Kobieta z kamyczkiem w sercu
i
zdjęcie: Wojciech Plewiński
Opowieści

Kobieta z kamyczkiem w sercu

Ewa Pawlik
Czyta się 15 minut

Ani kociak, ani superkobieta: skromny, kulturalny Jan Kamyczek. Czytelnicy nie zawsze wiedzieli, że tak naprawdę to nie on, ale ona, Janka Ipohorska. 

Nie chciała nim zostać. Pomysłodawcą rubryki „Demokratyczny savoir-vivre” był znakomity krytyk muzyczny, publicysta i bon vivant, Jerzy Waldorff. „Rób to, Żansiu, rób!” – nalegał. – Broniła się: „Ze skromnego domu jestem, nie mogę!”. – „To dobrze! – nie odpuszczał. – Przecież hrabiny bym o to nie poprosił!”.

Marian Eile, redaktor naczelny, wymyślił pseudonim, dając jej możliwość wyboru pomiędzy Janką Myczek a Janem Kamyczkiem. Przez pierwsze sześć miesięcy Waldorff starał się jej pomagać, ale właściwie raczej przeszkadzał. Janka uważała wiele z jego rad za chybione i w końcu zaczęła redagować rubrykę sama. 

„Demokratyczny savoir-vivre” i jego wpływ na kształtowanie się społeczeństwa w powojennej Polsce doczekały się szeregu opracowań i publikacji naukowych.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Listy czytelników i Kamyczkowe na nie odpowiedzi wydawane były i wznawiane kilkakrotnie w Polsce i w krajach bloku wschodniego jako Grzeczność na co dzieńSavoir-vivre dla nastolatków

Złe czasy, dobre wychowanie

Rubryka powstała w 1947 r. Pierwszy raz pojawiła się w 91. numerze tygodnika. Początkowo była czymś pomiędzy cyklicznym poradnikiem obyczajowym a rubryką humorystyczną. Dopiero dwa lata później stała się „skrzynką odpowiedzi na listy”. Do redakcji napływały ich setki. Dość powiedzieć, że co tydzień wypełniały wannę – redakcja mieściła się wówczas w zwykłym, niewielkim zresztą, mieszkaniu. 

„Że wtedy, w tych pierwszych kilkunastu latach po wojnie kompletnie nie schamieliśmy i nie skretynieliśmy, zawdzięczamy w dużej mierze Kamyczkowi” – pisał po latach Waldorff. 

Rysunek autorstwa Janki Ipohorskiej (1950 r.)
Rysunek autorstwa Janki Ipohorskiej (1950 r.)

Zmieniła się przecież całkowicie struktura społeczna. Spora część przedwojennej inteligencji nie przeżyła wojny albo pozostała na Zachodzie. Ziemiańskie, inteligenckie pochodzenie eliminowało z gry o posadę lub miejsce na wyższej uczelni. Przyszłość należeć miała do klasy robotniczo-chłopskiej, błyskawicznie pnącej się w górę społecznej drabiny. 

Pochodzące z innej epoki wytyczne bon tonu nijak się miały do rzeczywistości. Ludzie byli zagubieni. Już negowali właściwe sobie dotąd normy grzecznościowe, ale jeszcze nie przyswoili i nie poznali nowych. W wielopiętrowych blokach na miejskich osiedlach zdarzały się trzydniowe wiejskie wesela. W dzielonych często przez kilka rodzin mieszkaniach wybuchały mikrowojny. 

Zamiast elitarnych trzeba było społeczeństwu wpoić elementarne zasady kultury. To były lekcje współżycia z ludźmi: w miejscu pracy, w szkole, we wspólnym mieszkaniu. Młoda inteligencja, migrująca ze wsi do miast, by stać się nową elitą Polski Ludowej, szukała złotego środka pomiędzy tradycją a zdroworozsądkowym podejściem do wymagań i potrzeb tamtego czasu. 

Ipohorska pomagała ten złoty środek znaleźć. Ufały jej miliony Polaków. Czy rządzący również cenili jej działalność? 

