Historia znalazła mnie Historia znalazła mnie
Przemyślenia

Historia znalazła mnie

Joanna Kinowska
Czyta się 5 minut

Pod koniec czerwca 2023 r. pizzeria Ria w Kramatorsku została trafiona przez rosyjską rakietę. Przypadek sprawił, że wśród gości restauracji był wybitny polski fotograf, Wojciech Grzędziński. Jego zdjęcie przedstawiające kobietę uwięzioną pod gruzami obiegło świat. Do 17 sierpnia fotografie z wojny w Ukrainie można obejrzeć na wystawie w Leica Gallery w Warszawie.

Wchodzisz do galerii i musisz wejść w obraz. Na kotarze wyświelone jest z rzutnika zdjęcie tłumu ludzi. Trzeba rozsunąć kotarę, przedrzeć się przez nich. W środku kilkadziesiąt zdjęć, kilka ekranów i tkaniny z tekstami. Oglądamy zranionych ludzi, miasta w gruzach, steranych żołnierzy i dymy na horyzoncie całkiem ładnego krajobrazu. Dzięki lakonicznym reporterskim podpisom wiadomo, gdzie i kiedy dane zdjęcie zostało zrobione, czasem podana jest też informacja o imieniu człowieka znajdującego się na fotografii lub o tym, na jaką sytuację właściwie patrzymy. Niewiele. Za to na tkaninach można przeczytać 20 dłuższych historii, fragmenty rozmów, poznajemy dużo liczb. Teksty i zdjęcia. Wspólnie opowiadają historie – i rozrywają serce.

Wystawa jest piękna. To nie tylko moje zdanie. Kilka znajomych osób, które już zdążyły ją obejrzeć, także ją tak określiło. A przecież wojna, jej obrazy nie mogą być piękne – więc szybko cofam to słowo. Dziwi dopisek przy wejściu na wystawę: „Wszystkie fotografie przedstawiają rzeczywiste, niearanżowane sytuacje i wydarzenia”. Wydawało mi się, że to rozumie się samo przez się. Ale może właśnie trzeba to doprecyzować.

***

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wojciech Grzędziński: To są zdjęcia informacyjne, opisujące i pokazujące rzeczywistość. Razem z fenomenalnymi tekstami Pawła Reszki stanowią w pewnym sensie dawną formę opowiadania historii. Dawną, bo dzisiaj nie ma jej w prasie. Wystawa jest opowieścią, dokumentalnym zapisem wojny w Ukrainie, od początku konfliktu w 2014 r. – co odzwierciedlone jest w tekstach Pawła. Moje zdjęcia zaczynają się od 2016 r., aż do końca kwietnia bieżącego roku.

To podróż przez wojnę i powtarzalność tych historii. Niezależnie od czasu i miejsca, w którym się wydarzają, opowiadają ciągle o tym samym. Jak spojrzysz na to szerzej, w kontekście nie tylko tego samego kontynentu czy kręgu kulturowego, to wojna jest zawsze tym samym. Towarzyszy mi naiwna nadzieja, że uda mi się zwrócić na to uwagę.

Joanna Kinowska: Jak się czujesz, wiedząc, że robisz zdjęcia, których ludzie nie chcą oglądać?

To wrażenie – że robię zdjęcia, których ludzie nie chcą oglądać – mam już od bardzo dawna. Nie chodzi o to, że te zdjęcia są brzydkie czy dramatyczne, ale o to, że po prostu istnieją. Ludzie nie chcą oglądać rzeczy, które zmuszają ich do refleksji i wytrącają ich z poczucia komfortu. Można fotografować bezdomnych na ulicy, przemoc domową, która ma miejsce dwie przecznice dalej, ubóstwo albo przeciwnie: zaniedbane dzieci z bogatych domów – i ludzie też nie będą chcieli na to patrzeć, bo jest to coś, co nie przystaje do wyidealizowanego i komercyjnego wizerunku naszego świata. A my lubimy być samozadowoleni i samospełnieni – tyle że nie jest to sposób patrzenia, w którym dziennikarstwo fotograficzne się odnajduje.

Ile wojen fotografowałeś?

