Sezon urlopowy w pełni, a jedną z ulubionych wakacyjnych destynacji Polaków jest Korfu. Na tej greckiej wyspie w młodości mieszkał m.in. zoolog Gerald Durrell. Do magicznego świata jego dzieciństwa przenosi nas Maria Sokołowska.
Wyobraź sobie, że budzą cię „rześkie piania kogutów, dalekie naszczekiwania psów i nieregularne, melancholijne dzwonki kóz”. Jesz śniadanie pod drzewami mandarynek, wpatrując się w „kuszące morze za wzgórzami”. Jedną ręką karmisz swoją kawkę o imieniu Gladstone, obmyślając plan na ten piękny dzień. „Czy powinienem pojechać na mojej ośliczce Sally do wysoko położonych gajów oliwnych pośrodku wyspy i podjąć próbę schwytania agam zamieszkujących połyskliwe gipsowe urwiska, gdzie pławiły się w słońcu i prowokowały mnie, kiwając żółtymi łbami i wydymając pomarańczowe gardła?” – zastanawiasz się. „Czy raczej warto byłoby udać się nad jeziorko w dolinie tuż za willą, gdzie wykluwają się larwy ważki? A może […] powinienem wyruszyć […] łódką na wyprawę dalekomorską?”. Cokolwiek wybierzesz, w drodze będą Ci towarzyszyły trzy psy: Roger, Zbój i Szachraj. Jeśli zmęczysz się pogonią za koszatniczką, zawsze możesz odpocząć w cieniu oliwek. Jeśli zgłodniejesz, zapukaj do najbliższych drzwi – w każdych powita Cię przyjaciel – może pasterz Janis, może rozśpiewana Agathi – i zaprosi na plotki oraz na placek figowy. Jeśli będziesz miał szczęście, tego dnia do domowej menażerii dołączy kolejny członek rodziny – olbrzymia mewa lub pisklęta sowy. Wyobraź sobie, że gdy zapadnie zmrok, a twój puchacz Ulisses wyleci na łowy, zanurzysz się w morskiej toni pośród delfinów. Wyobraź sobie, że masz dziesięć lat.
To tylko skrócony i zubożony opis codzienności Geralda (Gerry’ego) Durrella, brytyjskiego chłopca, który wraz z rodziną w 1935 r. zamieszkał na greckiej wyspie Korfu. I to z rodziną nie byle jaką. Durrellowie byli familią na tyle barwną, że HBO nakręciło o nich cztery sezony serialu.
„Ja naprawdę się staram, lecz jakoś nie potrafimy żyć tak, jak inni ludzie”, miała powiedzieć „matka”, czyli Louisa Durrell, zapalona kucharka, miłośniczka botaniki i ogrodów, wierna obrończyni swoich dzieci, której każda wypowiedź musiała zawierać słowo „kochanie”.
Jej najstarszy syn Lawrence to późniejszy znany pisarz, autor słynnego Kwartetu aleksandryjskiego, a na razie po prostu Larry, nieco zadufany w sobie artysta, sprowadzający do domu coraz to nowych gości, członków europejskiej bohemy. Pasją Lesliego, jego młodszego brata, było z kolei myślistwo i broń palna, umilał więc rodzinie życie strzelaninami oraz wybuchami. Z całej czwórki rodzeństwa najbardziej niegroźna wydaje się Margo, ale to tylko pozory: jej nastoletnia emocjonalność i kochliwość postawiły rodzinę w wielu nietypowych sytuacjach. Pozostali jeszcze Roger, Szachraj, Zbój, Dodo (terrier), Ulisses (puchacz), Geronimo (gekon), Achilles (żółw), Quasimodo (gołąb), Cicely (modliszka), Alecko (mewa), Stary Chlup (jeszcze jeden żółw), Sally (oślica), Hiawatha (dudek) i Dierdre (ropucha). To tylko część (!) menażerii najmłodszego z rodu, Gerry’ego, przyrodnika, który lata później opisze swoje dzieciństwo na Korfu w trylogii: Moja rodzina i inne zwierzęta; Moje ptaki, zwierzaki i krewni oraz Ogród bogów.
A było to dzieciństwo godne pozazdroszczenia.
