Fabryka Snów nad Wełtawą Fabryka Snów nad Wełtawą
i
dpmike/iStock by Getty Images
Opowieści

Fabryka Snów nad Wełtawą

Mateusz Demski
Czyta się 12 minut

Pierwszy klaps w studio filmowym Barrandov padł w styczniu 1935 r. Założone przez braci Havlów (ojca i stryja późniejszego prezydenta Czech, Václava Havla) gościło nie tylko czeskich, lecz także amerykańskich i polskich reżyserów. To tutaj kręcono „Casino Royale” i to tu była Narnia.

Wzgórze dzieli od centrum niecałe 10 km, najszybciej dojechać tramwajem numer pięć, podróż trwa dwadzieścia parę minut. Niby względnie niedaleko, żadna odległość, ale pod pewnymi względami to nie ta sama Praga – odnosi się wrażenie, że zamiast w czeskiej stolicy jest się w Hollywood. Od 1931 r. na wzniesieniu stoi studio filmowe, największe w środkowej Europie i jedno z największych na świecie. Teren ma 120 ha, całości nie da się objąć wzrokiem, tak samo, jak nie da się objąć jego 90-letniej historii. „Fabryka Snów nad Wełtawą”, „wzgórze filmowej magii”, „instytucja pamięci” – tak mówi się na Barrandov.

– Ten kompleks to dowód – mówi mi Mira Haviarová, 80-latka, która zna dobrze Barrandov i jego historię, bo jeszcze za komuny przychodziła tu doglądać pracy atelierów, jako szefowa Instytutu Kinematografii Czechosłowackiej. Teraz Haviarová jest konsultantką studia ds. kinematografii Europy Środkowo-Wschodniej, Kaukazu i Rosji.

– Dowód na co? – pytam.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Że marzenie o tworzeniu kina może czasem przybrać nieprawdopodobną formę.

Barrandov: miasto marzeń

Haviarová uważa, że Barrandov od początku był wyrazem miłości do kina, ale pierwotny plan zakładał przede wszystkim budowę „miasta ogrodu” – nowoczesnej, willowej dzielnicy.

W 1927 r. ziemię pod miastem kupuje Václav M. Havel, przedsiębiorca budowlany, ojciec późniejszego prezydenta. Po kilku latach rusza budowa. Najpierw wyrastają okazałe domy, zaraz potem kompleks restauracyjny, najnowocześniejszy w całej Czechosłowacji, i tarasy widokowe. Jako jeden z pierwszych z wizytą przyjeżdża prezydent Masaryk. Niezabudowany płaskowyż, jakim do niedawna był Barrandov, awansuje do miana sensacji.

Havel często mówił publicznie, że inspiracją była dla niego Ameryka. Kiedy był o to pytany, wspominał, jak po I wojnie, gdy miał 20 lat, wziął udział w wyjeździe studyjnym po amerykańskich kampusach uniwersyteckich. Największe wrażenie zrobiły na nim luksusowe osiedla w Berkeley. Był oszołomiony, bo czegoś takiego Praga nie miała.

– A jak mi pani wytłumaczy, że pojawił się plan na studio filmowe? – pytam Haviarovą.

– Studio było marzeniem Miloša, brata Václava – mówi. – Kochał kino, ojciec zostawił mu w spadku wytwórnię Lucernafilm.

Ojciec Václava i Miloša – Vácslav – nie był producentem, ale inżynierem. Zaprojektował kilka secesyjnych kamienic, sławę zdobył dzięki pałacowi Lucerna, genialnej budowli w samym sercu miasta, na placu Wacława. Na parterze i piętrze mieszczą się kawiarnie, księgarnia, kabaret, galeria sztuki, które łączą labirynt długich pasaży. Nie mogło zabraknąć kina, jednego z pierwszych w mieście. Dziesięcioletni Miloš spędza tam całe dnie.

Gdy w wieku 18 lat dostaje kamerę, próbuje kręcić dokumenty. Cztery lata później, po śmierci ojca, zgodnie z jego ostatnią wolą, rezygnuje z robienia filmów i przejmuje rodzinne przedsiębiorstwo. Lucernafilm zyskuje monopol na czeskim rynku produkcji, Miloš staje się zarazem potężnym dystrybutorem kina zagranicznego – załatwia pozwolenia na pokazywanie w Czechosłowacji przebojów z Ameryki.

Mówi się, że wtedy zaczął sobie wyobrażać własne Hollywood nad Wełtawą.

