Dzięki przyciskom mamy przekonanie, że kontrolujemy sytuację. Czy czulibyśmy się bezpiecznie, gdyby elektrownie atomowe były obsługiwane za pomocą ekranów dotykowych?
Coraz częściej zamiast energicznie przyciskać, ledwie dotykamy i muskamy. Plastikowe, metalowe i kauczukowe produkty o przeróżnych formach ustępują miejsca szklanym ekranom. Dzieje się to przede wszystkim na rynku telefonów komórkowych, ale nie zapominajmy o panelach do sterowania i deskach rozdzielczych instalowanych w domofonach, sprzętach RTV/AGD czy samochodach. Panele dotykowe zastępują też przyciski w windach czy te uliczne, pozwalające na skrzyżowaniu zasygnalizować chęć przejścia przez pasy. Rozwój tej technologii jest podyktowany łatwiejszą i szybszą produkcją, mniejszą liczbą montowanych części, ale także estetycznym wymogiem tworzenia rzeczy formalnie coraz bardziej spójnych.
Od radia T3 do iPoda
Wróćmy na razie do przycisków. Są dwa główne systemy ich montowania. Pierwszy, wspornikowy, polega na tym, że dłuższa, ukryta część przycisku jest przykręcona do głównej konstrukcji, a na powierzchni wystaje tylko główka. Działa to podobnie jak telegraf. Dzięki elastycznemu materiałowi przycisk wraca na miejsce po naciśnięciu. Drugi sposób jest sprężynowy: bezpośrednio pod przyciskiem znajduje się sprężyna. Efekt jest taki sam, ale wymaga zastosowania w konstrukcji dwóch różnych materiałów. W sporze między zwolennikami dotykania i przyciskania za tymi drugimi nie przemawia konstrukcyjna wrażliwość. Przyciski niszczeją, ścierają się i mechanicznie blokują, a wsporniki się łamią. Guziki mogą być nawet przynętą dla zwierząt. Raz dzierżyłem w rękach domowy telefon przenośny, którego gumowe przyciski zostały wyjedzone przez szczura. Nie była to miła przygoda. Musiałem gospodarzy, przyzwyczajonych do przedmiotu okaleczonego przez domowego gryzonia, poprosić o wybranie numeru. Ja nie potrafiłem.
Mimo mechanicznej awaryjności trudno się będzie z przyciskami rozstać. Powodów jest kilka. Po pierwsze, ekrany dotykowe też mają sporo wad. Zacinają się, przestają reagować na mokre lub tłuste palce, a od kierującego samochodem wymagają większego wysiłku niż zwykłe guziki. Po drugie, chodzi o względy psychologiczne. Przyciski pozwalają nam czuć, że jesteśmy sprawczy i kontrolujemy sytuację. Naciskamy, uruchamiamy. Naciskamy jeszcze raz, zatrzymujemy. A jeżeli coś się zatnie, wiemy, że zawsze mamy pod ręką guzik bezpieczeństwa. I ten ostatni ruch ręką wydaje się fundamentalny. Wbrew obiegowym opiniom czerwone guziki nie służyły do rozpoczynania czynności (np. trzeciej wojny światowej przez prezydenta Stanów Zjednoczonych), ale do jej natychmiastowego zakończenia, choćby w przypadku awarii (warto zwrócić uwagę na guziki alarmowe w środkach transportu publicznego lub na maszynach fabrycznych). Czy czulibyśmy się bezpieczniej, gdyby elektrownie atomowe były obsługiwane za pomocą ekranów dotykowych? Wątpię. Przycisk zawsze będzie dawał większe poczucie kontroli.
Jednak przycisków szkoda najbardziej dlatego, że ich projektowanie należy do ciekawszych rozdziałów historii wzornictwa przemysłowego. Bo zaprojektować dobry przycisk jest sztuką. Forma, materiał, kolor i proporcje to decyzje najwyższej wagi, które nigdy nie powinny być trywializowane ani pomijane. Sądzą tak przynajmniej ci, którzy wychodzą z założenia, że liczy się pomysł, a wszystko, co tworzymy, winno być zaprojektowane tak, by było piękne, funkcjonalne i łatwo rozpoznawalne. Gdyby nie oni, Sony, Nintendo czy Braun nie miałyby takiej renomy. Najsłynniejsze produkty tej ostatniej firmy, w większości zaprojektowane przez niemieckiego projektanta Dietera Ramsa, stały się inspiracją dla firmy Apple. IPody są łudząco podobne do kieszonkowego radia T3 z 1958 r., a poręczny kalkulator ET 66 z roku 1987 posłużył za wzór aplikacji kalkulatora do iPhone’a 3.
Końcowe uderzenie!
Rewolucja wydaje się jednak nieunikniona. Nasze kontakty z maszynami stają się coraz delikatniejsze i bardziej wysublimowane. Kolejnym etapem będzie obsługiwanie ich myślami, bez potrzeby dotykania.
Na szczęście jeszcze w jednej dziedzinie przyciski są nie do uniknięcia: chodzi o teleturnieje. Nie wyobrażamy sobie Familiady ani Jednego z dziesięciu bez wielkiego przycisku. W końcu gdy trzeba szybko odpowiedzieć, muśnięcie ekranu nie daje takiego efektu, jak uderzenie go z całej siły.