Nie wiem, nie chcę tego liczyć. Niedawno za to zdałem sobie sprawę z tego, że w tym roku w sierpniu minie 18 lat, od kiedy wyjechałem na pierwszą wojnę, taką, na której do mnie strzelano. To był Liban w 2006 roku.

Mnóstwo czasu. Czy jest coś takiego, co cię szczególnie poruszyło na wojnie w Ukrainie?

Jest mnóstwo rzeczy, które mnie tam poruszyły. Mam takie poczucie, że w tej wojnie zetknąłem się w pewnym sensie z tematami tabu. Chodzi o rozkład rodzin, o to, jak wojna niszczy najbardziej podstawową komórkę społeczną.

W mojej idealistycznej wizji wojny akurat rodzina w takiej sytuacji się zespala. Ty pokazujesz, że takie jest tylko moje wrażenie.

Myślę o różnych historiach, np. takiej, że małżonkowie byli zamknięci w kanciapach kilkanaście metrów od siebie. Ją gwałcili, a on nie mógł wtedy nic zrobić. Jak taka rodzina ma się po czymś takim podnieść? Ona pyta: „Czy ty wiedziałeś, co ze mną robili?”. Wyraz twarzy tego mężczyzny mówi wszystko…

Albo jak za kilka lat będzie funkcjonować rodzina mojej przyjaciółki, która poszła walczyć? Samotna matka, trzy córki. Teraz wychowuje je babcia. Jak one będą dalej żyć?

Albo chłopak, dwadzieścia parę lat, poznał dziewczynę, jedzie na wojnę, wraca bez trzech kończyn. Bez trzech kończyn! Albo jak ma sobie poradzić gość, który zaciągnął się do wojska, przyjechał na przepustkę po dwóch miesiącach, w mundurze, z karabinem – i zastał swoją dziewczynę z innym. Jak tacy ludzie mają normalnie funkcjonować? Zetknąłem się z wieloma historiami, w których rodziny przestają sobie radzić na bardzo podstawowym poziomie. Oczywiście zdarzają się też przykłady piękne, gdzie człowiek wraca oślepiony i bez kończyn, bo coś przy nim wybuchło, ale kamizelka go uratowała. I jego żona jest przy nim.

Oleksandra Ryazantseva, 40 lat, pseudonim Yalta, 27 stycznia 2024, zdjęcie: Wojciech Grzędziński

Z jednej strony mówisz, że wojna zawsze jest tym samym, różne są tylko jej odcienie, a z drugiej strony zdaje się, że w przypadku Ukrainy jesteś w szczególny sposób poruszony historiami.  A przecież takie same lub bardzo podobne musiały zdarzać się też i w Libanie, i w Afganistanie, na poprzednich wojnach, których doświadczałeś.

Nie było wcześniej wojny, na której bym spędził dwa lata życia. Ta wojna jest też inna niż wszystkie dotychczasowe – jej dokumentacja w postaci zdjęć i rejestracji video jest szeroko dostępna, każdy ma kamerę w telefonie albo inne gadżety, kamerki GoPro, drony. W sferze publicznej jest na te nagrania przestrzeń. Dzięki temu widzisz więcej – tego na poprzednich wojnach nie było. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. I wszystko to jest potwornie odhumanizowane, Rosjanie to orki, to nie są ludzie. Jedna i druga strona używa tych samych chwytów psychologicznych. A przecież po obydwu stronach frontu cierpią rodziny. To jest trudne do zaakceptowania dla Ukraińców, że cierpienie matek po obu stronach jest dokładnie tym samym cierpieniem.


„By złamać obywatelski opór, Rosja zaczęła bombardowania, w których cierpiała ludność cywilna. Bomba lotnicza spadła na dom Iriny Maniukiny w Białej Cerkwi 5 marca 2022 roku. 200-tysięczne miasto, położone około 90 km na południowy zachód od Kijowa, z dala od linii frontu, nagle przestało być bezpiecznym, dobrym do życia miejscem.

Nie było ofiar śmiertelnych, ale Katia, 16-letnia córka Iriny, oraz kilku sąsiadów zostało rannych. Irina wróciła do zrujnowanego mieszkania. Usiadła przy stojącym w salonie instrumencie i zaczęła grać” – Paweł Reszka (cytat z wystawy Tu jest wojna).


