Żeby wiosną wyleciały z uli na łąki, muszą przez całą zimę być pod dobrą opieką. O początkach hodowli, pięknych wzlotach (pszczół) i bolesnych upadkach (swoich) opowiada architektka krajobrazu i pszczelarka, Katarzyna Jarosz.
Magdalena Czubaszek: Ile teraz masz uli?
Katarzyna Jarosz: Obecnie mam 25 pszczelich rodzin w 25 ulach. Większość z nich to Krainki, chociaż mam też trochę innych ras. Krainki biorą się do roboty wczesną wiosną i nie budują zbyt silnych rojów, które byłyby trudne do wyżywienia na terenie, na którym mam ule. Dużych, produkcyjnych rodzin, liczących mniej więcej po 50 tys. pszczół, mam 19. Reszta to małe rodziny, które dopiero rozwijamy, przygotowują się do pracy dopiero w nadchodzącym sezonie.
Nie wiedziałam nawet, że pszczoły mają rasy.
Tak, to jedna z pierwszych rzeczy, której dowiadują się świeżo upieczeni hodowcy. Krainki, szaro-brązowe pszczoły, to bardzo łagodna rasa. Nie mają tendencji do latania pszczelarzowi wokół głowy przy każdym otwieraniu ula. Na pierwszym miejscu stawiają troskę o dzieci, czyli o larwy, przez co ładnie trzymają się ramki z plastrem. Dzięki temu można ją spokojnie wyjąć.
Z kolei np. pszczoły miodne rasy Buckfast, stworzone w latach 20. XX. w angielskim opactwie Buckfast Abbey przez zakonnika i autorytet wśród hodowców pszczół, Brata Adama, są już zupełnie inne. Budują bardzo duże rodziny, o wiele większe niż Krainki, przez to potrzebują o wiele więcej jedzenia. Poza tym pamiętajmy, że pszczoły – i to nie tylko Buckfasty, ale też innych ras – nie interesują się wszystkimi kwiatami. Przykładem może być czeremcha i lilak. Ich kwiaty, mimo że pięknie pachną, to nie są oblatywane przez pszczoły miodne. Lubią je muchy i motyle, które przy pomocy dużo dłuższej trąbki są w stanie sięgnąć do dna kielicha kwiatu, pszczoły nie.
Kiedy któregoś roku dostałam pod opiekę pszczoły rasy Buckfast, już dużo wiedziałam o tym, jak prowadzić Krainki, ile dać im syropu przed zimą, ile potrzebują miejsca itd. Ale Buckfasta nie doszacowaliśmy. Tamtej zimy straciliśmy ponad połowę tych pszczół. Na szczęście przeżyła królowa i połowa robotnic też. Szybko rzuciliśmy się, żeby je nakarmić. Po tamtym sezonie dotarło do mnie, że muszę pogłębić wiedzę przyrodniczą. Musiałam dowiedzieć się, co dokładnie kwitnie w okolicy. Wokół mojej hodowli jest pełno łąk, wiosną wyrasta mnóstwo mniszków, ale rasa Buckfast nie bardzo jest nimi zainteresowana. Te pszczoły są niezbyt aktywne wczesną wiosną, lubią wyższe temperatury, latem dobrze oblatują lipy i akacje. Z powodu swojej wybredności Buckfast się u nas niezbyt sprawdza, dlatego uznałam, że muszę pozostać przy swojej Kraince. Potrzebowałam tylko znaleźć do uli nowe królowe, żeby stopniowo zmieniać rasę.
Jak to?
Tylko królowa przekazuje materiał genetyczny, nie licząc nasienia trutni. Wyłącznie ona składa jaja, więc zmieniając rodzinie matkę, pszczelarz stopniowo zmienia całą populację, a przez to rasę w ulu. Natomiast jeżeli kupi królową, która była sztucznie inseminowana, czyli miała podane nasienie od konkretnych trutni, to będzie miał pełną gwarancję rasy. Tak zrobiliśmy i my. Nowe królowe wprowadziliśmy do ula jesienią, stare robotnice z czasem powymierały, a na ich miejsce wylęgły się nowe, ale już Krainki.
Jak to się w ogóle stało, że zajęłaś się pszczołami?