„Gdybym miał magiczną moc, każdemu dziecku dałbym dwa wspaniałe dary: czarodziejskie dzieciństwo, jakie miałem na Korfu, oraz przyjaźń i przewodnictwo Teodora”, miał powiedzieć Gerry.
Doktor Teodor Stephanides stał się nie tyle nauczycielem, ile przyjacielem chłopca, którego traktował jak równego sobie podczas długich rozmów o rzadkich okazach zwierząt. „Był dla mnie wszechwiedzący niczym Bóg, a przy tym, jako osoba realna, o wiele sympatyczniejszy”, pisał Gerry. Jeszcze przed wyjazdem z Anglii, gdy chłopiec miał dziewięć lat, został w szkole ukarany razami na gołe pośladki. Reakcją roztrzęsionej matki na, jak się wyraziła, „chłostę” syna, był kogel-mogel dla Gerry’ego i decyzja – najmłodszy syn więcej do szkoły nie pójdzie. Od tej pory Gerry miał szczęście do nauczycieli. Na wyspie pobierał prywatne lekcje m.in. u George’a, który – by zainteresować małego przyrodnika historią Hannibala – opowiadał mu głównie o jego słoniach, i u pana Kralefsky’ego (w rzeczywistości Krajewskiego), który sam okazał się zagorzałym ornitologiem, więc lekcje nieraz przeradzały się we wspólne karmienie jego podopiecznych. Mimo tego osobliwego kształcenia Gerald Durrell miał napisać parędziesiąt książek i zaraz po debiucie popularnością przewyższyć starszego brata.
Najlepszym jednak nauczycielem Gerry’ego było naturalne bogactwo wyspy, a także wolność darowana mu przez rodzinę. Pośród ptaków, ryb, wszelkiego rodzaju płazów, gadów czy ssaków oraz oszałamiającej roślinności Gerald Durrell nauczył się pielęgnować w sobie skłonność, z którą się urodził – miłość do natury.
Opisy przyrody z jego książek sprawiają słuszne zresztą wrażenie, że to człowiek jest w tej krainie w mniejszości – to natura rządzi wyspą, a rolą dobrego człowieka jest co najwyżej pełna czułości obserwacja i od czasu do czasu pomoc, głównie wtedy, gdy zwierzę stanie się ofiarą człowieka złego – jak jedenaścioro szczeniąt zakopanych żywcem czy dudek postrzelony przez myśliwego.
O nadejściu wiosny napisał: „Nie była to powściągliwa wiosna: cała ziemia tętniła nią, jakby uderzono w jakąś mocną, dźwięczną strunę. Usłyszała ją cała wyspa i dała odzew. Tym odzewem były lśnienia kwietnych płatków, śmignięcia ptasich skrzydeł […]. W bujnych zielskach wezbranych wodą rowów żaby, zdałoby się świeżo emaliowane, rechotały porywającym chórem. […] Zięby dzięgotały w podnieceniu. Wśród mirtów drozd wypiął pierś jak mandarynkę i wydał melodyjny trel. Wyspa przesiąknięta była rosą, promieniejąca wczesnym porannym słońcem, pełna życia i ruchu. Bądź szczęśliwy. Jakże można nie być szczęśliwym w taką wiosnę?”.
To szczęście, które dawała mu przyroda, Gerry przekuł w sposób na życie. Interesowały go tylko zwierzęta (co było zresztą powodem rozwodu z pierwszą żoną), nawet pisanie, które przyniosło mu rozgłos, zawsze było jedynie narzędziem pozyskania funduszy na zoo. Bo Gerry – dziecko, którego pierwszym słowem miało być właśnie „zoo” – dopiął swego i założył własny ogród zoologiczny. Jersey Zoo prowadzone do dziś przez Durrell Wildlife Foundation Trust z sukcesami zajmuje się ratowaniem ginących gatunków – co było nowym podejściem w 1959 r. – a nie działalnością rozrywkową uprawianą kosztem zwierząt.
