Jak żyć? Jak żyć?
Przemyślenia

Jak żyć?

Ewa Pawlik
Czyta się 2 minuty

Pan Bartek przechadza się pomiędzy stolikami i z nieukrywanym zadowoleniem zbiera pochwały i zachwyty. Mała mokotowska restauracja, w której przyrządza ryby, pęka w szwach. Na podłodze lastryko, na brzuchach zadowolonych klientów plamy z aromatycznych sosów, na ścianach portowe dekoracje.

Pełnia letniego sezonu w Jastarni w cichym zakątku wiosennej Warszawy. „Ten człowiek żyje skutecznie” – myślę, obserwując energicznego kucharza. Gdy podchodzi do mojego stolika, bez chwili namysłu zadaję pytanie, na które, jak sądzę, zna odpowiedź:

– Proszę pana, jak żyć?

Odpowiedź otrzymuję natychmiast.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Proszę pani, żyć należy dużo, dobrze i drogo.

Pan Bartek żyje od 37 lat. Do Warszawy trafił z Gdyni, z kilkuletnim przystankiem w Anglii. Nie zawsze gotował, choć odkąd pamięta, lubił jeść. Lubił też żeglowanie i te dwie rzeczy towarzyszyły mu zawsze. Wszystkie inne elementy jego życia w nich zresztą mają początek. Na przykład tak istotny, jak kochająca narzeczona, Anna. Annę panu Bartkowi podarowało morze, a konkretnie – Morze Północne, gdy jako załogant zaciągnął się na „Dar Młodzieży”. W rejs wypłynął jako samotny wilk morski, do macierzystego portu powrócił w duecie.

Z morza pochodzi też większość ryb, które piecze, dusi, gotuje ze znawstwem i entuzjazmem każdego dnia.

Zasada trzech „D”, którą stara się kierować w życiu, jest parafrazą powiedzenia kapitana Jerzego Kulińskiego, słynnego miłośnika portów bałtyckich, żeglarza i pisarza, dla przyjaciół – Don Jorge. Kapitan Kuliński zawsze powtarza amatorom żagli, że żyć trzeba dużo, dobrze i długo. Zdaniem pana Bartka, warto drogo. Co to właściwie znaczy?

– Trzeba inwestować w siebie, należy zdobyć fach. To wcale nie znaczy, że potem trzeba pracować, wykorzystując go. Niekoniecznie. Ale trzeba mieć fach. To daje poczucie bezpieczeństwa. I tak rozumiem „drogo” – nie oszczędzać na inwestowaniu w siebie!

Kucharz nie oszczędzał na inwestowaniu swych zarobków w rejsy. Gdy nadchodził kolejny, zdarzało mu się porzucać pracę i wypływać. Wyobrażam sobie, że mogło to budzić obiekcje nie tylko szefów, ale też na przykład rodziny. Wykonywał różne zawody: pracował w marketingu, handlował mapami nawigacyjnymi, zdarzały się fabryczne taśmy, zdarzył się nawet McDonald’s. Z perspektywy czasu wszystkie te doświadczenia były słuszne i konieczne. Z każdego wziął coś, co wykorzystuje teraz w zawodzie kucharza, choć wcale się za niego nie uważa. „Jestem szyprem kuchennym” – mówi o sobie.

Żyć „dużo”, wiadomo: intensywnie, odważnie. Warto się przemieszczać, warto poznawać nowych ludzi, obce kraje, egzotyczne smaki. A „dobrze”? Jak to zdefiniować? Tu również odpowiedź pada natychmiast:

– Żyć dobrze, to znaczy żyć tak, by nie musieć przepraszać.

Jestem pod ogromnym wrażeniem zwięzłości wypowiedzi i ogólnie tego zestawu życiowych rad. Proste, logiczne, jasno określone.

– Jeszcze coś! – woła za mną pan Bartek, gdy syta i zadowolona wstaję od stolika. – W życiu trzeba koniecznie mieć swoje własne zasady!

– Na przykład jakie?

– No na przykład ja mam zasadę, że zawsze, gdy pływam kraulem, zaczynam prawą ręką. I jeśli zdarzy mi się zacząć z lewej, od razu czuję się mniej sobą. Od razu wiem, że coś jest nie tak. Rozumie pani?

– Rozumiem!

– I tego się trzeba trzymać!

 

Czytaj również:

Efekt Eribona Efekt Eribona
i
Didier Eribon; zdjęcie: Agencja fotograficzna Caro – BEW
Przemyślenia

Efekt Eribona

Paweł Jasnowski

W głośnym Powrocie do Reims Didier Eribon mierzył się z tematem pochodzenia klasowego i związanego z nim wstydu. Nową książkę Życie, starość i śmierć kobiety z ludu poświęca zmarłej w domu opieki matce. Ta osobista historia staje się manifestem w obronie wykluczonych.

Czy esej naukowy może w dzisiejszych czasach osiągnąć status kultowego, a zawarta w nim opowieść stać się przedmiotem identyfikacji dla wielu z nas? Przypadek Didiera Eribona pokazuje, że tak. Powrót do Reims osiągnął we Francji zawrotny (jak na książkę teoretyczną) nakład, ożywiając – także w innych krajach – dyskusje o klasach społecznych. Jak tłumaczyć to, że książka, bądź co bądź wymagająca, napisana przez ucznia Foucaulta i Bourdieu, zaciekawiła tak wielu czytelników? Odpowiedzi jest kilka, ale jedną z nich jest to, że wielu i wiele z nas czytając tę opowieść, miało w pewnym momencie ochotę krzyknąć: „To o mnie!”.

Czytaj dalej