Któregoś razu zobaczyłam ogłoszenie o starym siedlisku na sprzedaż. Pojechałam, miejsce mnie urzekło od pierwszego spojrzenia. Krajobraz ze starymi, częściowo zawalonymi budynkami. Ziemia była głównie nieużytkiem, porośnięta łąkami i murawami. Niestety nie udało mi się tego siedliska kupić, ale za to kupiłam działkę, która z nim sąsiadowała. Bardzo się z niej cieszyłam, choć nie miałam na nią pomysłu: była za wąska na budowę, za słaba na uprawę. Kupno działki to pierwsza część mojej drogi do uli. Druga – nieco później spotkałam się z kolegą, Karolem, z którym nie widziałam się od lat. Okazało się, że pomagał swojemu dziadkowi w opiece nad pszczołami, jednak teren ogródków działkowych, na którym stały jego ule, został niedługo wcześniej sprzedany deweloperowi. Okoliczne łąki zamieniły się w plac budowy. Nie było już miejsca dla pszczelego pastwiska, trzeba więc było wywieźć całą pasiekę, a ja przecież od niedawna miałam działkę. Szczęśliwy traf. Kłopot był tylko w tym, że kiedy się spotkaliśmy, trwała zima. Podczas tej pory roku nie można pszczołom przeszkadzać. Odczekaliśmy więc do marca. Na szczęście dziadek miał dwie bluzy pszczelarskie, a Karol mniej więcej wiedział, jak transportować ule.
Transport się udał?
Transport akurat tak. Przewoziliśmy pszczoły, nie sprawdzając nawet, czy są w środku, bo było za zimno na otwieranie uli. Postanowiliśmy poczekać na odpowiednią pogodę, czyli czas, gdy będą rozpoczynać pierwsze loty. Po miesiącu oczekiwania, przy 10 stopniach, zobaczyliśmy, jak wylatują – ale tylko z jednego ula. W pozostałych nie było żadnego ruchu. Otworzyliśmy daszki. Niestety dwie rodziny nie przetrwały zimy.
Czemu?
Żeby rodzina mogła się rozwijać, to w ulu musi być nie tylko królowa. Ważne są także plemniki, które ma ona zmagazynowane w specjalnym woreczku. Muszą jej wystarczyć na całe życie. Żeby przetrwały, temperatura w woreczku nie może spaść poniżej 24 stopni. Pszczoły wiedzą, jak to się robi, ale trochę pomaga im też pszczelarz.
Jak?
Przed zimowaniem sprawdza zapas miodu, odpowiednio układa ramki, a jeśli pokarmu brakuje, karmi pszczoły syropem cukrowym. Jedzą do woli, nadmiar znosząc na plastrach do gniazda, które zaczynają obsiadać, gdy spada temperatura. Powstaje tzw. kłąb. Robotnice tłoczą się jedna obok drugiej, warstwa na warstwie. Królowa jest w środku, tam gdzie najcieplej. Pszczoły najbliżej matki naturalnie są także ogrzane i najedzone – w końcu siedzą na ciepłym plastrze z zapasem. Mają siłę, aby wyjść na zewnętrzną warstwę kłębu i ogrzewać pozostałe pszczoły.
Co dzieje się z tymi zmarzniętymi?
Nic, wchodzą do środka na miejsce ogrzanych. I tak w kółko przez całą zimę. Na skutek tych migracji rój przesuwa się w górę plastrów za nowym pokarmem i ciepłym powietrzem. Dlatego przed zimą zostawia się w ulu tylko ramki z pokarmem, te puste trzeba wyjąć.
Wielkość ula należy dodatkowo zmniejszyć za pomocą słomianych wypełniaczy. Chodzi o to, by pszczoły miały jak najmniej pustej kubatury do ogrzania, przy czym trzeba zachować odpowiednią wentylację. Dziadek mojego kolegi zastosował niestety inną technikę. Przygotował im za duży ul, a one jesienią usiadły za nisko na pustych ramkach. Zapas był wysoko. Gdy spadła temperatura, owady zaczęły słabnąć i nie miały już siły wspiąć się do pokarmu.
Czasem nie da się przekonać pszczół do zmiany miejsca, dlatego trzeba podejmować decyzje za nie. Zostawiając im np. tylko ramki z zapasem, wymusza się, aby to na nich usiadły. Takie podejście wymaga jednak pracy, posiadania magazynu, a wiosną czujnego gospodarowania. Szybko może się okazać, że ul po zimie jest za ciasny, a pszczoły wolą uciec w poszukiwaniu większego domu. Jednak lepsze to niż widok ściśniętych ciał martwych robotnic, otulających królową.
Skąd brałaś wiedzę o hodowli pszczół?
Na początku moim mentorem był Karol, który miał wiedzę od dziadka. Zaczęłam też czytać książki, ale nie umiałam rozszyfrować stosowanej w nich terminologii. Brakowało mi praktyki, w pracy z pszczołami trzeba być dobrym obserwatorem. Należy patrzeć, jak się kręcą, w którym kierunku, w jakim są wieku, jak dzielą się na młode, woszczarki, strażniczki, zbieraczki, jak wygląda i co robi królowa. Do tego dochodzi nieustająca obserwacja przyrody. I tu pomógł mi inny kolega, Wojtek, też pszczelarz. Zaczęłam mu pomagać, w zamian za naukę. Jeździłam do niego cały sezon.
