Głowy do góry Głowy do góry
Przemyślenia

Głowy do góry

Piotr Stankiewicz
Czyta się 4 minuty

Życie w covidzie jest doświadczeniem jednoznacznie ambiwalentnym. I to na wielu płaszczyznach. Należy dbać o kontakty z ludźmi, żeby nie sfiksować w samotności, ale nie można tego robić przez zwykłe spotkania w realu. Mnóstwo trzeba siedzieć w Internecie, bo praca i wszystko, ale też nie można czytać newsów w nieskończoność, żeby nie dać się przytłoczyć. Życie w tych permanentnych rozdarciach to dodatkowy ciężar psychicznych koronawirusowych czasów.

A największa ambiwalencja jest chyba taka. Z jednej strony trzeba i warto myśleć pozytywnie, przypominać, że nie takie historie już przetrwaliśmy jako gatunek i społeczeństwo. Jak zawsze (ale teraz szczególnie) warto być optymistą i patrzeć do przodu. Z drugiej strony jednak, chciałoby się bić w wirtualne dzwony, alarmować, przypominać miastu i światu, że umiera dziś w Polsce więcej ludzi niż kiedykolwiek po 1945 r. i że to nie jest tylko statystyka, tylko prawdziwa tragedia, bo w zasadzie co drugi dzień Facebook informuje o śmierci bliskiej osoby kogoś ze znajomych. Brzmi to nieco apokaliptycznie, ale jest faktem. Faktem jest też nie tylko śmierć: rozpadają się związki i małżeństwa, ludzie tracą pracę, wpadają w poważne problemy psychiczne, walą drzwiami i oknami do terapeutów i psychiatrów, ratują się lekami. Korona jest – co powtarzam od początku i powtarzał będę do samego końca, mojego lub jej – gigantycznym, bezprecedensowym kryzysem zdrowia psychicznego społeczeństwa.

Paradoks jest taki, że oba te spojrzenia są prawdziwe. Co więcej, sprzeczność między nimi jest dość pozorna. Powiedzieć na głos, że kryzys, przez który maszerujemy, to nie jest byle korekta kursu, nie jakaś tam koleina, ale fundamentalny, najgłębszy kryzys ostatniego trzydziestolecia – to jest wyzwalający moment. Warto sobie wprost powiedzieć, że walczymy z przeciwnikiem bardzo mocnym. To jest psychologicznie podbudowujące, bo nawet jeśli przegrywamy, czy źle sobie radzimy, to nie z byle kim. „Nawet nie żal było ginąć tu, koło Hornu. Niejeden uległ tu oceanowi”, jak pisał o najtrudniejszym momencie swojego rejsu dookoła świata zmarły w maju tego roku kapitan Henryk Jaskuła.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jak to często bywa – nie ma tu jednoznacznego rozwiązania, a społeczeństwo przez obie strony tego paradoksu przechodzi naraz. Takie jest doświadczenie wielu z nas: miotamy się na swoim prywatnym mikrooscylatorku. Raz gramy przed sobą i światem, że wszystko jest w porządku, nic się nas nie ima, i w ogóle, w czym jest problem? Ale zaraz na drugi dzień (albo i tego samego dnia, tylko w innym towarzystwie), wypłakujemy się co bardziej zaufanym z przyjaciół i zwierzamy z przenikliwego lęku o nieznaną przyszłość.

