Film dźwiękowy Film dźwiękowy
Przemyślenia

Film dźwiękowy

Jakub Popielecki
Czyta się 4 minuty

Sound of Metal w reż. Dariusa Mardera to film, który się nie tylko ogląda, ale też słucha. I im głośniej wybrzmiewa w nim cisza, tym wyraźniej można usłyszeć ludzki dramat i siłę.

Zdarza się, że dostrzegamy wartość czegoś, dopiero gdy to tracimy. Banał, jak wiele banałów, prawdziwy: człowiek łatwo się przyzwyczaja i równie łatwo uznaje za pewnik to, do czego się przyzwyczaił. Zabierz mu ten „pewnik”, a dopiero wtedy odkryje, na jak niepewnym fundamencie budował swoją równowagę. W życiu takim pewnikiem może być na przykład słuch. W kinie może być nim na przykład dźwięk. 

Sound of Metal Dariusa Mardera to seans podważania tych pewników, filmowe ćwiczenie z odejmowania. Za treść robi historia tracącego słuch perkusisty. Za formę – próba zapośredniczenia tego doświadczenia poprzez konsekwentne ograniczanie dźwiękowej palety kina. Bohater przestaje słyszeć, więc i widz traci audio. 

Takie odejmowanie ma swoje plusy. Bohater może dostrzec prawdę o sobie, która umykała mu w hałasie codzienności. Widz może odkryć, że kino, medium domyślnie wizualne, potrafi snuć zajmującą opowieść również w sferze dźwięku. Strata jest tu więc szansą na przewartościowanie, rozbicie utartych schematów: czy to myślenia, czy patrzenia, czy słyszenia. Zresztą, jak pokazuje Marder, niesłyszący aktywnie zaprzeczają stereotypowi i nie chcą myśleć o sobie jako o niepełnosprawnych.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Żeby jednak nie było: punktem wyjścia Sound of Metal jest trauma. Rubena (Riz Ahmed) i Lou (Olivia Cooke) poznajemy podczas ich wspólnej trasy koncertowej. Na scenie tworzą duet, za kulisami – parę. Niespodziewanie, w zasadzie z minuty na minutę, Ruben przestaje słyszeć. Kariera muzyczna i związek z Lou, dwa nierozerwalnie splecione ze sobą wątki, fundamenty jego dotychczasowego życia, stają nagle pod znakiem zapytania.

Z takiego punktu wyjścia można było odbić w wiele różnych stron: a to bardziej łzawych, a to bardziej optymistycznych, a to bardziej o muzyce, a to bardziej o związku. Marder – nie tylko reżyser, ale też współscenarzysta filmu – wybiera ścieżkę mniej spodziewaną i daje nam opowieść o walce z prywatnymi demonami. Okazuje się bowiem, że Ruben jest narkomanem, który tyleż dzięki Lou, co dzięki muzyce, którą razem stworzyli, skutecznie wyszedł na prostą. W momencie kryzysu, gdy traci jeden z filarów swojej wewnętrznej równowagi, odzywają się jednak jego dawne, toksyczne odruchy. 

Marder układa więc scenariuszową drabinkę tak, by przypominała schemat faz wychodzenia z traumy albo odwykowy program 12 kroków. Dlatego, zanim przyjdzie akceptacja, Rubena czeka maraton buntu, niedowierzania i wypierania. Bohater obiera drogę na skróty, z uporem maniaka ignoruje skalę problemu i „po męsku” idzie na zderzenie czołowe. Nie dość, że nie słyszy, to pozostaje głuchy na głos rozsądku. Centralną zagadką filmu jest kwestia, czy będzie umiał przepracować ból i zweryfikować swoją własną ściemę.

Tak ustawiony konflikt skutkuje tym, że widzowi trudno „być” z Rubenem na każdym kroku jego podróży, zwłaszcza gdy ten błądzi, popełniając kolejne głupie błędy. To jednak wymóg opowieści: konflikt jest potrzebny. Nie tylko po to, by oddać prawdę o ludzkim doświadczeniu, ale i po to, by po prostu mogła się toczyć fabuła. Film o facecie, który potulnie realizuje kolejne wytyczne lekarzy, byłby przecież nudny. I właśnie dlatego tak wiele w Sound of Metal zależy od odtwórcy głównej roli. I właśnie dlatego Riz Ahmed tak bardzo zasłużył na oklaski. 

Aktor sprostał bowiem wielkiemu wyzwaniu. Łatwo zresztą przepisać jego występ na efektowną wyliczankę umiejętności, które musiał opanować. Gra na perkusji i nauka języka migowego to jednak zaledwie punkt wyjścia, kostium. Istota roli Ahmeda tkwi w tym, co ukryte pod powierzchnią. Niesłyszący mentor Rubena, Joe (Paul Raci), przezywa go w którymś momencie sową i ten żarcik z wielkookiej aparycji aktora trafia w samo sedno. Ahmed opowiada przecież o swoim bohaterze właśnie oczami. Gra głównie twarzą, trochę ciałem, konsekwentnie komunikując to, czego nie widać: raz słyszenie, raz niesłyszenie, zawsze towarzyszący mu dramat. Dramat tym trudniejszy do pokazania, że zakopany gdzieś głęboko, stłamszony i wyparty. Ruben to niezbyt wylewny typ, więc aktor nie bardzo może opierać się na dialogu.

Z pomocą przychodzi mu jednak ścieżka dźwiękowa. To jeden z intrygujących, twórczych paradoksów filmu: zakłócając sygnał audio, reżyser przewrotnie wydobywa go na plan pierwszy. „Podwodne” dudnienie zatkanych uszu, metaliczny brzęk aparatu słuchowego czy po prostu martwa cisza – wszystkie te doznania mają tu wielką ekranową moc i pozwalają nam podpiąć się bezpośrednio pod dyskomfort Rubena. To zdecydowanie największe osiągnięcie Sound of Metal: bezbłędna synchronizacja fonii z aktorstwem Ahmeda. I już choćby dlatego warto zobaczyć – i usłyszeć – ten film. 

Czytaj również:

Jeszcze serial czy już film? Jeszcze serial czy już film?
i
Kadr z serialu „Twin Peaks” (mat. prasowe)
Przemyślenia

Jeszcze serial czy już film?

Jakub Popielecki

Jak odróżnić film od serialu w czasach, gdy jeden powoli zmienia się w drugi i vice versa? Co mają w tym temacie do powiedzenia Steve McQueen, Luca Guadagnino i David Lynch? I dlaczego przynajmniej dwóch z nich może się mylić?

Gdyby nie pandemia, serial Luki Guadagnino Tacy właśnie jesteśmy zadebiutowałby na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Cannes, gdzie pokazano by go jako jedną, bardzo długą całość. Okrągłe 446 minut wyświetlono w końcu ciągiem na innym festiwalu, w San Sebastian. Sam reżyser przyznał, że kręcąc serial, myślał o nim jako o „ośmiogodzinnym filmie”.

Czytaj dalej