„Przekrój” bywał omawiany na wielu mniej lub bardziej tajnych spotkaniach ludzi władzy. „Żyjemy w kraju, który socjalizm dopiero u siebie buduje. Daleko nam jeszcze do ukształtowania nowej świadomości społeczeństwa, jego moralności, psychiki i sposobu bycia. Nasza rzeczywistość jest rzeczywistością walki z ideologią burżuazyjną, płynącą do nas ze świata kapitalistycznego – informował w 1959 r. Biuro Prasy KC PZPR niejaki magister Wróbel. – Dlatego niepokojący jest fakt, że zamiast propagować i popularyzować kulturę i życie bratnich krajów socjalistycznych, »Przekrój« poświęcił im tak niewiele miejsca. […] Płynie stąd ostateczny wniosek, że »Przekrój« nie stawia sobie celu wychowywania obywateli naszego kraju na świadomych budowniczych Polski Ludowej”. 

Do wiadomości redakcji

Nikt nigdy nie zapytał Jana Kamyczka, jak zostać idealnym obywatelem, choć rozpiętość poruszanych w listach tematów była imponująca: od kindersztuby po poważne życiowe dylematy. 

Podobne rubryki istniały i przed wojną, żadna jednak nie zdobyła takiej popularności.

Rysunek autorstwa Janki Ipohorskiej (1950 r.)
Rysunek autorstwa Janki Ipohorskiej (1950 r.)

Wojciech Młynarski napisał nawet piosenkę-list, w którym Żorżyk, gitarzysta basowy, błaga Kamyczka o pomoc. Zakochany po uszy w szkolnej koleżance, z braku innych pomysłów na zwrócenie na siebie jej uwagi, wetknął jej w kok dwie rurki z kremem. Żart nie przypadł wybrance do gustu, sympatia obraziła się śmiertelnie. „[…] więc teraz chyba tylko Pan/Normalnie – Pan/Powie mi, jak ten kłopot mieć z głowy/jak zlikwidować cały ten/fatalny stan? – pyta Żorżyk, gitarzysta basowy”.

Prawdziwy ciężar gatunkowy tego, czym zajmowała się Janka, zrozumieć można dopiero, gdy zajrzy się do niepublikowanej korespondencji. Jej część z lat 1968–1971 zachowała się do dziś. 

Jest tam list 15-letniej dziewczyny, która podczas wywołanej przewlekłą chorobą nieobecności matki zaszła w ciążę z ojczymem.

Jest list chłopaka planującego samobójstwo. 

Eile powtarzał zawsze, że pismo robi się lekko. Tygodnik miał być oknem na świat – najlepiej z ładnym widokiem. Tyle mógł uzyskać od PRL-owskich władców. Zapewne zgodziłby się z cenzurą, że materiały poświęcone drastycznym problemom nie pasują do „Przekroju”. Cenzorzy kierowali się jednak innymi przesłankami: oficjalnie obywatele byli przecież zadowoleni, żyło im się lepiej niż kiedykolwiek. Dlatego „Demokratyczny savoir-vivre” pełen jest porad dotyczących kolejności kłaniania się albo reguł rządzących doborem stroju do okoliczności. To, co trudne, nie trafiało do druku. 

A tych trudnych spraw mogły być setki, jeśli nie tysiące. „Demokratyczny savoir-vivre” publikowano ponad 1800 razy. Listów przychodziło znacznie więcej. 

Czy Janka odpisywała na nie prywatnie? Być może. Niekiedy czytelnicy przychodzili do redakcji, by porozmawiać z nią osobiście. 

Gdy Wanda Matras dekadę temu opublikowała artykuł Pierwsza dama „Przekroju”, otrzymała mnóstwo listów od tych, którym Kamyczek realnie pomógł. Korespondencja nadchodziła nie tylko z Polski, ale też z krajów byłego bloku wschodniego. 

Janka musiała mieć silne poczucie misji, skoro redagowała tę jedną rubrykę nawet wtedy, gdy z dnia na dzień wyrzucono ją z pisma. 

„Wylali mnie” – powiedziała Andrzejowi Klominkowi, z którym dzieliła biurko. Powiedziała to spokojnie, jakby ze zdziwieniem. 

Nie uniosła się dumą, nie obraziła. Nadal robiła swoje, do końca. 

I przeszła do historii przede wszystkim jako autorka „Demokratycznego savoir-vivre’u”.

Przepraszam, kto?

Janina Ipohorska wymieniona jest we wszystkich publikacjach dotyczących „Przekroju”, we wspomnieniach Ludwika J. Kerna, Jerzego Waldorffa, w Życiu w „Przekroju” Andrzeja Klominka. Nazywa się ją współzałożycielką pisma i filarem redakcji. 

