Fleabag wróciła. Od emocjonalnie druzgocącego – aczkolwiek zakończonego ciepłym i szczerym uśmiechem pewnego bankowca – finału pierwszego sezonu minęło 371 dni, 19 godzin i 26 minut. Zastajemy protagonistkę oszołomioną i krwawiącą obficie z nosa w toalecie eleganckiej restauracji. Obok niej siedzi, także zakrwawiona, anonimowa kelnerka. Męski głos dopytuje zza drzwi, czy może pomóc. Fleabag doprowadza się do ładu, pozbywa wyrazu rezygnacji, kieruje oblicze w kierunku kamery i z typową dla siebie miną wiecznego chochlika oznajmia widzowi, że sezon drugi będzie historią miłosną. Cięcie. Biały tytuł na czarnej planszy. W tle rozkręca się kasandryczny chór. Cięcie. Cofamy się do początku wieczoru, gdy nikt jeszcze nie broczył krwią. Ujęcie na monologującą Fleabag, wyjaśniającą, co wszystkich w to miejsce przywiodło. Sekundy później premierowy czarny gag. Pierwsze pięć minut odcinka: żarty z alkoholizmu, powołania kapłańskiego, masturbacji, pedofilii. Oto nowa odsłona humanistycznej apokalipsy Phoebe Waller-Bridge (autorki i głównej aktorki Fleabag), jednego z najlepszych seriali ostatnich lat.
Drugi sezon ma z perspektywy (anty)bohaterki wiele cech apokalipsy. Z jednej strony ojciec, z którym po śmierci mamy straciła emocjonalny kontakt, zaręcza się z jej znienawidzoną matką chrzestną, ekscentryczną artystką, która zawsze stara się odczuwać mocniej od innych. Z drugiej zaś zrozpaczona po tragicznej śmierci przyjaciółki, odrzucona przez siostrę Fleabag zakochuje się w katolickim księdzu (wybitny Andrew Scott), który zauważa ją taką, jaka ona jest, a nie jaką widzą ją inni. Do tego stopnia, że duchowny dostrzega w kobiecie zmianę, gdy ta burzy czwartą ścianę i dzieli się z widzem swoimi refleksjami. Fleabag musi konkurować z samym Bogiem, co daje Waller-Bridge okazję do kilku zaskakujących skeczy, ale pozwala też ukazać rozwój emocjonalny bohaterki, która po utracie dwóch bliskich kobiet zamknęła się w sobie. Fleabag dojrzewa, by pogodzić dwie połówki swojej osobowości – znaną tylko widzom inteligentną, pewną siebie, samoświadomą babkę oraz roztargnioną, szukającą zapomnienia w seksie kobietę, którą inni ludzie postrzegają jako pustą prowokatorkę.
Kokieteryjną zapowiedź Fleabag z prologu sezonu należy interpretować nie tyle jako opowieść o romantycznych perturbacjach poszukującej bliskości kobiety i doświadczonego przez los księdza, ile historię różnych rodzajów miłości. Męsko-damskiej, siostrzanej, rodzicielskiej, toksycznej, przyjacielskiej, cielesnej, platonicznej, a nade wszystko – miłości do samej/samego siebie. Ta ostatnia, a raczej jej brak, przewija się w tle różnych spotkań i rozmów. W wyznaniu ojca Fleabag, że jego zmarła żona wiedziała, jak być osobą ciepłą i życzliwą, a jemu pozostaje tylko zgadywać. W monologu pewnej bizneswoman (gościnny występ Kristin Scott Thomas) o bólu kobiecości i wyzwalającej menopauzie. W przejmującym kazaniu księdza, który znalazł ratunek od alkoholu i chaosu spraw doczesnych w byciu dla kogoś innego moralną podporą. Problemy z samoakceptacją naznaczają wszystkie postacie Fleabag i stanowią wytrych do lepszego ich zrozumienia; do uświadomienia sobie, że humor i sarkazm przeważnie zasłaniają strach przed emocjonalnym obnażeniem, a popisywanie się przed nieznajomymi kryje często niespełnioną potrzebę bliskości.
W tym tkwi clou dzieła Waller-Bridge. Dzięki charyzmatycznej bohaterce oraz scenariuszowi obfitującemu w trafne komentarze dotyczące ludzkiej natury i seksualności Fleabag bywa przeraźliwie zabawny. Daleko mu jednak, wbrew powszechnej opinii, do miana serialu komediowego. To raczej telewizyjny ekwiwalent sztuk i filmów Martina McDonagha, na czele z Trzema billboardami za Ebbing, Missouri, gdzie poczucie humoru jest środkiem do zaglądania pod maski, które ludzie zakładają, by ukryć ból, zagubienie, poczucie nieprzystawalności do otaczającego świata. Phoebe Waller-Bridge przygląda się swoim bohaterom równie intensywnie, ukrywając wszelkie refleksje pod warstwą werbalnych atrakcji i zabawy z możliwościami języka wizualnego. Po części z tego powodu, że wie, iż osłodzenie gorzkiego posmaku Fleabag ułatwi jego przełknięcie, a po części dlatego, że taki jest po prostu jej autorski styl. Brytyjka nie dała się stłamsić uśredniającej branży telewizyjnej. Zachowała w swoich kreacjach samą siebie, a obecnie, dzięki Fleabag oraz Obsesji Eve, jest za to hołubiona na całym świecie. Brawo.