Jak to jest reżyserować Jandę i Polony naraz? – rozmowa z Żukiem Opalskim Jak to jest reżyserować Jandę i Polony naraz? – rozmowa z Żukiem Opalskim
i
Żuk Opalski w swoim naturalnym środowisku
Przemyślenia

Jak to jest reżyserować Jandę i Polony naraz? – rozmowa z Żukiem Opalskim

Maciej Stroiński
Czyta się 20 minut

Józef Opalski, znany szerzej jako Żuk (kresowe zdrobnienie od imienia Józef, którym nazywano również Piłsudskiego), to żywa strasząca w Krakowie legenda, twórca teatralny, animator ZASP-u, wykładowca krakowskiej AST, a kiedyś UJ-otu. Zresztą kim on nie był – i w Starym Teatrze, i w Operze Krakowskiej, i w Teatrze Słowackiego, i na włoskiej emigracji… Pisał również dla „Przekroju”. Czasem się mówi, że wszyscy w teatrze polskim to uczniowie Lupy. A kto uczył Lupę? No właśnie.

Maciej Stroiński: Kochany Żuku, jeżeli tak mogę mówić: gdy się umawialiśmy, że porozmawiamy, powiedziałeś, że pracujesz, nagrywasz aktorów, a w ogóle to masz fryzjera. Odpowiedź godna najprawdziwszej gwiazdy! Pozwól, że zapytam, nad czym obecnie pracujesz i jak to było obciąć włosy pierwszy raz od epidemii?

Józef Opalski: Oczywiście, że możesz tak mówić. Kropka. Zgodziłem się na tę rozmowę, ale jeśli zaczniesz ją prowadzić w twoim stylu, który czasem jest zabawny i inteligentny, a czasem w ogóle nie rozumiem, o czym piszesz – rzucę w ciebie komputerem. Mam nadzieję, że trafię, i będziesz miał „teatr nowoczesny”.

Fryzjer… To nie jest prosta sprawa. Lubię być dobrze ostrzyżony, więc fryzjer to także sprawa światopoglądu. Przywiązuję się do ludzi i do miejsc. Kiedyś miałem swojego ulubionego fryzjera w Neapolu, od lat mam w Krakowie. Pan Artur z Kazimierza jest nie tylko wspaniałym profesjonalistą, superprzystojnym facetem i ma niezwykły personel, ale na dodatek – biedny! – połknął przeze mnie bakcyla teatru. I to do tego stopnia, że nawet przyjechał na moją ostatnią premierę do Gdyni. Chodzę teraz do Artura (przy zachowaniu wszelkich ostrożności, bo się boję) jak do najbliższych przyjaciół. Zresztą u fryzjera można się dowiedzieć „wszystkiego”. A jestem ciekawy świata z każdej strony…

Pracy mam trzy razy więcej niż zazwyczaj. Wszystkie te online’y (studenci, konferencje, spotkania, projekty…) spowodowały, że mój kręgosłup szyjny daje o sobie znać. Z powodów oczywistych piszę np. recenzje z przedstawień dyplomowych w AST, oglądając je na nagraniach. Co ciekawe, kolejny student AST został opanowany przez operę. Wyreżyserował (bardzo dobrze) na dyplom Giove in Argo Lottiego, kompozytora właściwie zapomnianego (1666–1740), który pisał też utwory dla późniejszego króla Polski Augusta III. W swoim czasie Lotti był bardzo popularny (skomponował 23 opery!). Teraz student Szymon Komarnicki pisze u mnie pracę o Billym Buddzie, ale – o operze Brittena. Po Karolinie Sofulak i Przemku Klonowskim to kolejny w ostatnich latach student, który nie może żyć bez opery. Tak jak, znany ci doskonale, Piotr Kletowski, który też stał się operomanem, co się zowie.

To ciekawe, że wiel

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Prawa natury Prawa natury
i
Samuel John Peploe, „River”, 1932, źródło: Wikimedia Commons
Ziemia

Prawa natury

Aleksandra Kozłowska

Może i rzeki głosu nie mają, ale niektóre z nich traktowane są jak człowiek, a inne jak bóstwo czy bezcenny skarb. To tylko od nas zależy, kogo lub co będziemy darzyć takim samym szacunkiem, jakiego oczekujemy dla siebie.

Pewnego razu Māui, znany w całej Polinezji heros i trickster, wyłowił z morza ogromną rybę. Złapawszy ją, modlił się do Ranginui, ojca nieba, a ten zesłał dwie łzy, by skropiły morskie stworzenie. Ryba stała się Wyspą Północną, a boskie łzy zmieniły się w rzeki Whanganui i Waikato. Tak głosi jedna z maoryskich opowieści. Długa na 290 km nowozelandzka Whanganui wypływa niemal z serca Wyspy Północnej. Jej źródło bije z wulkanu Tongariro leżącego w parku narodowym o tej samej nazwie. Rzeka, wijąc się jak wielki zielonkawy wąż, meandruje między gęsto porośniętymi wzgórzami Parku Narodowego Whanganui, mija pola, miasta i miasteczka, by w końcu wpaść do Morza Tasmana. Należy do najdłuższych żeglownych rzek Nowej Zelandii ze wspaniałą trasą dla kajaków. Ale nie to czyni ją tak ważną. Dla rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii Whanganui od wieków była żywą istotą, taonga – skarbem i przodkiem. Gdy choruje rzeka, Maorysi chorują razem z nią. Dlatego mówią: Ko Au Te Awa, Ko Te Awa Ko Au, czyli: „Jestem rzeką, rzeka jest mną”. Hasło to posłużyło za tytuł dokumentalnego filmu z 2024 r. I Am the River, the River Is Me w reżyserii Petra Loma. Jeden z bohaterów – Ned Tapa, strażnik Whanganui – zabiera na spływ kajakowy ekipę filmową, ekologów i przedstawicieli Pierwszych Narodów z Australii. „Jesteśmy niepodzielni, powiązani ze sobą” – mówi Ned o relacji swojej społeczności z rzeką.

Czytaj dalej