deweloperska wykupuje sąsiednie mieszkania i zamierza postawić nowy kompleks w miejscu, gdzie stoi dom bohaterki. Przedsiębiorcy usiłują – najpierw przysłowiową marchewką, potem kijem – wykurzyć ją z mieszkania, ale Clara to twarda sztuka, którą zahartowały perypetie ze zdrowiem (walka z rakiem piersi). Zanosi się na wojnę.

Nie oczekujcie jednak czarno-białych opozycji, lamentu nad przemijaniem albo sentymentalnego załamywania rąk nad odejściem złotego wieku czy innej idyllicznej Ery Wodnika (tytułowy „Aquarius” to niby tylko nazwa budynku, trudno jednak nie widzieć w niej znaku młodości Clary, ewidentnego dziecka kultury lat 70.). Choć w „Aquariusie” wyraźne są podziały pokoleniowe i społeczne rozwarstwienie, to intencja filmu jest demokratyczna, empatyczna. Kiedy Clara wypomina młodemu przedsiębiorcy, że pozuje on na członka elity, ale brak mu charakteru i przyzwoitości, w jej słowach brzmi buta bogatej przedstawicielki klasy średniej, która może pozwolić sobie na służącą i hołdowanie wysokim standardom. Reżyser nie chce jednak dzielić i szuka uniwersalnego etosu przeplatających się pokoleń, płci, stanów. Opowiada o potrzebie szacunku: do siebie samego i drugiej osoby. Łączy przeciwieństwa: stare i młode, taniec i śmierć. Zupełnie jak w piosence Queen, „Another One Bites the Dust”, którą słucha Clara w jednej ze scen: żywotny, taneczny puls oraz wyliczanka „gryzących piach”, obok siebie, ręka w rękę.

„Aquarius” to przede wszystkim rewelacyjny portret kobiety w określonym wieku, a kino rzadko wie, jak obchodzić się z takimi bohaterkami. Sonia Braga najgłośniejsze role grała przecież dobre trzydzieści lat temu („Pocałunek kobiety pająka”), ale tutaj wraca ze wspaniałą kreacją. Nawet jej zawodowe w ostatnim ćwierćwieczu „wyciszenie” dopełnia portret granej przez nią bohaterki: przybliża Clarę do Bragi, cementuje postać i jej odwórczynię. Filho robi w swoim filmie podobną rzecz, jaką w „Glorii” wykonał Sebastián Lelio – tyle, że robi to lepiej, w sposób bardziej pogłębiony. Reżyser buduje opowieść wokół dojrzałej bohaterki, ale pokazuje, że jej życie nie kończy się wraz z odchowaniem dzieci (które, teraz dorosłe, nie odzywają się do niej za często). Wymaga od niej odwagi pokazania się w zdrowiu i chorobie, zarazem jako matka, babka i kochanka. Braga podejmuje wyzwanie, staje się wcieleniem nie tylko dojrzałości, ale i witalności. Jest zabawna, mądra, zmysłowa, przyciąga oko kamery, hipnotyzując bujnymi włosami, posągową urodą, naturalną charyzmą. Chodzące wcielenie aury – tej, o której pisał Benjamin.

Czytaj również:

Humor z zeszytów greckich Humor z zeszytów greckich
i
Giuseppe Maria Crespi, „The Wedding at Cana”, 1686 r., Wirt D. Walker Fund (domena publiczna)
Dobra strawa

Humor z zeszytów greckich

Łukasz Modelski

Wytrawne wino to w wielu językach wino „suche”. Dania ostre są „hot”, czyli gorące, rybę skrapiamy cytryną, powolnych nazywamy flegmatycznymi, a gwałtownych – cholerykami. Te przekonania, nazwy i obyczaje zawdzięczamy greckim dietetykom, którzy definiując właściwości pokarmów, ustalili kulturowe kody.

Piąte i czwarte stulecie przed Chrystusem było w Grecji okresem szczególnego intelektualnego fermentu i myślowym skokiem w nowoczesność. Podczas gdy jońscy filozofowie przyrody mieli nadzieję na odkrycie uniwersalnej zasady rządzącej rzeczywistością dzięki obserwacji świata zmysłowego, Sokrates – uznając te poszukiwania za jałowe – skoncentrował się na badaniu ludzkiej duszy (psyche). Niemal równolatkiem Ateńczyka był Demokryt, pochodzący z niezbyt wówczas popularnej trackiej Abdery. Według niego świat składał się z niepodzielnych atomów, a struktura przedmiotów oraz ich cechy – w tym smak – miały zależeć od ich kształtu i ułożenia. Słodycz na przykład zapewniały atomy gładkie, gorycz zaś chropawe. Niezależnie od słuszności ich teorii wiedza wynikała już z rozumowania, a nie doświadczenia, co stanowiło zapowiedź nowych czasów.

Czytaj dalej