Nowa część Gwiezdnych wojen zaczyna się prawie jak Manifest komunistyczny. Marks i Engels otwierali swój klasyczny tekst przestrogą przed krążącym po Europie widmem. Najnowsza część sagi z „odległej galaktyki dawno, dawno temu” wita nas tymczasem zdaniem „Martwi mówią!”. I już ten wykrzyknik, pierwszy znak interpunkcyjny w sunącym przez kosmos otwierającym tekście, brzmi niczym zgrzyt. Nic dziwnego: to wykrzyknik desperacji.
Powrót „martwych” oznacza bowiem konserwatywny zwrot ku przeszłości, ku owemu „dawno, dawno temu”. Krążące nad nowym filmem J.J. Abramsa widmo nie jest ani „mrocznym widmem” z tytułu jednej z poprzednich części serii, ani tym bardziej widmem komunizmu z Marksa. Wręcz przeciwnie: to widmo kapitalizmu. Dzień dobry, poproszę bilet na Gwiezdne wojny, epizod numer $$: „Korporacja kontratakuje”.
Zrekonstruujmy łańcuch przyczynowo-skutkowy. Poprzednia część gwiezdnej sagi, Ostatni Jedi, choć spodobała się krytykom i zarobiła miliony monet, podzieliła widownię na dwa obozy, zantagonizowane niczym Jedi i Sithowie. Jedni chwalili reżysera Riana Johnsona za to, że wytyczył Gwiezdnym wojnom now