Według Mariana Eilego, twórcy „Przekroju”, to miało być „jedyne takie pismo na 800 mln Słowian”. Tworzenie każdego numeru było dla niego bardziej przyjemnością niż pracą.
Reakcja jest zawsze ta sama: „Pamiętam!”, „Ciocia kupowała!”, „Tata czytał!”, „A tak, Filutek! Ostatnia strona!”, „Te krzyżówki!”. Każdy zna, większość czytywała, wszyscy pamiętają. Ukazywał się tydzień po tygodniu przez 68 lat. Czytywały go całe rodziny, wszystkie pokolenia. Pisywali do niego wybitni dziennikarze, pisarze, poeci. Wielu trafiło na listy lektur szkolnych, a dwoje – Miłosz i Szymborska – na listę laureatów Nagrody Nobla. Instytucja. Zjawisko. Fenomen. A za tym wszystkim on – niepozorny starszy pan. Elegancki, na każdym zdjęciu krawat i papieros w szklanej lufce, niekoniecznie uśmiech. Idealny everyman, znaków szczególnych – brak.
Poza ludźmi z dziennikarskiej branży niewielu go pamięta. Nie został wymieniony na tablicy upamiętniającej znane i czcigodne persony spoczywające na cmentarzu Rakowickim. Mam problem ze znalezieniem jego nagrobka. Pomaga mi taksówkarz, któremu zdążyłam trochę o Marianie Eilem opowiedzieć. Oczywiście pamięta „Przekrój”, bo: „ciocia kupowała, tata czytał, te krzyżówki, Filutek, ostatnia strona!”. Ale Eile? Ciekawe! Biegamy wśród alejek razem.
Jest wrzesień, ostatnie upalne dni lata. Z Warszawy przyjechałam ekspresem i dalej jestem w pędzie, mam tylko kwadrans do umówionego wcześniej spotkania. Kupuję od ulicznej kwiaciarki pomarańczowe róże, jedyne, jakie miała. W końcu taksówkarz znajduje nagrobek, kładę kwiaty, wypalam papierosa, bo czuję, że to pasuje bardziej niż modlitwa, i ruszam dalej. W Krakowie tłumy turystów, korki, harmider.
Wiele dni później sprawdzam, jakie symboliczne znaczenie mają pomarańczowe róże: „Oznaczają entuzjazm i fascynację. Podgrzewają atmosferę. W relacjach formalnych to prezent finalizujący udany projekt. Podarowanie pomarańczowych róż oznacza pragnienie pójścia o krok dalej”.
Fafik: Ludzie są smutni, bo nie mają czym merdać.
„Proszę ściągnąć spodnie” – zwraca się do Eilego lekarz, z trudem znaleziony w obcym mieście. Pacjent wcześniej był w Krakowie tylko raz, jeszcze w czasach studenckich. Teraz stoi ledwo żywy, wyziębiony po podróży kukuruźnikiem. Liczył na aspirynę, ale trafił do medyka niezupełnie tej specjalizacji.
Jest luty, może początki marca. Pierwszy numer „Przekroju” ukazuje się w kwietniu 1945 r. Kraków staje się w tamtym czasie przystanią dla intelektualistów i twórców z całej Polski oraz utraconych Kresów Wschodnich. Ulice wypełnia przedziwny konglomerat polskich i radzieckich żołnierzy, ubranych jeszcze w pasiaki byłych więźniów obozów koncentracyjnych, uciekinierów z Warszawy