Jesienią 1931 r. bracia Havel kładą kamień węgielny pod studio filmowe, zdjęcia ruszają już na wiosnę 1933 r. Pierwszą produkcją powstałą pod szyldem Barrandova jest Vražda v Ostrovní ulici, adaptacja powieści Emila Vachka, ojca czeskiego kryminału, ale studio daje o wiele większe możliwości. Są tutaj: laboratoria, rekwizytornie, magazyny oraz dwie ogromne hale zdjęciowe, w których można postawić dosłownie wszystko – imitować starożytny Rzym, przenieść się w dowolną epokę. Miloš w tym czasie spłaca i zaciąga wciąż kolejne długi, budowa Barrandova pochłonęła 14 mln koron, ale jego siatka znajomości doprowadza inwestycję do sukcesu. Wystarczy kilka lat, by studiem zaczęły się interesować amerykańskie wytwórnie. MGM i Paramount przerzucają produkcję zza oceanu do Pragi. Trwa jeszcze wiosna roku 1939, gdy na wzgórzu powstaje 32. film w historii Barrandova.

Ale wszyscy już mówią o wojnie.

Barrandov, jak twierdzi Haviarová, mimo że miał finansową pomoc od państwa, był przed wojną przedsiębiorstwem wolnym od nacisków. Po wkroczeniu okupanta studio w swojej dawnej postaci przestaje istnieć. Kiedy Goebbels przybywa z wizytą do Pragi, ogłasza, że Barrandov ma pracować dla dobra III Rzeszy. Stare porządki znikają, Niemcy wprowadzają nowe. Wprawdzie nadal trwa potężna czeska produkcja, ale praca atelierów jest zdominowana przez nazistowską propagandę. W 1940 r. w praskim studiu powstaje antysemicki Żyd Süss. Film jest wyświetlany na festiwalu w Wenecji, następnie jednostkom SS. Ma przygotować grunt pod „ostateczne rozwiązanie”.

Miloš traci 51% udziałów w Barrandovie, ale robi, co może, żeby uratować  wytwórnię. Udaje mu się wynegocjować warunki, których Niemcy będą przestrzegać do końca wojny. Według niepisanej umowy, praskie studio ma realizować co najmniej pięć czeskich filmów rocznie. W latach 1939–1945 powstaje ich 40.

Jednocześnie Barrandov pod rządami okupanta zyskuje trzy nowoczesne hale zdjęciowe.

Tymczasem praska ulica zaczyna szeptać, że Havel paktuje z katem, bo chce się urządzić. On sam przyjmuje to za linię obrony – za cenę współpracy zapewnia pracę filmowcom, także żydowskiego pochodzenia, która pozwala im zarobić na chleb i uniknąć wywózki. A ocalenie Barrandova ma stanowić podwaliny pod przyszłe odrodzenie narodowej kinematografii.

Po wojnie Miloš zostaje oczyszczony z zarzutów o kolaborację. Reszta nie ma tyle szczęścia.

– Wielu artystów, gwiazd i twórców pierwszej wielkości było, niesłusznie, uważanych za konfidentów gestapo i zdrajców narodu – dodaje Haviarová. – Na oczach wszystkich szorowali ulice szczotkami do zębów, nie uratowali się przed linczem. Był to najsmutniejszy rozdział historii barrandovskich atelierów.

Wojna się kończy, na wniosek prezydenta Edvarda Beneša Barrandov przechodzi w ręce państwa. Miloš Havel, dawny przedsiębiorca i magnat filmowy, po dojściu komunistów do władzy nie ma zdrowia i pieniędzy, żeby mocować się z kolejnym reżimem. Jedzie do Monachium, wie, że do pracy przy filmie nigdy już nie wróci. Umiera w 1968 r. jako właściciel kwiaciarni.

Huscyci i komuniści

– Pan jest szczeniak, pan nie wie, co to było, ale ja pamiętam – zaczyna Mira Haviarová. – Jak się pracowało przy filmie, to człowiek wiedział, że go śledzą, że nagrywają. O, do tej szklanki mogłam mówić, a chwilę później przyszliby do mnie esbecy z taśmą. Ludzie wiedzieli, że niektórych słów nie jest wskazane używać, że każda scena w scenariuszu będzie sprawdzana, i mogą nie pozwolić, żeby to się pokazało.

Dodaje za chwilę jednak:

– A jednak w tych okropnych czasach panowała wspaniała atmosfera, byliśmy jak rodzina. Teraz wszystko mamy, na wszystko możemy sobie pozwolić, możemy wszystko kupić i jeździć po całym świecie. Wtedy nie było niczego, ale wszystkich nas – aktorów, operatorów, reżyserów – wiązała jedna idea. Film, proszę pana, to był film.

