Grzechy debiutantów. Kulisy poczty literackiej Grzechy debiutantów. Kulisy poczty literackiej
i
zdjęcie: Jaredd Craig/Unsplash
Opowieści

Grzechy debiutantów. Kulisy poczty literackiej

Marcin Kozłowski
Czyta się 9 minut

Pierwszy kontakt

Kilka do kilkunastu dziennie. Tyle propozycji nowych książek trafia na biurka redaktorów w polskich wydawnictwach. A w zasadzie nie tyle na biurka, ile do skrzynek e-mailowych, bo autorzy coraz częściej korzystają z poczty elektronicznej. Propozycje ślą nastolatki, emeryci, lekarze, prawnicy, bibliotekarze, świeżo upieczeni rodzice, byli ambasadorowie. Debiutanci przy pierwszym kontakcie z wydawnictwami bywają niezwykle tajemniczy.

„Dostajemy na przykład wiadomość z dziwnego adresu e-mailowego, a w środku jedno, dwa zdania: »Przesyłam swoją książkę«. Podpisane inicjałami” – mówi Łukasz Najder z Wydawnictwa Czarne. Podobnie jest u Eweliny Angielczyk z wydawnictwa Media Rodzina, do której autorzy czasem nie piszą nic, przesyłając tylko sam załącznik. Redaktorka ma opory, by do niego zaglądać, bo nie wiadomo, co znajdzie w środku. „Czasami w treści wiadomości wklejają sam link. Takiego linku też wolałabym nie otwierać. Kto wie, może to jakiś wirus” – tłumaczy.

Inni stawiają na przyciągnięcie uwagi i ekstrawagancję. I czasem rzeczywiście udaje im się dopiąć swego. „Niedawno dostaliśmy propozycję, której autor napisał w temacie e-maila: »NOWY PISARZ«. Po prostu musiałam to otworzyć, trudno było potraktować taką wiadomość obojętnie” – przyznaje Ewelina Angielczyk.

Łukasz Najder bywa informowany w e-mailach, że oto właśnie otrzymał na swoją pocztę przyszły bestseller, świetną książkę, która podoba się wszystkim znajomym autora, a jeśli wydawnictwo się na niej nie pozna, to na pewno wiele straci. Pojawiają się również formy nieudolnego szantażu. „Autor twierdzi, że książką zainteresowane są również inne wydawnictwa, ale mimo to postanowił dać szansę również nam” – mówi Najder. Redaktor z lektury e-maili może dowiedzieć się także, że autor w latach szkolnych zbierał z języka polskiego same szóstki.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Prosimy autorów, żeby określili, dla kogo napisali książkę. Niektórzy piszą więc, że »dla wszystkich«, co jest kompletną nieprawdą, bo praktycznie nie ma takich książek” – zwraca uwagę Agata Pieniążek z wydawnictwa Znak Literanova.

Są jednak debiutujący pisarze, którzy profesjonalnie podchodzą do tematu: załączają swoje CV, opisują dokładnie, o czym jest ich książka. Wtedy mają większe szanse wzbudzenia zainteresowania redaktora, bo ten wie, że ma do czynienia z kimś konkretnym. Zdarza się, że idą w swoim profesjonalizmie odrobinę za daleko. „Często taka osoba ma wizję rozwoju marki. Oprócz książki snuje plany wyprodukowania gadżetów, ekranizacji, sugeruje, by książka była wydana np. w formie harmonijki. Prawda jest taka, że wiele z tych rzeczy nie jest tak odkrywczych lub wykonalnych, jak mogłoby się temu komuś wydawać” – przyznaje Aleksandra Smoleń z wydawnictwa Znak Emotikon publikującego książki dla dzieci.

Do wydawnictwa Media Rodzina swoją książkę wysłał kiedyś autor, który w e-mailu z rozbrajającą szczerością przyznał, że był w przeszłości dręczony przez polonistkę. Według jego relacji miała nie wierzyć w jego talent i wlepiać same dwójki i trójki. Redaktorki od razu uległy nieodpartemu wrażeniu, że powieść została napisana niejako w zemście, a autor za wszelką cenę chciał udowodnić nauczycielce, jak bardzo się myliła. Po lekturze tekstu musiały przyznać rację polonistce.

Historia bez historii

Do wydawnictw przychodzą kryminały, thrillery, powieści obyczajowe dla kobiet. Do Wydawnictwa Czarne nadesłano kiedyś rymowany poemat na 120 stron. To jednak nic, bo niektóre książki liczą tych stron 500 lub 600, a zdarzają się i takie, które mają ich 1000, co redaktorom nie mieści się w głowie. „Lepiej byłoby, gdyby autor przygotował najwyżej 100–150 stron próbki. Taka ilość testu wystarczy, by zorientować się w potencjale” – radzi Łukasz Najder.

