Kłamstewko to film zwolnionego tempa. Bohaterowie raz za razem pokazywani są tu w malowniczym slow motion: ślamazarnie suną przez ekran, stawiając żółwie kroki z zastygłymi na twarzach grymasami. Efekt jest słodko-gorzki: to, co było smutne, staje się śmiesznie odrealnione, a to, co było zabawne, spowija nagle mgiełka zadumy. Spowolnienie pozwala bowiem spojrzeć z boku, z dystansu, ale prowokuje też refleksję. I o to chodzi.
Film Lulu Wang opowiada bowiem o dwóch niezgrywających się „tempach” – amerykańskim i chińskim. Oto mieszkająca w Nowym Jorku Billi (Awkwafina) dowiaduje się, że jej ukochana babcia, Nai Nai (Shuzen Zhou), jest poważnie chora. Dziewczyna chce czym prędzej lecieć do Chin, by się z nią pożegnać. Rodzina postanawia jednak zataić przed Nai Nai informację o jej stanie. Zamiast tego krewni inscenizują maskaradę: przyjeżdżają w odwiedziny pod pretekstem wesela jednego z kuzynów. Billi staje przed dylematem: grać w grę „dobrego kłamstwa” czy zaryzykować prawdę? Rozegrać sprawę „po amerykańsku” czy „po chińsku”?
Wang opowiada swoją historię, jakby testowała hipotezę – kolejne narracyjne klocki mają tu wagę dowodów, argumentów w dyskusji. Wychowana na Zachodzie Billi konfrontuje się z kolejnymi przesłankami wspierającymi tytułowe „kłamstewko”. Ktoś mówi jej, że niewiedza jest błogosławieństwem, ktoś, że taki jest zwyczaj. Ktoś wskazuje na rodzinny precedens, a ktoś punktuje, że Zachód i Wschód inaczej rozumieją rolę jednostki względem ogółu. Argumenty robią się coraz cięższe, a napięcie rośnie – tym bardziej że Billi jest czarną owcą familii i wszyscy wokół drżą, czy nie obnaży zaraz rodzinnej szarady.
Ten dylemat wybrzmiewa niezwykle mocno, bo Wang przepisuje go na wdzięczny ekranowy dramat. Kulturowy węzeł gordyjski nie jest więc tylko przedmiotem socjologicznej dysputy – zostaje przez bohaterów „przeżyty”. Kłamstewko jest opowieścią przede wszystkim o człowieku-wobec-rodziny, o sieci skomplikowanych relacji: córki z matką, wnuczki z babcią, seniorki rodu z potomstwem. I wszystkie te napięcia kumulują się w postaci Billi. Czułe, stonowane aktorstwo Awkwafiny świetnie oddaje wewnętrzny konflikt ekstrawertyczki, która walczy, by zatrzymać wewnątrz w sobie gwałtowne emocje, które w jej prywatnym „państwie środka” aż kipią, ale Billi stara się zatamować falę uczuć. Aktorka zaś nie „aktorzy”, raczej sugeruje kolejne napięcia językiem ciała: drobnych zawahań i gestów. Dyskretnych, ale jak najbardziej czytelnych.
Dzięki temu Kłamstewko jest historią uniwersalną. Wystarczy mieć babcię, mamę, córkę, siostrę – i już ma się punkt odniesienia. Co wcale nie znaczy, że geografia nie gra tu roli. Bo film opowiada również o doświadczeniu emigranckim, o rozdarciu między dwoma uniwersami. Wang pokazuje, że świat błyskawicznie się zmniejsza, ale kulturowe przepaście trudno zasypać z dnia na dzień. Chiny w jej obiektywie wyglądają więc niby odświeżająco normalnie, prozaicznie. Wciąż jednak obco. A kiedy pracownik hotelu pyta Billi, co jest lepsze: Chiny czy USA, licząc na jednoznaczną, stereotypową narracjęodpowiedź, dziewczyna odpowiada mówi mu, że nie wie. Że trudno je ze sobą porównać. Właśnie z próby nazwania tej trudności rodzą się dobre opowieści. Takie jak ta.