Kino indie pop
i
zdjęcie: Karen Zhao/Unsplash
Przemyślenia

Kino indie pop

Anna Wyrwik
Czyta się 9 minut

Pamiętacie tę scenę, jak Lester Burnham w American Beauty siedzi przy stole z żoną i córką, jedzą kolację, kłócą się i on rzuca talerzem? Tak się niszczy symbole. Kolacja w Ameryce to taki właśnie symbol, rytuał, który dzieje się, choćby wszystko inne się nie działo, taka część kultury bardzo obecna w amerykańskim kinie. Kolejne filmy, nieważne, czy to horrory, kryminały, dramaty, kino niezależne czy popularne spod znaku komedii romantycznych albo świątecznych familijnych, kolejne seriale, wszystkie jak leci, te krótkie i długie, poważne i niepoważne, zawsze mają sceny ze stołem, przy którym tata siedzi tam, gdzie powinien siedzieć tata, a mama podaje na stół pieczeń, zdejmuje fartuch i siada tam, gdzie powinna siedzieć mama, dzieci (zazwyczaj brat z siostrą) siedzą na miejscach dla dzieci i są rozmowy o szkole, o pracy, o znajomych, ale zazwyczaj jednak coś ważnego się wydarza, jakiś zwrot, istotne słowa, czasem kłótnie, a wszystko to w geometrycznym porządku prostokątnego stołu, poukładanych na nim symetrycznie potraw, naczyń, sztućców oraz przystołowej hierarchii. Amerykańska kolacja jest tradycją, która trwa od dawien dawna, a w najbardziej klasycznym wydaniu to świat square i Amerykanie z klasy średniej z kijem w dupie, bo często wciąż wygląda jak ta z lat 50., kiedy wszystko było jak w reklamie Heinza.

W Kolacji po amerykańsku jest Simon oraz Patty i oni ten świat square rozwalają. Reżyser Adam Rehmeier zrobił taki film, jakby na baby shower wpuścił gang Alexa DeLarge’a z Mechanicznej pomarańczy. Simon (fantastyczny Kyle Gallner) to buntownik od A do Z w stroju buntownika, z miną buntownika, jego postawą i gestami. Buntownik i łobuz, który ma uczucia. Patty (też dobra Emily Skeggs) to cicha myszka w stroju cichej myszki, z miną cichej myszki, jej postawą i gestami. Cicha myszka, która marzy o szaleństwach i uniesieniach. I dają czadu, skacząc po systemie w rytm świetnie dobranej, narzucającej chęć energicznego zadawania ciosów muzyce. Dają popalić sztywnym ludziom wyciętym ze schematów, ale jednocześnie skarykaturyzowanym i śmiesznie pouwypuklanym, jakby ich projektowali bracia Coen – kolegom ze szkoły, pracodawcy Patty czy w końcu jej rodzicom, którzy codziennie przy stole powtarzają te same słowa o kolacji, o mijającym dniu i niespełnionych ambicjach.

W 1959 r. amerykański socjolog Erving Goffman wydał książkę Człowiek w teatrze życia codzienne

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Uwierz w ducha kina
i
zdjęcie: PAP/Katerina Sulova
Doznania

Uwierz w ducha kina

Artur Zaborski

Olivier Assayas, reżyser nagradzany w Wenecji i Cannes, o tym, że dziś film służy rozrywce, która ma oderwać nas od niewygodnych myśli i zagłuszyć niepokój związany z nieuchronnością śmierci. I że dzisiaj alienujemy się, wciągając seriale pod kołdrą w pojedynkę.

Wyobraźcie sobie stereotypowego Francuza. Macie to? Kaszkiet, apaszka, prochowiec. Wszystko pasuje do siebie idealnie, kolory są dyskretne – ani jednego odcienia pasteli. Właśnie tak prezentuje się Olivier Assayas, kiedy przychodzi na wywiad w hotelu obok Łuku Triumfalnego. Wygląda jak intelektualista z paryskiej kawiarni z lat 50. Kawę odstawia na stolik, wyłącza komórkę, patrzy prosto w oczy. Pytań słucha uważnie, ale gestykuluje przy każdej odpowiedzi, jakby namacalnie chciał pokazać świat duchowy, który staje się tematem naszej rozmowy. Bo taka właśnie jest twórczość Francuza, który z powodzeniem podbił Wenecję, Cannes oraz inne prestiżowe festiwale filmowe i potrafi uchwycić to, czego uchwycić się nie da – niematerialny, pozazmysłowy świat, od którego inni reżyserzy uciekają. W Assayasie nie ma na to zgody. Walczy, by w kinie duch nie umarł.

Czytaj dalej