Pan Bartek przechadza się pomiędzy stolikami i z nieukrywanym zadowoleniem zbiera pochwały i zachwyty. Mała mokotowska restauracja, w której przyrządza ryby, pęka w szwach. Na podłodze lastryko, na brzuchach zadowolonych klientów plamy z aromatycznych sosów, na ścianach portowe dekoracje.
Pełnia letniego sezonu w Jastarni w cichym zakątku wiosennej Warszawy. „Ten człowiek żyje skutecznie” – myślę, obserwując energicznego kucharza. Gdy podchodzi do mojego stolika, bez chwili namysłu zadaję pytanie, na które, jak sądzę, zna odpowiedź:
– Proszę pana, jak żyć?
Odpowiedź otrzymuję natychmiast.
– Proszę pani, żyć należy dużo, dobrze i drogo.
Pan Bartek żyje od 37 lat. Do Warszawy trafił z Gdyni, z kilkuletnim przystankiem w Anglii. Nie zawsze gotował, choć odkąd pamięta, lubił jeść. Lubił też żeglowanie i te dwie rzeczy towarzyszyły mu zawsze. Wszystkie inne elementy jego życia w nich zresztą mają początek. Na przykład tak istotny, jak kochająca narzeczona, Anna. Annę panu Bartkowi podarowało morze, a konkretnie – Morze Północne, gdy jako załogant zaciągnął się na „Dar Młodzieży”. W rejs wypłynął jako samotny wilk morski, do macierzystego portu powrócił w duecie.
Z morza pochodzi też większość ryb, które piecze, dusi, gotuje ze znawstwem i entuzjazmem każdego dnia.
Zasada trzech „D”, którą stara się kierować w życiu, jest parafrazą powiedzenia kapitana Jerzego Kulińskiego, słynnego miłośnika portów bałtyckich, żeglarza i pisarza, dla przyjaciół – Don Jorge. Kapitan Kuliński zawsze powtarza amatorom żagli, że żyć trzeba dużo, dobrze i długo. Zdaniem pana Bartka, warto drogo. Co to właściwie znaczy?
– Trzeba inwestować w siebie, należy zdobyć fach. To wcale nie znaczy, że potem trzeba pracować, wykorzystując go. Niekoniecznie. Ale trzeba mieć fach. To daje poczucie bezpieczeństwa. I tak rozumiem „drogo” – nie oszczędzać na inwestowaniu w siebie!
Kucharz nie oszczędzał na inwestowaniu swych zarobków w rejsy. Gdy nadchodził kolejny, zdarzało mu się porzucać pracę i wypływać. Wyobrażam sobie, że mogło to budzić obiekcje nie tylko szefów, ale też na przykład rodziny. Wykonywał różne zawody: pracował w marketingu, handlował mapami nawigacyjnymi, zdarzały się fabryczne taśmy, zdarzył się nawet McDonald’s. Z perspektywy czasu wszystkie te doświadczenia były słuszne i konieczne. Z każdego wziął coś, co wykorzystuje teraz w zawodzie kucharza, choć wcale się za niego nie uważa. „Jestem szyprem kuchennym” – mówi o sobie.
Żyć „dużo”, wiadomo: intensywnie, odważnie. Warto się przemieszczać, warto poznawać nowych ludzi, obce kraje, egzotyczne smaki. A „dobrze”? Jak to zdefiniować? Tu również odpowiedź pada natychmiast:
– Żyć dobrze, to znaczy żyć tak, by nie musieć przepraszać.
Jestem pod ogromnym wrażeniem zwięzłości wypowiedzi i ogólnie tego zestawu życiowych rad. Proste, logiczne, jasno określone.
– Jeszcze coś! – woła za mną pan Bartek, gdy syta i zadowolona wstaję od stolika. – W życiu trzeba koniecznie mieć swoje własne zasady!
– Na przykład jakie?
– No na przykład ja mam zasadę, że zawsze, gdy pływam kraulem, zaczynam prawą ręką. I jeśli zdarzy mi się zacząć z lewej, od razu czuję się mniej sobą. Od razu wiem, że coś jest nie tak. Rozumie pani?
– Rozumiem!
– I tego się trzeba trzymać!