Ani kociak, ani superkobieta: skromny, kulturalny Jan Kamyczek. Czytelnicy nie zawsze wiedzieli, że tak naprawdę to nie on, ale ona, Janka Ipohorska.
Nie chciała nim zostać. Pomysłodawcą rubryki „Demokratyczny savoir-vivre” był znakomity krytyk muzyczny, publicysta i bon vivant, Jerzy Waldorff. „Rób to, Żansiu, rób!” – nalegał. – Broniła się: „Ze skromnego domu jestem, nie mogę!”. – „To dobrze! – nie odpuszczał. – Przecież hrabiny bym o to nie poprosił!”.
Marian Eile, redaktor naczelny, wymyślił pseudonim, dając jej możliwość wyboru pomiędzy Janką Myczek a Janem Kamyczkiem. Przez pierwsze sześć miesięcy Waldorff starał się jej pomagać, ale właściwie raczej przeszkadzał. Janka uważała wiele z jego rad za chybione i w końcu zaczęła redagować rubrykę sama.
„Demokratyczny savoir-vivre” i jego wpływ na kształtowanie się społeczeństwa w powojennej Polsce doczekały się szeregu opracowań i publikacji naukowych.
Listy czytelników i Kamyczkowe na nie odpowiedzi wydawane były i wznawiane kilkakrotnie w Polsce i w krajach bloku wschodniego jako Grzeczność na co dzień i Savoir-vivre dla nastolatków.
Złe czasy, dobre wychowanie
Rubryka powstała w 1947 r. Pierwszy raz pojawiła się w 91. numerze tygodnika. Początkowo była czymś pomiędzy cyklicznym poradnikiem obyczajowym a rubryką humorystyczną. Dopiero dwa lata później stała się „skrzynką odpowiedzi na listy”. Do redakcji napływały ich setki. Dość powiedzieć, że co tydzień wypełniały wannę – redakcja mieściła się wówczas w zwykłym, niewielkim zresztą, mieszkaniu.
„Że wtedy, w tych pierwszych kilkunastu latach po wojnie kompletnie nie schamieliśmy i nie skretynieliśmy, zawdzięczamy w dużej mierze Kamyczkowi” – pisał po latach Waldorff.
Zmieniła się przecież całkowicie struktura społeczna. Spora część przedwojennej inteligencji nie przeżyła wojny albo pozostała na Zachodzie. Ziemiańskie, inteligenckie pochodzenie eliminowało z gry o posadę lub miejsce na wyższej uczelni. Przyszłość należeć miała do klasy robotniczo-chłopskiej, błyskawicznie pnącej się w górę społecznej drabiny.
Pochodzące z innej epoki wytyczne bon tonu nijak się miały do rzeczywistości. Ludzie byli zagubieni. Już negowali właściwe sobie dotąd normy grzecznościowe, ale jeszcze nie przyswoili i nie poznali nowych. W wielopiętrowych blokach na miejskich osiedlach zdarzały się trzydniowe wiejskie wesela. W dzielonych często przez kilka rodzin mieszkaniach wybuchały mikrowojny.
Zamiast elitarnych trzeba było