Gdy 11 września 2001 r. Oriana Fallaci, pochodząca z toskańskiej Florencji, ale mieszkająca wówczas w Nowym Jorku pisarka i jedna z największych dziennikarek XX w., stanęła w obliczu zamachu na World Trade Center, to tak się wkurzyła, że napisała Wściekłość i dumę, książkę, a może bardziej esej, apel, współczesne J’accuse…!. Oskarżyła w nim Europę o zaniechania, o to, że pozwoliła rozpanoszyć się imigrantom po swoich klasycznych placach, murach i budynkach, imigrantom facetom, którzy na co dzień kobiety trzymają pod chustami i kluczem, a tu cmokają na Europejki, którzy nie szanują ani europejskiej historii, ani kultury, ani prawa. Oskarżyła Europę o pozwolenie im na przywiezienie swoich własnych praw, o budowę meczetów, dawanie kolejnych zasiłków i akceptowanie poruszania się bez dokumentów, o to, że robi tym imigrantom dobrze, podczas gdy oni robią jej źle, ale nie chce nic z tym zrobić, bo to wbrew jej otwartej i tolerancyjnej naturze. Dla Europy to było za wiele i Wściekłość i dumę zmieszano z błotem, a Fallaci nazwano starą wariatką. Gdy kilkanaście lat później – nie wiadomo dokładnie kiedy, bo rzecz dzieje się fikcyjnie w filmie fabularnym – Maria Linde, pochodząca z Polski, mieszkająca od początku lat 80. w toskańskim miasteczku Volterra poetka i laureatka Nagrody Nobla, staje w obliczu zamachu terrorystycznego w centrum Rzymu, to przy okazji odbierania nagrody od burmistrza wygłasza przemówienie, apel, współczesne J’accuse…! Oskarża w nim Europę o zaniechania, o to, że jej tolerancja to tylko fasada, za którą kryją się politycy wyposażeni w setki stereotypów straszących obywateli obcymi, o to, że obozy dla uchodźców nie rozwiązują problemu, podobnie jak wszechobecna korupcja i rozbudowana biurokracja. Oskarża Europę o to, że dla zaspokojenia swojego sumienia udaje, że robi tym imigrantom dobrze, podczas gdy tak naprawdę robi źle i im, i sobie. Niby o 180º inaczej, ale dla Europy to też jest za wiele.
Akcja Słodkiego końca dnia umieszczona jest we Włoszech, kolebce Europy, a jej bohaterowie to rodzina będąca połączeniem Europy Zachodniej (Włoch Antonio grany przez Antonia Catanię) i Europy Wschodniej (Polka Maria Linde grana przez Krystynę Jandę fantastycznie, ale tego domyśli się każdy, kto zna wartość nagród w Sundance). Rodzina z przeszłością – w postaci ciężaru faszyzmu, komunizmu, Holokaustu i przyszłością – w postaci dzieci (Anna grana przez Kasię Smutniak) i wnuków poruszających się swobodnie w obu sferach językowych. To taka dzisiejsza Europa w skali mikro. Spokojny, toskański klimat pełen wina, drewna i zieleni z muzyką Daniela Blooma sprawia, że film Jacka Borcucha w tle sobie przepływa, ale na pierwszym i drugim planie wybuchają kolejne pytania o Europę, o tę Europę, po której łąkach biegają pijani winem i dyskutujący o ideach i poezji Europejczycy, jeżdżą sobie kabrioletami po jej pagórkach, zamożni i szczęśliwi jak nigdy, a na jej obrzeżach budują ogrodzone obozy dla uchodźców.