Po przejęciu władzy przez komunistów w 1948 r. filmowcy nie mają lekko. Produkcję zawłaszcza państwowa propaganda. W nowym ustroju produktem pierwszej potrzeby stają się widowiska kostiumowe i historyczne, których dostarcza partii związany z nią reżyser – Otakar Vávra. Jest połowa lat 50., kiedy kręci w Barrandovie „trylogię husycką” – najdroższy projekt w dziejach czechosłowackiego kina. Vávra pisze scenariusz na podstawie koncepcji Zdenka Nejedlý’ego, ministra edukacji, następnie kultury, która fałszuje historię czeskiego reformatora Kościoła, podciąga ją pod sowiecką narrację.

Jan Hus zostaje rewolucjonistą, ruch husycki – pierwszą komunistyczną organizacją.

Niektórzy spośród kilkudziesięciu milionów widzów bezkrytycznie w to wierzą.

Gdy przychodzą lata 60. i odwilż, z kina choć na chwilę znika wzniosłość i nuda. Rok 1963, niejaki Miloš Forman kręci Czarnego Piotrusia – wyjęty z życia, zrobiony za grosze film o chłopaku pracującym w sklepie samoobsługowym. W tym samym czasie i w tym samym współczesnym duchu kręci całe pokolenie trzydziestolatków. Věra Chytilová, Evald Schorm, Jiří Menzel. Prasa ma już na nich gotową nazwę: czeska Nowa Fala.

Największy sukces w tym okresie odnosi jednak film inny niż wszystkie – Sklep przy głównej ulicy.

Haviarová mówi, że gdyby miała wskazać jeden, ukochany spośród wszystkich powstałych w tym czasie pod egidą Barrandova filmów, wybrałaby właśnie ten.

Nakręcony przez słowacko-czeski duet reżyserów: Jána Kadára i Elmara Klosa. Historia zaczyna się w 1942 r., gdy słowackie władze zaczynają realizować antysemickie przepisy o „aryzacji” majątku żydowskiego. Nieśmiały cieśla, dzięki politycznym wpływom szwagra, przejmuje sklepik z guzikami i zaprzyjaźnia się z jego właścicielką, starą panią Lautmannovą. Tymczasem na placu przed sklepikiem trwa masowa wywózka Żydów do obozu zagłady.

Będzie to pierwszy film z Europy Środkowej nagrodzony Oscarem.

– Co ja będę mówiła! Jakie to było wydarzenie, to się dziś w głowie nie mieści – wspomina Haviarová. – A co to była za heca, jak pojechali po tego Oscara!

Władza zarządza, że Kadár i Klos mają w Ameryce odebrać nagrodę osobiście. Ten pierwszy mieszka już w tym czasie za oceanem, temu drugiemu w podróży ma towarzyszyć aktor Jozef Króner. Razem stawiają się w instytucie filmowym, urzędnik poucza ich, jak się mają w tej „strasznej Ameryce” zachowywać i przydziela 20 dolarów diety. Wyruszają do Stanów. Po drodze zatrzymują się w Paryżu, wieczorem wchodzą do kawiarni prowadzonej przez atrakcyjną emigrantkę z Polski. Zamawiają kawę za pięć dolarów plus dolar napiwku dla pani Zosi. Klos i Króner obiecują, że w drodze powrotnej znowu wstąpią.

Na Amerykę i powrót zostaje im po siedem dolarów na głowę.

Trwa bankiet w Santa Monica, Króner trzyma Oscara pod pachą w worku. Mimo instrukcji nie ma pojęcia, jak zachować się w „strasznej Ameryce”, więc trzyma się Jana Kadára. W pewnym momencie podchodzi kelner z tacą srebrnych pałeczek. Króner, myśląc, że to deser, łapie od razu całą garść. Kadár pali się ze wstydu, wyjaśnia koledze, że to nie słodycze, tylko kubańskie cygara – warte 25 dolarów od sztuki. To, co mówi, w ogóle do Krónera nie dociera. Mimo że sam nie pali, 12 cygar wsadza do worka z Oscarem.

Znowu Paryż. Zamiast u pani Zosi, Klos i Króner lądują w kasynie. Za 14 dolarów, które im zostały, kupują dwa żetony do ruletki i po chwili wracają do hotelu bez grosza przy duszy. Na drugi dzień jest kłopot, okazuje się, że na lotnisku trzeba dokupić kartę wstępną za 12 franków. Króner jest zrozpaczony. Jest gotów oddać Oscara, byle zobaczyć żonę i dziecko, kiedy nagle przypomina sobie o 12 srebrnych pałeczkach.