Zdziwienie budzą proporcje. 

Współpracownikom tygodnika poświęcano całe eseje, o Jance pisano zawsze zwięźle i lakonicznie. Akapit, strona, a czasem parę stron o tym, że była wcieleniem taktu i dyskrecji, że przez 20 lat nigdy nie podniosła głosu. I że była ważna.

Krążę po krakowskich Grzegórzkach, szukając sąsiadów, którzy mogą ją jeszcze pamiętać. Jedyne, co w końcu słyszę, to właśnie to: miła, starsza pani. Jaka? Normalna, zwykła. Miła. Nie sprawiała problemów, to na pewno. A co więcej? Nic.

Próbowałam porozmawiać o niej z jej wieloletnią przyjaciółką, Barbarą Hoff, autorką „Przekrojowej” rubryki mody, założycielką Hofflandu. „Ale niby po co?” – słyszę. Pytanie zbija mnie z tropu. Jak to, po co? Próbuję wyjaśnić, że taką kobietę trzeba koniecznie uhonorować, napisać o niej, podkreślić jej rolę. Historia pisana jest przez mężczyzn i o mężczyznach, a przecież „Przekrój” to ona! 

„Janka nie potrzebuje pani honorowania” – słyszę w odpowiedzi. 

To samo usłyszała ponad 10 lat temu doktor nauk humanistycznych, literaturoznawczyni Wanda Matras, autorka jedynej jak dotąd publikacji poświęconej w całości Jance Ipohorskiej. Wcześniej pani Matras badała znaczenie „Przekroju” w historii polskiej literatury. Z fascynacji pismem zrodziła się fascynacja Marianem Eilem. Zaczęła zgłębiać temat, analizować role poszczególnych członków zespołu i łączące ich zależności. Doszła do przekonania, że funkcjonowanie pisma byłoby bez Janki absolutnie niemożliwe. To ona łączyła wszystkie elementy w spójną całość. Bez Janki być może nie byłoby Eilego. I o tym trzeba pisać!

Moda na słowa

„Dopóki żyję, nie sprawiam bliźnim wielu kłopotów… zacznie się dopiero po śmierci – pisała Ipohorska-Kamyczek w 1945 r. w felietonie Życiorys sławnego męża. – O nieszczęsny autorze mojego nekrologu! O redaktorze przyszłej encyklopedii, czarna Twoja godzina, gdy dojdziesz w swoim dziele do słowa »Kamyczek«. Biada wam, biada! […] Chciałbym napisać dla biografów zaufanych jeden jedyny życiorys prawdziwy. Ale jak to właściwie było naprawdę? Daję słowo, zapomniałem!”.

Jej roli w tworzeniu i prowadzeniu „Przekroju” nie sposób przecenić. Zajmowała się właściwie wszystkim. Adiustowała teksty, wymyślała cykle i rubryki, sprowadzała talenty, tłumaczyła z francuskiego i włoskiego, skracała opowiadania, recenzowała (w cztery oczy) pomysły Eilego, wymyślała liczne „Przekrojowe” akcje typu „Cmok nonsense”, czyli walkę z całowaniem pań w rękę, odpowiadała na listy, ilustrowała. To ona stworzyła makietę Teatrzyku Zielona Gęś Gałczyńskiego.

Działała zakulisowo, ale była mózgiem całego przedsięwzięcia. „Przychodziło się do redakcji, ona już pracowała, wychodziło się, ona zostawała, bo miała jeszcze coś do zrobienia. Nie spotkałem w życiu kobiety bardziej pracowitej niż ona” – wspominał Jerzy Waldorff. 

Zanim ściągnęła do redakcji Barbarę Hoff, sama redagowała rubrykę mody. Sesje z tego okresu, wycinane z zagranicznych pism bez oglądania się na prawa autorskie, pełne są wizytowych toalet, balowych sukni, kapeluszy. Nie przystawały do ówczesnej rzeczywistości. „Przekrojowa” moda stała się naprawdę modna, gdy Janka zaprosiła do współpracy Hoff: 

„Przychodziłam z pomysłami i siadałyśmy do rozpisania ich na głosy Lucynki i Paulinki, młodych kobiet rozmawiających o modzie i stylu życia. Uwielbiałyśmy zabawę językiem, wymyślanie nowych słów. Niektóre z nich weszły do polszczyzny”.