 

Ranny Andriej Macuj leży na podłodze domu swojej sąsiadki Haliny, która rozpacza w przerażeniu po ostrzale miejscowości Trojeckie. W nocy z 17 na 18 maja na wieś spadło około dziesięciu pocisków moździerzowych. Ostatni z nich trafił w dom Państwa Macuj. Andriej i jego matka Svietlana przeżyli. Na miejscu zginął jego ojciec Jurij i 13-letni brat Dima. Ranny Andriej doczołgał się do domu Haliny, prosząc o pomoc, 27 maja 2018, Trojeckie, zdjęcie: Wojciech Grzędziński

Zacząłeś fotografować konflikt w Ukrainie w 2016 roku. Dokąd najpierw pojechałeś i dlaczego?

Byłem w Doniecku. Z własnej woli, bez żadnego zlecenia, z założeniem, że chcę opowiedzieć historię. Wtedy zrobiłem materiał o żołnierzach. Siedziałem w okopach, pierwszy raz doświadczyłem, jak nad głową przelatują pociski. Powietrze przeszywa wtedy świst. Wcześniej tylko o tym słyszałem, teraz już to wiem.

Wróciłem tam w 2018 roku. Szukałem tematu i temat znalazł mnie. Pracowaliśmy z Magdą Chodownik [reporterka, dziennikarka multimediowa – przyp. red.]. Poznawaliśmy ludzi, którzy nam pomagali, a my się z nimi zaprzyjaźniliśmy. To, jak to wszystko wtedy szło, jest możliwe tylko na Wschodzie. Wzięliśmy na stopa człowieka, a on otworzył przed nami swój świat i swoje serce. To zaowocowało jednym z lepszych, jeśli nie najlepszych z materiałów fotograficznych, jakie w życiu zrobiłem. Trochę to jest dziwna wymiana dobrych uczynków, które nas zawiodły po drodze do domu Haliny, w którym zostaliśmy ostrzelani. Mieliśmy to szczęście, że trafiło w dom obok nas.

W domu obok byli ludzie, których uratowaliście.

Tak, była tam Svietlana, udało się też pomóc jej synowi, Andriejowi. Svetlanie nie byłem w stanie pomóc sam na miejscu. Teraz bym już pewnie to potrafił zrobić. Ale udało się nam wezwać pomoc i przeżyli.

Trzeba mieć specjalne predyspozycje, żeby fotografować wojny – umiejętność nawiązania relacji, poradzenie sobie z tym, co się przywozi. Ale też dobrze jest znać zasady pierwszej pomocy.

Pierwsza pomoc szczególnie teraz jest bardzo ważna. Tak naprawdę zdaję sobie sprawę z tego dopiero od niedawna. Podczas sytuacji ze Svietlaną byłem bezradny, ale to było kilka lat temu. Teraz mówimy o specjalistycznej, frontowej pierwszej pomocy. Na kursie medycyny wojskowej uczą np., jak używać celoxu, to jest taka tkanina, która w uproszczeniu tamuje krwotok. Dalej: jak założyć stazę [opaskę uciskową – przyp. red.], jak ją popuszczać, jakie antybiotyki trzeba mieć, jak ich użyć, jak segregować rannych. Jest mnóstwo małych, ale bardzo ważnych rzeczy, o których trzeba wiedzieć.

Jest takie określenie: fotograf wojenny, wokół którego narosło wiele wątpliwości i nieścisłości. Czy to określenie jest w ogóle adekwatne przy tak medialnie „ogranej” wojnie jak w Ukrainie?

Nie lubię tego określenia i się z nim w ogóle nie identyfikuję. Moim zdaniem to chyba mit minionych czasów. Kim jest fotograf wojenny? Żyje tylko z wojny? Zawsze się czułem i czuję nadal fotoreporterem. Człowiekiem, który opowiada historie: czasem fotografuje na wojnie, ale czasem u siebie we wsi, a czasem idzie do premiera.