Spora część propozycji to po prostu opis własnych przeżyć i przemyśleń. „Nazywam te teksty »siedzę w oknie i myślę, a po oknie spływają krople deszczu« – żartuje Agata Pieniążek. – Autorom wydaje się, że samo przetworzenie swojego życia lub opisanie rzeczywistości jest już książką. Prawda jest taka, że aby zabierać czytelnikom czas, trzeba mieć do opowiedzenia historię”.

Do Agaty Pieniążek trafiają na przykład opowieści oparte na następującym schemacie: mam dwadzieścia parę lat, przyjechałem z mniejszego miasta do większego, skończyłem studia, staram się mieć jakąś pracę, jakąś dziewczynę, jakieś mieszkanie. „Rozumiem, że to ważne dla osoby, która to pisze, ale trudno mi sobie wyobrazić człowieka, który byłby zainteresowany tego typu historią. A raczej jej brakiem” – przyznaje redaktorka.

„Jeśli autor zwierza się, że był pracownikiem korporacji, a jego powieść dziwnym trafem stanowi o pracy w korpo, to widać często, że to nie literatura, a próba odegrania się na byłych kolegach i szefach. Przytaczane są zbędne dla akcji pretensje, sytuacje, w których zostało się upokorzonym. Czytam chociażby, że szef był głupi, a koleżanki grube. Na osobistej urazie dobry tekst się nie urodzi” – stwierdza Łukasz Najder.

Takie teksty potrafią jednak również mocno wstrząsnąć redaktorami. Do Eweliny Angielczyk trafiały autobiograficzne historie więźniarek, a także nastoletnich matek lub molestowanych kobiet. Nie zawsze nadawały się do wydania w formie książkowej, miały jednak potencjał jako materiał na reportaż.

Autorzy, szczególnie ci młodsi, bardzo chętnie inspirują się tym, co już ukazało się na rynku. Do wydawnictwa Media Rodzina przychodzą więc propozycje łudząco podobne do Harry’ego Pottera: główny bohater również jest czarodziejem i także chodzi do szkoły magii. Do Wydawnictwa Czarne trafiają natomiast książki pisane na fali fascynacji Zmierzchem: obowiązkowo muszą być w nich wampir, miłość i amerykańska szkoła, choć autorzy nie zawsze dobrze znają realia Stanów Zjednoczonych.

Grafomaństwo czuć

Redaktorom najczęściej wystarczy już pierwszych kilka stron, by ocenić, czy dana książka ma potencjał. Rzadko dają większy kredyt zaufania. „Właśnie w trakcie czytania tekstu dotarłam do jego połowy, bo cały czas miałam nadzieję, że może pojawi się coś ciekawego. Niestety. Banalne, źle zrobione, dla nikogo” – mówi Agata Pieniążek.

Miłośnik dobrej literatury pewnie nieraz zazgrzytałby zębami, widząc jakość tekstów spływających do wydawnictw. „Bardzo zły styl, nadmierna egzaltacja, nieuzasadnione przestylizowanie, absolutny brak znajomości gramatycznych reguł języka polskiego – wylicza Pieniążek. – Kiedyś szokowało mnie, że można pisać aż tak źle. Po latach pracy nie robi to już na mnie wrażenia”.

Ewelina Angielczyk z wydawnictwa Media Rodzina wprost nie znosi, gdy autorzy piszący dla dzieci używają zdrobnień. „Kwiatuszek, na tym kwiatuszku motylek, a nad nimi słoneczko. Przesłodzone, wprost ociekające miodem. Przyprawia mnie to o gęsią skórkę” – przyznaje.

„Grafomaństwo czuć w momentach, gdy ktoś prowadzi narrację z perspektywy dziecka, a wkłada mu w usta ogromne mądrości starca z siwą brodą. Albo wręcz przeciwnie: stara się być młodzieżowy i w efekcie jest »przefajnowany«” – mówi Aleksandra Smoleń z wydawnictwa Znak Emotikon. I dodaje, że obowiązkowo w takiej książce musi pojawić się też nawiązanie do gier komputerowych, ale na bardzo ogólnym poziomie, bo taki autor często w ogóle się w grach nie orientuje.

Paradoksalnie, przyjemniej czyta się czasem teksty nadesłane przez nastolatków. „Młodzi zazwyczaj piszą o błahych rzeczach, ale zdarza się, że dysponują bardziej potoczystą, klarowną narracją niż dojrzalsi autorzy, którzy z kolei silą się na artystyczną prozę, a wychodzi im grafomański koszmarek” – twierdzi Najder.

