
Byłem już właściwie przekonany, że to się nie uda.
Że Carlo Strenger nagle zmienił zdanie. Albo umarł. Wiem, jak to brzmi, ale ostatecznie nie po to on sam w swoich książkach podkreśla, że jednym z podstawowych problemów współczesnej kultury jest zaprzeczanie ludzkiej śmiertelności, żebym ja teraz bał się coś takiego o nim napisać. Już za chwilę rozpocznie się boarding na lot do Tel Awiwu, a ja wciąż nie mam od niego żadnych wiadomości. Wcześniej odpisywał w ciągu kilku minut. Najdalej kilku godzin. A teraz nic. Jest czwartek, e-maila z prośbą o potwierdzenie naszego spotkania wysłałem mu w poniedziałek. Potem we wtorek drugiego. I trzeciego. Wysłałem też kilka SMS-ów z prośbą o pilny kontakt, bo bilety już załatwione, hotel zarezerwowany i w ogóle wszystko gotowe. A teraz jestem na lotnisku i rozważam najgorsze scenariusze. Co też się mogło stać, że Strenger znienacka zamilkł?
I kiedy już zrezygnowany zamierzam wrócić do domu, bo wobec takiego zmasowanego milczenia czułbym się – pukając do jego drzwi następnego dnia – niemal jak jakiś stalker, przychodzi nagle zwięzły SMS: „Interview is on. Looking forward”. Uff. Wsiadam do samolotu i po kilku godzinach ląduję na miejscu.
Rano stawiam się o wskazanej godzinie pod wskazanym adresem. Ale natychmiast się okazuje, że dysponuję niekompletnymi danymi. Po pierwsze, nigdzie nie widać wejścia B, po drugie – co tłumaczy mi poproszona o pomoc w rozszyfrowaniu hebrajskich napisów dziewczyna – na żadnej skrzynce pocztowej nie ma nazwiska „Strenger”.
A on nie odbiera telefonu.
No nic, myślę po kwadransie bezskutecznych prób, jednak faktycznie się to nie uda. I już, już zamierzam wrócić do hotelu, kiedy dostrzegam starszą panią podlewającą kwiaty na balkonie. Pytam ją więc – nie licząc raczej na pomyślne rozwiązanie – czy zna profesora Strengera.
Tak, tak, druga klatka, mieszkanie na samej górze.
Znowu ulga.
Ale kiedy docieram na miejsce i dzwonię do drzwi, przez dłuższą chwilę słyszę tylko szczekanie psa. Zapomniał – myślę. Nie otworzy – myślę. I kiedy już chcę spod tych drzwi odejść, one się nagle otwierają. „Ty musisz być Tomasz – Carlo Strenger z szerokim uśmiechem zaprasza mnie do środka. – Poznaj Freuda” – dodaje, wskazując na szczekającego, ale ogólnie bardzo przyjaźnie nastawionego do mnie psa.
Freud towarzyszy nam niemal przez całą rozmowę. I ten ludzki – jako taki czy inny punkt odniesienia, bo Strenger jest przecież psychoanalitykiem – i ten nie ludzki, który przez cały czas domaga