Teraz jestem specjalistą od fotografii wojennej. A co będzie za pół roku? Czy jeśli otworzyłbym swój zakład, studio, to byłbym fotografem portrecistą? Nie. Tak samo byłbym fotografem. Tym samym gościem. Każda kolejna etykieta kanalizuje i zamyka, ludzie nie szukają inspiracji poza nią. To jest problem dotyczący zarówno rynku, jak i samych fotografów. A to przecież wspaniałe, że fotografia jest bardzo szerokim, otwartym medium. Jest językiem, w którym możesz się wyrażać. Jak umiesz mówić tylko „a, b, c, d”, to daleko nie zajdziesz. Ale jeśli nie tylko znasz alfabet, ale jeszcze umiesz składać litery w słowa w różnych językach, to twoja wypowiedź fotograficzna może być szeroka.

Dom w miejscowości Prawdyne (Chersońszczyzna) wykorzystywany przez rosyjskich okupantów jako baza, 30 grudnia 2022, Prawdyne, zdjęcie: Wojciech Grzędziński

Od lat fotografujesz koncerty i muzyków, portretowałeś prezydenta, później także innych polityków, zajmujesz się fotoreportażem, robisz zdjęcia podczas ważnych i mniej ważnych wydarzeń. Czy jest coś, w czym czujesz się najlepiej?

Może inaczej, powiem ci, kiedy czułbym się idealnie. Byłoby tak wtedy, kiedy bym nie musiał walczyć i zabiegać o robienie zdjęć w żadnej z tych dziedzin. Gdybym miał taki poziom równowagi w życiu, żeby móc fotografować to, co jest ważne i wspiera szczytne idee, ale także to, co jest po prostu przyjemne – i jednocześnie mógłbym się utrzymać, robiąc jedno i drugie. Jestem zawodowym fotografem, żyję z robienia zdjęć. Chyba nie chciałbym, a nawet nie umiałbym zajmować się przez cały czas fotografią wojenną. To potwornie drenuje energetycznie. Dlatego tak ważne jest zachowanie równowagi między bardzo trudnymi i angażującymi tematami a fotografią, którą lubi się robić, czymkolwiek, co pozwala głowie odetchnąć.

Nie ukrywasz, że zachorowałeś na depresję.

Tyle że depresja nie była wynikiem tylko i wyłącznie wojny.

A jednak patrzenie na ogrom zła odciska swoje piętno.

Obrazy nie są niewinne. Słyszę czasem taką złotą radę: „dbaj o siebie”. To jest tak naiwne! Bo jak konkretnie masz o siebie zadbać? Możesz robić ćwiczenia fizyczne, możesz uciekać w alkohol, co nie jest zbyt zdrowe, możesz być królem Tindera. Nie ma jednego przepisu. Mnie głowę zeruje natura, przebywanie w niej. Otwarta woda bardzo dobrze na mnie działa, najlepiej morze. Chciałbym kiedyś mieszkać z widokiem na morze. Teraz mam widok na sąsiadów i kawałek jeziora. Jestem zatopiony w sąsiedzkiej komitywie wiejskiej, a to kotwiczy. Widzę z tarasu, jak sąsiedzi wchodzą do domu, oni widzą mnie. Dbamy o siebie nawzajem. Każdego dnia.


„– Jak oni mogą na to pozwalać?

– Kto?

– No ten pieprzony Zachód. Przecież muszą rozumieć, że Putin się nie zatrzyma – zapytał nagle jeden z żołnierzy.

– Nie wiem. Sam tego nie rozumiem. Ale powiedz im, żeby o nas pamiętali – poprosił – bo my tu już ostatkiem sił…” – Paweł Reszka (cytat z wystawy Tu jest wojna).


Powtarzasz, że opowiadasz historie. Czy można je uszeregować i ocenić, która z nich jest ważniejsza?

Czym fotografia jest dla ciebie? Czy jest to medium służące do poznawania, odkrywania czy może do rozmowy? A może do zdobywania pracy czy popularności? Funkcji fotografii jest tak dużo, że może być ona wszystkim. Dla mnie to niesamowite narzędzie do poznawania, odkrywania i opowiadania historii. Bardzo mnie cieszy to, że zrobiłem zdjęcia sąsiadom, a oni ich użyli na zaproszeniu ślubnym. To jest przepiękne!