Szacunek, z jakim Gerry od najmłodszych lat traktował swoich podopiecznych, wyniósł z domu do złudzenia przypominającego ekscentryczny ogród zoologiczny (Louisa na starość zamieszkała zresztą w zoo Geralda, twierdząc, że nie widzi różnicy między nim a mieszkaniem ze swoimi dziećmi. Legenda głosi, że zdarzyło jej się wypić popołudniową herbatkę z parą szympansów). Choć zwierzęta miały w nim przewagę liczebną, to rodzeństwo Durrellów było głośniejsze i bardziej żywiołowe od pozostałych domowników. Niecodzienna pasja najmłodszego brata wywoływała awantury, szczególnie gdy Leslie przez przypadek wlazł do wanny pełnej węży lub gdy Larry próbował zapalić papierosa pudełkiem od zapałek pełnym skorpionów. Chociaż Gerry nieraz został nazwany „cholernym smarkaczem” (Leslie), któremu tylko „zwierzątka tuptają w głowie” (Larry), wystarczyło, by emocje opadły, a Leslie już budował młodszemu bratu łódkę służącą za okręt badawczy, Larry zaś podsuwał mu pasjonujące lektury.
Durrellów łączyła na tyle duża doza szaleństwa, by wspierać się nawzajem w jego przejawach. Jak pisał Gerry, „zwyczajna prośba o omlet mogła się zakończyć trzymiesięczną wyprawą połączoną z obozowaniem na odludnej plaży”, bo decyzje podejmowano tu bardziej niż spontanicznie. U sterów tej arki Noego stała zaś drobna kobieta, której komentarz do poczynań dzieci zazwyczaj kończył się na: „To doprawdy nieroztropne, kochanie”. Jej mądrość polegała na macierzyństwie łączącym nietypową dla lat 30. bliskość ze skrajnym zaufaniem wobec dziecka. Choć Gerry miał spać z nią w jednym łóżku aż do dziesiątego roku życia, wypuszczała go samego na dalekie marsze po wyspie w obcym kraju, żegnając go zdawkowym: „Uważaj na rekiny”. Każdy z młodych Durrellów rzucił szkołę, by w spokoju i przy pełnej akceptacji rodzicielki zająć się swoją pasją: Larry literaturą, Leslie myślistwem, Margo dbałością o urodę, a Gerry zwierzętami. Po lekturze trylogii korfijskiej (zadedykowanej matce właśnie) pozostaje wrażenie, że szczęśliwe dzieciństwo zapewnia jedna rzecz – wolność.
„Jeśli chodzi o moją rodzinę, nigdy nie wiadomo, co jest fikcją, a co prawdą”, miała powiedzieć Margo. Rzeczywiście: ciepłe i barwne książki Gerry’ego okazują się dalekie od szarej prozy życia. Rodzina nie przeniosła się na Korfu w ucieczce przed irytującą brytyjską słotą (Larry), katarem (Gerry), zapaleniem ucha (Leslie) i trądzikiem (Margo), ale przed załamaniem nerwowym popadającej w alkoholizm wdowy. Młodzi Durrellowie urodzili się w Indiach, gdzie ich ojciec pracował przy budowie linii kolejowych. Jego nagła śmierć zmusiła rodzinę, by po raz pierwszy osiąść w Wielkiej Brytanii, gdzie samotnej matce miało być łatwiej. Nie było. Decyzję o wyjeździe na Korfu podjął Larry, który w obawie o stan Louisy ściągnął rodzinę na wyspę, ponieważ postanowił przenieść się tam z żoną, malarką Nancy Myers. Larry nie mieszkał z resztą rodziny, a część anegdot, których jest bohaterem, przytrafiła się komuś innemu, jeżeli w ogóle się przytrafiła. Gerry nie wspomina w książce ani o istnieniu Nancy, ani o rozwodzie brata, o jego mizernym zaangażowaniu w wychowanie córki Penelope lub też o zerowym zaangażowaniu Lesliego w życie dziecka, które urodziła mu Greczynka Maria Kondos. Nie wspomina też o zgorszeniu, jakie wśród ubranych od stóp do głów na czarno Greków budziły nagie kąpiele grupy młodych, głośnych Brytyjczyków.
I nie ma obowiązku wspominać – fikcja rządzi się swoimi prawami, a prawda dzieł Geralda Durrella znajduje się gdzie indziej: w pięknie szczerej, czystej przyrody i równie czystym wspomnieniu szczęśliwego dzieciństwa. O powrocie na Korfu pisał: „Wracamy do zaczarowanych gajów oliwnych, błękitnego morza, do ciepła i śmiechu naszych przyjaciół, wracamy w długie, łagodne, złociste dni”.