Za siedem kubańskich cygar Klos i Króner wracają do domu.

Niemniej Sklep przy głównej ulicy przeciera szlak, wprowadza czechosłowackie kino w nową erę.

W 1966 – rok po sukcesie Kadára i Klosa – nominację do Oscara dostaje Miłość blondynki, film w reżyserii nieznanego jeszcze nikomu za oceanem Miloša Formana.

W 1967 r. Jiří Menzel odbiera Oscara za Pociągi pod specjalnym nadzorem, który z czasem stanie się najsłynniejszym na świecie filmem czeskim.

Kiedy w sierpniu 1968 r. radzieckie czołgi wjeżdżają na ulice Pragi, twórcy stają się ostrożniejsi, a sieć cenzury się zagęszcza. W trudnych czasach „normalizacji” królują w Barrandovie absurdalne komedie Jaroslava Papouška i Oldřicha Lipský’ego, z którymi władza widocznie nie ma kłopotu. Z czasem studio zaczyna służyć też zagranicznym produkcjom. Barbra Streisand kręci tu nagrodzony Złotym Globem musical Jentł. Siergiej Bondarczuk w praskich atelierach kończy superprodukcję kostiumową, Borysa Godunowa.

To właśnie umowy z producentami zagranicznymi mają okazać się ratunkiem dla studia.

Porcelana nie ginie

Problemy Barrandova po aksamitnej rewolucji biorą się z tego, że dotacje od państwa przestają być przeznaczane na filmy, a prywaciarze ostrzą sobie zęby na teren pod miastem.

– Było wielu polityków, którzy chcieli to przejąć, rozebrać i wybudować sobie na tym miejscu wille, bo stamtąd jest widok na całą Pragę – użala się Haviarová. – Zresztą taki właśnie los spotkał ateliery moskiewskiego Mosfilmu – dodaje.

W 1991 r. Barrandov jest o krok od upadku. Kiedy zaczyna brakować pieniędzy i zleceń, pracę traci większość spośród blisko trzech tysięcy doświadczonych techników.

W środowisku rozpętuje się burza, ostatecznie w czerwcu 1992 r. rząd przyjmuje projekt przedstawiony przez spółkę Cinepont założoną przez reżysera Václava Marhoula, która odkupuje Barrandov za pół miliarda czeskich koron. Za kilka lat studio przejmie Moravia Steel, największa w Czechach firma metalurgiczna, która inwestuje w rozbudowę. Nowych hal zdjęciowych przybywa, stara kadra wraca do zakładu, ale na warunkach odpowiednich do nowej epoki. Teraz będą pracować jako podwykonawcy dla zagranicznych klientów.

Kiedy Barrandov wraca do łask, znów odzywają się producenci z Hollywood i Europy. Wszyscy są zgodni, że chodzi o zaplecze techniczne i ekspertów, ale jest jasne, że istnieje jeszcze jeden argument. Kręcenie w Pradze się opłaca. Producenci z innych krajów – głównie z Ameryki – oszczędzają 30–50% w stosunku do kosztów, jakie musieliby ponieść u siebie. Znalezienie takich stawek graniczy z cudem, więc kręci się odtąd na potęgę. Z setek tytułów, które tu powstają, można wymienić choćby takie Mission: Impossible z Tomem Cruisem, Tożsamość Bourne’a z Mattem Damonem, Casino Royale z Danielem Craigiem, a niedawno Jojo Rabbit w reż. Taiki Waititiego ze Scarlett Johansson w jednej z głównych ról.

Zdaniem Evy Vopěnkovej, która w Barrandovie odpowiada za wypożyczalnie kostiumów do filmów, a która towarzyszy mi w spotkaniu z Haviarovą, tajemnica tego sukcesu kryje się także w halach dekoracji i rekwizytorni.

Pierwsza z nich, w której trzymane są meble, zostaje oddana do użytku w 1968 r. W kolejnym roku powstaje pięciopiętrowy magazyn na same kostiumy.

Dziś uchodzą za dumę Barrandova.

