Fioletowe rękawiczki
i
Urna pogrzebowa (fragment), Zachodnia Dynastia Jin (265–316), Chiny/MET
Doznania

Fioletowe rękawiczki

Katarzyna Mołoniewicz
Czyta się 4 minuty

Luis i Dolores dopieszczali ten salon latami. Beżowe obicia kanapy i foteli współgrały z biblioteczką z surowego dębu. Dębowe były też stół i zapełniona zdjęciami etażerka. Luis i Dolores na Wielkim Murze, syn Andrés z narzeczoną w Pirenejach, córka Carmen z polskim mężem na warszawskiej Starówce, kółko ornitologiczne w pełnym składzie (Luis, pierwszy z prawej, nie wygląda na swoje 80 lat), wielka rodzina Dolores zgromadzona na urodzinach babci.

Od kilku dni Dolores unikała salonu. Gdy musiała już wejść, żeby podlać kwiaty albo odnaleźć jakiś papier, starała się nie patrzeć na etażerkę, ale ta przyciągała wzrok jak magnes. Wśród zdjęć stała urna. Prosta, kamienna, nawet pasująca do wystroju. Ale przecież nie powinno jej tam być. Była dowodem rażącej dysharmonii, przeraźliwego zgrzytu, który wdarł się w porządek życia.

Urnę przywieźli do domu na drugi dzień po uroczystości pożegnalnej,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Nuda
i
„Młodość”, Frederick Carl Frieseke, 1926 r., Los Angeles County Museum of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Opowieści

Nuda

Łukasz Nicpan

Prawdziwą nudę poznałem w Radomsku, w ceglanym domu dziadków, u których co roku spędzałem wakacje. Całe dwa miesiące w czteroizbowym domu z gankiem pośród ogrodu pełnego kwiatów, malin, jaśminów, krzewów porzeczek i agrestu. Codziennie te same lwie paszcze, malwy, maliny, jaśminy, porzeczki i agrest. W sadzie dojrzewały renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie. Codziennie te same renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie.

W biblioteczce dziadka stały cztery książki po niemiecku, bez obrazków, a po polsku – tylko dwa tomy encyklopedii Orgelbranda. Jedyną książeczkę, jaką przywiozłem ze sobą z Łodzi, rymowaną opowiastkę o amerykańskim milionerze, umiałem już na pamięć. Miała tytuł Mister Twister. Na pamięć znałem nawet nazwisko jej autora. Nazywał się S. Marszak.

Czytaj dalej