I co było wtedy najtrudniejsze?
Samo obycie się z pszczołami. 10 tys. owadów w jednej skrzynce to bardzo mała rodzina. Duża liczy około 60 tys. pszczół. Otwierasz ul i masz wrażenie, że wszystkie na ciebie patrzą. Zaczynają się podnosić, bzyczeć, latać, chodzić po tobie. Nie można się bać ani wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Bardzo tego nie lubią.
Wyczuwają strach?
Tak, pszczoły są wyczulone na zapach, „widzą” go trójwymiarowo. Dzięki niemu zdobywają kluczowe informacje o świecie – przecież w ulu jest ciemno. Nie znoszą smrodu. Drażni je zapach ludzkiego potu, jeśli ktoś się denerwuje i zaczyna go wydzielać, one już wiedzą swoje. Jak większość owadów, reagują też na dwutlenek węgla. Przyspieszony oddech szybko mobilizuje je do obrony ula. Czują, że ktoś nad nimi stoi i pewnie myślą, że jakiś niedźwiedź przyszedł dobrać się do miodu.
To jak należy się z nimi obchodzić, by nie sprowokować ataku?
Warto chociażby sprawdzić prognozę pogody przed otwarciem ula. Jeżeli zbiera się na deszcz, to pszczoły będą broniły gniazda. Nikt przecież nie lubi, jak mu się leje na głowę. Inaczej jest, kiedy świeci słońce i pszczoły są zajęte w polu. Te zgromadzone w ulu nie przejmują się wtedy obecnością człowieka. To on musi się przełamać i przyzwyczaić do ich obecności. Pszczoły nie robią krzywdy bez powodu. Pamiętajmy, że za użądlenie płacą własnym życiem. Jednak jeśli są chore albo głodne, mogą posunąć się do ostateczności.
Na przykład okradając inny ul?
Jeżeli w pobliżu nic nie kwitnie, to jasne, polecą do słabszego liczebnie ula i po prostu go obrabują. Ale może być gorzej, mogą zostawić w nim swoje choroby lub same się czymś zarazić. Dlatego w interesie każdego pszczelarza jest, aby cała okolica dbała o pszczele rodziny. Właśnie tak poznałam pszczelarza w mojej wsi, starszego rolnika, który z powodu swojego wieku nie mógł już w pełni dbać o ule. Nie miał też nikogo do pomocy, bo syn nie był chętny, a wnukowi brakowało wiedzy. Jego pasieka coraz bardziej podupadała, aż wiosną okazało się, że przezimowała mu tylko jedna rodzina. Zaproponowaliśmy więc pomoc.
Twoje zajęcie sprawia, że co chwilę poznajesz kogoś nowego.
Dzięki pszczołom znam się i z przyjezdnymi, i z lokalnymi Kurpiami. A co do spotkań z nowymi ludźmi, opowiem ci jeszcze jedną historię: pewnego dnia widzę jak po nierównej łące w naszą stronę sunie lexus na sportowych felgach. Zatrzymuje się przed nami, kierowca wysiada i mówi, że z nieba mu spadliśmy, bo w prezencie dostał trzy ule z pszczołami i nie ma pojęcia, co z nimi zrobić. No to pojechaliśmy się przyjrzeć. Pewnie już stale będziemy mu pomagać.
Dawniej ludzie na wsi posiadali własne przydomowe pasieki, dzięki czemu każdy miał podstawowe pojęcie o pszczołach. Rolnicy troszczyli się o pszczoły, sadząc miododajne drzewa i kwiaty. Wiedzieli, kiedy nie kosić łąk. Wiedzieli też, że nie powinni stosować na polu chemii. We współczesnym rolnictwie monokulturowym jest już inaczej. Marzę, by znów przy każdym wiejskim domu stał choć jeden ul.
Masz poczucie, że pszczoły Cię zmieniły?
Obcowanie z nimi jest ogromnie wyciszające. Kiedy otwierasz ul, pszczoły powoli zaczynają wachlować skrzydełkami. Do nosa dochodzi silny, kwiatowy aromat pyłków i nektarów. Miód już tak intensywnie nie pachnie.
Pszczoły uczą obserwacji przyrody, zauważania następstw wszystkich zmian w naszym otoczeniu. One też sprawiły, że zwracam większą uwagę na bioróżnorodność. Jako architektka krajobrazu staram się tak wpływać na okolicę, żeby występowało w niej więcej gatunków roślin miododajnych. To ważne także dla innych owadów. I nieustannie wszystkich namawiam, żeby nie kosili tak często łąk i trawników. Żeby mogło tam tętnić życie.