Albo ostatnio na wyjeździe fotografowałem znajomych. Tydzień wcześniej urodziła im się córeczka. Takie maleństwo! Dopiero co w domu. Kruszynka. Siedzę na podłodze, mam dwa aparaty, fotografuję. Jednocześnie mam taką myśl, że fotografuję coś tak absolutnie pięknego, rodzące się życie, a przecież tym samym aparatem półtora miesiąca wcześniej fotografowałem śmierć. To samo narzędzie. Piękne medium.


„Dwudziestego siódmego czerwca 2023 roku Rosjanie, przy użyciu kierowanego pocisku Iskander K, uderzyli w restaurację Ria Pizza w Kramatorsku, popularne miejsce spotkań mieszkańców, wolontariuszy, dziennikarzy i wojskowych.

W wyniku eksplozji półtonowej głowicy pocisku restauracja została zrównana z ziemią, grzebiąc pod zwałami betonu gości i obsługę.

Według oficjalnych danych ponad 60 osób zostało rannych, a 13 poniosło śmierć – w tym siedmioro pracowników restauracji i dwoje dzieci. […] Irina, kelnerka z restauracji, przeżyła atak i została wydobyta spod gruzów” – Paweł Reszka (cytat z wystawy Tu jest wojna).


Irina, ranna kelnerka z Ria Pizza, popularnego miejsca spotkań w Kramatorsku oczekuje pod gruzami na ratunek, 27 lipca 2023, Kramatorsk zdjęcie: Wojciech Grzędziński

Byłeś w tamtej restauracji… Jaka była pierwsza Twoja myśl po eksplozji?

Gdzie mam aparat? Działał. Sprawdziłem ręce, nogi – były na swoim miejscu. Kluczyki do samochodu też. Teraz trzeba się było wygrzebać. I zacząłem fotografować. Temat sam mnie znalazł. Dziś się śmieję, że mam urodziny dwa razy w roku. To był piękny słoneczny dzień w Kramatorsku.

Etyka zawodu jest tu zerojedynkowa. Nie ma nikogo do pomocy – to pomagasz. Jeśli są służby, to wykonujesz swoją pracę: fotografujesz.

Pierwsza rzecz, którą robisz, to oczywiście pomagasz. Najpierw wolontariusze zaczęli działać. Natychmiast. Ci, którzy wyszli spod gruzów, zaczęli pomagać innym. Wyjąłem bandaże z apteczki z samochodu, to zawsze potrzebna rzecz. Pomoc medyczna pojawiła się natychmiast, więc ja mogłem tłumaczyć, co się stało, bo tego brakowało. I dokumentowałem, na tyle, na ile mogłem. Taka jest moja rola, miałem pełne prawo tam być, dotknęło mnie to bezpośrednio. Dla mnie robienie zdjęć jest odruchem. Jeżeli nie mógłbym tego sfotografować, to po cholerę miałbym tam być? Jestem po to, żeby opowiedzieć historię. W tamtej sytuacji – historia znalazła mnie. I po to właśnie mam aparat.

Akcja „This must stop” dotyczy zabijania dziennikarzy relacjonujących wojnę w Gazie. Statystyki są zatrważające i wielu dziennikarzy zaangażowało się w akcję informacyjną. Dobrze, że możemy widzieć, co dzieje się na wojnie, mamy do niej dostęp. Ale pokłosiem tego jest liczba osób pracujących w mediach, które na tych wojnach tracą życie. Od lat się o tym mówi, że dziennikarze stali się celem, a kamizelka z napisem Press nie znaczy już tego, co miała znaczyć.

Przeciwnie nawet. Tak jak mówisz – jest celem ataku.

Czy też się tak czujesz w Ukrainie?

Tak. Prawda jest taka, że będąc blisko… Jak to jeden z żołnierzy w Czasiw Jarze [miasto w obwodzie donieckim – przyp. red.] powiedział mi pod koniec kwietnia tego roku: są trzy rodzaje ludzi, których się nie bierze do niewoli: tankisty, snajpery i żurnalisty.

To jak to jest ze strachem?

Nie ma strachu. Pojawia się, jak ci lata żelastwo nad głową, wtedy trzeba uciekać. W Czasiw Jarze cały czas coś latało, w którymś momencie przestawały już robić wrażenie na mnie spadające odłamki. Strzelali w skład amunicji, obok którego się znajdowaliśmy. Dobrze, że trafili za budynek, a nie w skład.

