Nowa płyta 1988 – jednego z najciekawszych polskich producentów – trwa zaledwie 20 minut. Emanującej z niej intensywności wystarczyłoby jednak na kilka albumów.
Mniej więcej tydzień temu szwedzki algorytm podsunął mi do śniadania najnowszą płytę brytyjskiego producenta Girl Unit. A dokładniej utwór B.A.C.K. – delikatny instrumental na granicy ambientu, który momentalnie zwrócił moją uwagę ładną, rozmarzoną barwą syntezatora. Zachwyt utrzymywał się dokładnie 35 sekund, kiedy dołączył do niej wspamplowany dźwięk pstryknięcia palcami. Wcale nie chodzi o to, że to oklepany pomysł. Po prostu momentalnie przestałem myśleć o B.A.C.K. jak o większej całości – przekazującej jakieś emocje, mającej swoją dramaturgię kompozycji. Z każdym, powracającym w równych odstępach czasu pstryknięciem dzieło Girl Unit stawało się dla mnie beznamiętną budowlą z nakładanych na siebie pętli. Zniknęła magia, została goła struktura.
Wspominam o tym dlatego, że autor opisywanej dzisiaj epki znajduje się na przeciwnym biegunie. Występujący pod pseudonimem 1988 Przemysław Jankowiak jest producentem, który wyjątkowo dba o to, by jego instrumentalne utwory miały formę wciągającej narracji. Naturalnie rozwijającej się – podążającej raczej za emocją niż logiką – opowieści. To w dużej mierze jego zasługa, że duetowi Syny od pierwszej płyty udało się zbudować tak sugestywny, autorski świat. 1988 zaprasza nas do niego także na wydanej właśnie epce Ring The Alarm.
Od pierwszych dźwięków nowej płyty 1988, a więc rozlewających się powoli, niepokojących, ale też podniosłych plam syntezatora w ASID I, słychać, że to materiał Jankowiaka. Z drugiej strony już na tym etapie nie ma wątpliwości, że Ring The Alarm to dzieło zupełnie inne niż Gruda czy produkcje nagrane w duecie z Piernikowskim. Jankowiaka wciąż fascynują, co prawda, dub i muzyka rodem z Karaibów, ale tutaj zostaje ona przefiltrowana przez pomysły jej brytyjskich kontynuatorów. Fakt, 1988 już wcześniej przyznawał się do inspiracji psychodelicznym dubem wydawanym przez Adriana Sherwooda. Na Ring The Alarm słychać natomiast również echa industrialnych, okołodubstepowych produkcji Kevina Martina czy Sama Shackletona, a także wpływy jungle. Muzyka 1988 pozostaje gęsta, ale znacząco przyśpieszyła.
Pisząc o Ring The Alarm, nie sposób pominąć Tenora Sawa – autora wersu „ring the alarm, another sound is dying”, do którego odnoszą się tytuły obu znajdujących się tu utworów. W muzyce 1988 nie znajdziemy jednak ciepła i beztroski nagrań jamajskiego twórcy reggae. Ring The Alarm stanowi pewnie najbardziej taneczne 20 minut w dyskografii Jankowiaka, ale w swoim kulminacyjnym momencie pozostaje wciąż mroczne, ciężkie, wręcz agresywne. Szkoda tylko, że ukazuje się w momencie, w którym wszyscy powinniśmy siedzieć w domach. Tak jak wcześniej Grudę, i tę płytę chciałoby się zabrać na nocny spacer po mieście. Z Ring The Alarm chodziłbym jednak znacznie szybciej. I czasem machał rękami.