Redaktorzy są też zgodni co do tego, że aby pisać dobre książki, trzeba takie czytać. Lektura nadsyłanych tekstów wywołuje jednak wrażenie, że autorzy zdecydowanie chętniej piszą, niż oddają się literackiej uczcie.

Autor nie odpuszcza

Ze względu na dużą liczbę propozycji wydawnictwa bardzo rzadko informują autorów o negatywnych decyzjach. Na stronach internetowych uprzedzają, że nienawiązanie kontaktu w ciągu kilku tygodni oznacza brak zainteresowania.

„Zdarza się, że dzwonią, próbują dowiedzieć się, dlaczego nie chcemy wydać ich tekstu. Kiedyś zadzwoniła mama w imieniu nastoletniego syna. Starałam się uprzejmie, ale krótko wyjaśnić, że moim zdaniem jest jeszcze za wcześnie na literacki debiut” – wspomina Ewelina Angielczyk.

Łukasz Najder kilka razy dał się wciągnąć w e-mailową polemikę. „Niestety, spotkało się to z kontrą, a ona może trwać w nieskończoność. Rozgoryczony autor próbuje zbijać tezy, pisze o sobie w samych superlatywach, podaje zalety własnej książki. To niepotrzebne”.

Perła w morzu tekstów

Do poczty redaktorów nie trafiają oczywiście same beztalencia. To przecież właśnie dzięki niej wydawnictwo Media Rodzina odkryło Anitę Głowińską, autorkę serii o Kici Koci, rezolutnej kotce, na której punkcie oszalały przedszkolaki w całym kraju. Dotychczas ukazało się już ponad 20 książeczek.

Aleksandrę Smoleń spośród nadesłanych propozycji zachwycił tekst Magdy Kiełbowicz, której pierwsza książka ukaże się w styczniu (wydawnictwo nie chce mi zdradzić szczegółów). Dużym sukcesem okazał się także Kuba Niedźwiedź Renaty Kijowskiej.

W Wydawnictwie Czarne efekt wow wywołał u Najdera Adam Robiński swoją książką Hajstry opowiadającą o wędrówkach po Polsce nieznanymi szlakami. „Od razu wiedziałem, że to jest coś, co powinniśmy wydać” – wspomina.

„Przez pocztę literacką udało nam się znaleźć świetną autorkę – Magdę Stachulę. Dwa lata temu przysłała powieść, którą przeczytałam w pociągu jednym tchem, był to thriller w nurcie domestic noir” – mówi Agata Pieniążek. Książka ukazała się po trzech miesiącach pod tytułem Idealna. Dotąd sprzedała się w oszałamiającym jak na debiutanta nakładzie niemal 50 tys. egzemplarzy. Znak wydał już trzy książki Stachuli.

Cztery lata temu na literacki konkurs do Znaku przysłała swoją książkę Żanna Słoniowska. Jej Dom z witrażem także okazał się strzałem w dziesiątkę. Powieść ukazała się już m.in. we Francji, w Wielkiej Brytanii, na Ukrainie i w Rosji.

Redaktorzy biją się jednak w pierś – zdarza im się przegapić coś, co odrzucili, a ukazuje się potem z dużym sukcesem w innym wydawnictwie. Na swoje usprawiedliwienie podkreślają, że nie są komputerami, a oceny książki dokonują przez pryzmat własnej wrażliwości. Niezrażeni wypatrują powieści, które zachwycą pięknem języka, historią i oryginalnością. A nuż właśnie w tym załączniku kryje się perła.

Czytaj również:

Astronom Astronom
Doznania

Astronom

Magda Kiełbowicz

Piątego sierpnia we wtorek usiane gwiazdami niebo rozpostarło nad Witusiem swoje przestworza, ukazując wszystkie, nawet najbardziej skrywane tajemnice. Z tego nieba, jak z kartki, Wituś wyczytał, że jutro na obiad u matki będzie ogórkowa. Nie wahając się ani chwili, opuścił w pośpiechu ośrodek kolonijny „Bosman”, choć obóz kończył się dopiero za tydzień. I nie żeby mu było tam źle, bo było nawet miło, ale karmili tak okropnie, że rozpieszczony matczyną kuchnią Wituś cierpiał prawdziwe katusze. Ogórkowa przesądziła sprawę. Następnego dnia w południe pies oznajmił, że swój idzie, a matce łyżka wypadła z ręki prosto w świeżo przesmażone na maśle ogórki.

– Ale skąd wiedziałeś?! – pytała raz po raz, jakby nie dowierzając.

Czytaj dalej