Prawda jest taka, że oba te kierunki warto drążyć i rozwijać. Zamykanie się w któryś z nich, udawanie przed sobą (a tym bardziej przed innymi!), że ten drugi nie istnieje – to fałszywa ścieżka. Od żadnego z nich nie da się uciec, co więcej, każdy z nas ma prawo dać się bez poczucia winy wciągnąć jednemu lub drugiemu. Ja też skaczę od jednego do drugiego, ale skoro mamy prawo (czy wręcz obowiązek) do obu, to dzisiaj jak w tytule – z uwagi na to, że ten tekst idzie do Państwa w czas świąteczno-noworoczny, chciałbym pójść torem optymistyczny. A jeśli nie optymistycznym, to przynajmniej konstruktywnym. Jako się rzekło, to spojrzenie nie bierze się z negowania rangi kryzysu, ale przeciwnie, z przyjęcia go do wiadomości. Bywa optymizm głupi i dojrzały – starajmy się o ten drugi, ten, który nie bierze się z zamykania oczu na fakty, ale umie kwitnąć właśnie pomimo nich.

A więc głowy do góry! Przetrwaliśmy już tyle, przetrwamy, co będzie jeszcze trzeba. Trzymajmy się wszystkich zasad: izolacja, maseczki, dezynfekcja, wietrzenie pomieszczeń, kontakt z naturą w miarę możliwości, spotkania z innymi, byle bezpiecznie. Nie zwlekajmy z wizytami u psychologów, psychiatrów, księży i stoików. Dawajmy sobie pomóc, nie kiśmy się sami w sobie. Nie ma co udawać, ta zima będzie trudna. Ale wróci wiosna baronowo – jest szczepionka! Koniec epoki covida nie jest już odległy i niepewny jak Sąd Ostateczny. Widać go już na horyzoncie.

Zdjęcie 90-letniej Margaret Keenan, pierwszej zaszczepionej Brytyjki, obiegło Internet, który oczywiście obrodził memami. Gwoli uczciwości warto zaznaczyć, że nie jest ona pierwszą zaszczepioną osobą w ogóle – trzy dni wcześniej program masowych szczepień zaczął się w Rosji. Równie ciekawy był fakt, że drugim zaszczepionym człowiekiem w Wielkiej Brytanii był William Shakespeare – serio! Można epilogować, czy to przypadkowa zbieżność nazwisk, ale trudno się oprzeć pokusie kilku szekspirowskich kalamburów. Z których pierwszy i najważniejszy jest taki, że skoro Shakespeare już jest zaszczepiony, to jesteśmy uodpornieni na szekspirowską fabułę, tę, która prowadzi do śmierci wszystkich stron dramatu, a na placu pozostawia tylko żołnierzy i administratorów.

Puenta „Głosu stoika” na ten ciężki rok niech będzie wzięta z Romea i Julii: courage, folks, the hurt cannot be much longer! Życzę nam wszystkim Wesołych Świąt i wszystkiego dobrego w Nowym Roku. W czysto ludzkim, a nie stoickim sensie słowa „dobry”. Poprzeczka wisi nisko. Nie będzie trudno rokowi 2021 być lepszym od poprzedniego. Ale nie należy chwalić dnia przed zachodem, a roku przed sylwestrem. Więc może trzeba powiedzieć: niech czas pokaże, że niefortunny był rok 2020… a nie cała dekada lat 20. Zmieniając datę, powiedzmy kalendarzowi to, co królowa Elżbieta (pierwsza!) powiedziała Shakespeare’owi: Something more cheerful next time? Należy się nam wszystkim. I kończąc obiecanym kalamburem: twelfth night? Bardzo proszę – do zobaczenia w Trzech Króli! Pierwsza środa nowego roku i miesiąca, kiedy e‑drukowany jest „Głos stoika”, przypada właśnie 6 stycznia. Przypadek? 6 stycznia, trzech króli, sześciu króli i dwunasta noc w jednym – oby wszystko w Nowym Roku było more cheerful.

Czytaj również:

Marek Umiarek Marek Umiarek
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Opowieści

Marek Umiarek

Piotr Stankiewicz

O kondycji współczesności z Markiem Aureliuszem, zmarłym 1840 lat temu cesarzem, który wolał być filozofem, rozmawia Piotr Stankiewicz.

Piotr Stankiewicz: Wasza Cesarska Mość się pomylił.

Czytaj dalej