Vopěnkova mówi, że w praskich atelierach znaleźć można stroje historyczne odtwarzane ze starych rycin i fotografii – począwszy od prehistorii i starożytności, przez stylowe kreacje, aż po umundurowanie wojsk. Wśród nich są m.in. suknie Soňi Valentovej z Młota na czarownice, garderoba z Trzech orzeszków dla Kopciuszka Amadeusza Formana. Mało kto wie, że perłą Barrandova jest płaszcz z nakręconego w 1944 przez Siergieja Eisensteina Iwana Groźnego. Zrobiono go z 27 lisów, szyty był srebrnymi nićmi.

Liczbę wszystkich kostiumów ocenia się na pół miliona. Natomiast samych rekwizytów – od łyżeczek i kieliszków, aż po karety i powozy – jest 350 tys. sztuk.

Właściwie to aż dziwne, że ktoś jest w stanie się w tym połapać, a jednak podstawowa zasada w Barrandovie brzmi: nic w przyrodzie nie ginie.

– Pamiętam taką perłę: jakieś 10 lat temu dzwoni do mnie pani z sekretariatu ambasady polskiej w Pradze i mówi, że jest wielki problem – opowiada Haviarová. – Ministerstwo Spraw Zagranicznych robiło inwentaryzację i nie mogli doszukać się serwisu porcelanowego na 200 osób. Po zastawie zaginął ślad, uchowała się tylko notka, że był zapożyczany przez studio Barrandov na potrzeby filmu Zaklęte rewiry Janusza Majewskiego. Wprawdzie jest to film, jak ja to mówię, stary jak świat, ale obiecałam, że sprawdzę w spisie.

Zguba odnajduje się po 45 latach.

Zarząd Moravia Steel organizuje oficjalne przekazanie serwisu polskiej ambasadzie.

Czytaj również:

Kino indie pop Kino indie pop
i
zdjęcie: Karen Zhao/Unsplash
Przemyślenia

Kino indie pop

Anna Wyrwik

Pamiętacie tę scenę, jak Lester Burnham w American Beauty siedzi przy stole z żoną i córką, jedzą kolację, kłócą się i on rzuca talerzem? Tak się niszczy symbole. Kolacja w Ameryce to taki właśnie symbol, rytuał, który dzieje się, choćby wszystko inne się nie działo, taka część kultury bardzo obecna w amerykańskim kinie. Kolejne filmy, nieważne, czy to horrory, kryminały, dramaty, kino niezależne czy popularne spod znaku komedii romantycznych albo świątecznych familijnych, kolejne seriale, wszystkie jak leci, te krótkie i długie, poważne i niepoważne, zawsze mają sceny ze stołem, przy którym tata siedzi tam, gdzie powinien siedzieć tata, a mama podaje na stół pieczeń, zdejmuje fartuch i siada tam, gdzie powinna siedzieć mama, dzieci (zazwyczaj brat z siostrą) siedzą na miejscach dla dzieci i są rozmowy o szkole, o pracy, o znajomych, ale zazwyczaj jednak coś ważnego się wydarza, jakiś zwrot, istotne słowa, czasem kłótnie, a wszystko to w geometrycznym porządku prostokątnego stołu, poukładanych na nim symetrycznie potraw, naczyń, sztućców oraz przystołowej hierarchii. Amerykańska kolacja jest tradycją, która trwa od dawien dawna, a w najbardziej klasycznym wydaniu to świat square i Amerykanie z klasy średniej z kijem w dupie, bo często wciąż wygląda jak ta z lat 50., kiedy wszystko było jak w reklamie Heinza.

Kolacji po amerykańsku jest Simon oraz Patty i oni ten świat square rozwalają. Reżyser Adam Rehmeier zrobił taki film, jakby na baby shower wpuścił gang Alexa DeLarge’a z Mechanicznej pomarańczy. Simon (fantastyczny Kyle Gallner) to buntownik od A do Z w stroju buntownika, z miną buntownika, jego postawą i gestami. Buntownik i łobuz, który ma uczucia. Patty (też dobra Emily Skeggs) to cicha myszka w stroju cichej myszki, z miną cichej myszki, jej postawą i gestami. Cicha myszka, która marzy o szaleństwach i uniesieniach. I dają czadu, skacząc po systemie w rytm świetnie dobranej, narzucającej chęć energicznego zadawania ciosów muzyce. Dają popalić sztywnym ludziom wyciętym ze schematów, ale jednocześnie skarykaturyzowanym i śmiesznie pouwypuklanym, jakby ich projektowali bracia Coen – kolegom ze szkoły, pracodawcy Patty czy w końcu jej rodzicom, którzy codziennie przy stole powtarzają te same słowa o kolacji, o mijającym dniu i niespełnionych ambicjach.

Czytaj dalej