Gdyby tak było, teraz byśmy nie rozmawiali.

Takich sytuacji, przez które moglibyśmy teraz nie rozmawiać, jest dużo. Ale wiem, co robię. Wiem, że mogę zginąć, że mogę wrócić poharatany. Mam tego świadomość.

Kiedy wybierasz się na zdjęcia, myślisz o tym? Jest to część rachunku: jechać nie jechać?

Nie, bo gdyby tak było, to bym nigdy nie pojechał.

Kiedy powiesz „stop”?

Nie odpowiem na to pytanie, jest zbyt osobiste. Możemy rozmawiać o wojnie, o pracy, ale to nie jest o mnie. Dużo osób tego nie rozumie.

To inaczej: powiedziałeś, że wojna to w gruncie rzeczy ciągle jest to samo, a Ty przez lata masz już te wojny opowiedziane, masz zdjęcia. Skoro tak, to po co dalej to robić?

A czy wojna się już skończyła?

Czy masz poczucie misji? Wierzysz, że fotografia może coś zmienić?

Mam świadomość, że świata pewnie nie zmieni, ale wierzę, że jest trybikiem tej zmiany, częścią czegoś większego. Powstają zdjęcia piękne jak obrazy i są to obrazy wojny. Mamy tyle obrazów, które wywierają wrażenie. Zdjęcie autorstwa Tylera Hicksa przedstawiające buty rozjechane na drodze – tyle zostało z żołnierza – jest porażające! [można zobaczyć je tutaj – w zestawie 10 zdjęć 2023 roku według „Time’a” – przyp. red.] Ono nie zatrzyma wojny, ale zwraca uwagę, może do kogoś to trafi. Ale znowu – może to do kogoś trafić, jeśli jako fotograf masz duże zasięgi.

Zdjęcia z Ria Pizza w Kramatorsku mogłem wysłać prywatnie do kilku gazet, zarobiłbym na nich więcej. Ale wiedziałem, że jeśli je wyślę do mojej agencji Anadolu, to one będą potem wszędzie. Następnego dnia były publikowane na pierwszych stronach gazet na całym świecie. W takiej sytuacji widzisz wyraźnie, że masz wpływ, żeby choć trochę zmienić bieg wojny. Masz w rękach narzędzia, za pomocą których możesz sprawić, że ludzie będą mniej cierpieć. Jeśli masz taką możliwość, to dlaczego tego nie robić? I tak płacisz za to cenę, oczywiście, ale masz taką możliwość. I mam wrażenie, że gdybym nie miał tego poczucia, to nie mógłbym już jeździć na wojnę. Mając tę sprawczość – ciągle mogę.

Czytaj również:

Fotografka jak żadna inna Fotografka jak żadna inna
i
fotografia: Maria Lubomirska, Sestri Levante, Włochy, 1908; ze zbiorów rodziny Morawskich
Opowieści

Fotografka jak żadna inna

Joanna Kinowska

Właśnie odkurzono archiwa Marii Lubomirskiej. Zeskanowano negatywy oraz odbitki, dzięki czemu ukazał się nowy prywatny mikrokosmos. Z takich ukrytych w skrzyniach światów utkana jest historia fotografii.

Zdjęcia odnalazła rodzina. To trochę więcej niż prywatne fotografie, a trochę mniej niż retrospektywa twórczości mistrzyni fotografii tamtych czasów. Fotografie wyglądają na wykonane spontanicznie na własny użytek, mogły więc się zapodziać w domowych archiwach, nie zwracając większej uwagi. Na strychu, w skrzyniach, pudłach, pudełkach, teczkach. Pod grubą warstwą kurzu. Albo tkwiły w salonach, tyle że ukryte w albumach czy starych książkach. Może czasem nawet ktoś tam zajrzał, chciał wskazać kogoś z przeszłości, zbłądzić wspomnieniem. Taką przeszłość zwykle ogląda się przy okazji pogrzebów czy innych uroczystości. Pewnie te zdjęcia wydawały się zbyt zwykłe, żeby je pchać w świat. Kogo to może interesować? Jaką to ma wartość?

Czytaj dalej