To, że Brigitte Bardot to Bardotka, Françoise Sagan – Saganka, Sophia Loren – Zośka Loren, a niezobowiązujący, nieokreślony ciuch to wdzianko, zawdzięczamy Jance. 

Kreowanie i propagowanie mody było formą buntu. Krój marynarki czy fason spódnicy mogły być wyrazem sprzeciwu. 

Misją duetu było pokazywanie zamkniętym w PRL-u Polakom świata. A komunizm z modą walczył, bo moda szła z Zachodu. 

Superkobieta kontra kociak

W czasie, gdy „Przekrój” lansował tzw. kociaki, czyli atrakcyjne, młode dziewczyny, Ipohorska i Hoff wymyśliły „superkobietę”. Niezależną, silną, nowoczesną. O niej chciały pisać, dla niej projektować ubrania. 

Kociaki jednak wygrały.

Janka pragnęła pisać o antykoncepcji, ale wiedziała, że Eile tego nie puści (cenzorzy na pewno zgodziliby się, że prokreacja to temat tabu). 

Wspólnie z Hoff planowały nawet książkę o seksie, wiele lat przed Sztuką kochania Wisłockiej. Być może chęć poruszania takich tematów wzięła się bezpośrednio z listów, które Ipohorska otrzymywała jako Jan Kamyczek? Książka nigdy nie powstała. 

Są jednak dziedziny, w których była prekursorką: napisała scenariusz do pierwszego w Polsce telewizyjnego serialu kryminalnego Kapitan Sowa na tropie, w reżyserii Stanisława Barei, ze zdjęciami Franciszka Kądziołki i muzyką Jerzego Dudusia Matuszkiewicza. W serialu wystąpiły największe gwiazdy tamtego czasu: Wiesław Gołas, Pola Raksa, Elżbieta Czyżewska, Leon Niemczyk. 

Ipohorska  wymyśliła też pierwszy po wojnie slogan reklamowy browaru Okocim: „Jak się pobierzem, to się Okocim”, prekursora późniejszej „Marioli o kocim spojrzeniu”. 

Pisała książki pod pseudonimem Alojzy Kaczanowski. Pseudonimów było zresztą całe mnóstwo: Bracia Rojek, Krecia Pataczkówna, Paulinka. Do tej pory zapewne nie odszyfrowano wszystkich. 

„Przekrój” co prawda pokazywał jej obrazy, ale albo pod innym nazwiskiem, albo dorabiając do nich wyssaną z palca historię. W latach 50. z okazji prima aprilis tygodnik opublikował wywiad z nieznanym w kraju malarzem Stanisławem Lubanowskim. Artykuł jest zmyślony, ale ilustrujące go dzieła namalowała Janka. Podobnie jest z sentencjami z rubryki „Myśli ludzi wielkich, średnich i psa Fafika” pisanymi przez Jankę, a sygnowanymi zmyślonymi nazwiskami.(„Dlaczego kobiety nie robią wielkich karier? Bo nie mają żon, które by je do tego pchały!”). 

Obrazy Janki wykorzystywane jako ilustracje do fikcyjnego reportażu o malarzu nieistniejącym. "Przekrój", nr 15/1961 r., s.16
Obrazy Janki wykorzystywane jako ilustracje do fikcyjnego reportażu o malarzu nieistniejącym. „Przekrój”, nr 15/1961 r., s.16
Plakaciki akcji odśmiecania opublikowane pod zmyślonym nazwiskiem. "Przekrój", nr 24/1958r., s. 8
Plakaciki akcji odśmiecania opublikowane pod zmyślonym nazwiskiem. „Przekrój”, nr 24/1958r., s. 8

Uwielbiała jazz, francuskie czarne kryminały i malarstwo Picassa. Zarażała swoimi pasjami Eilego, a później, za pomocą tygodnika, tysiące czytelników.

Biały kołnierzyk

W połowie września 1936 r. 22-letnia Janina Nosarzewska wypełniła Kartę Indywidualną dla kandydatów do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

To drugie studia w jej życiu. Po trzydziestce skończy jeszcze trzecie – scenografię na krakowskiej ASP, którą będzie później wykładać.

Jej pismo jest jeszcze chaotyczne, przechylone w prawo. Sposób, w jaki łączy literki, zmienia się nawet w obrębie jednego zdania. Notatki na marginesach, które robiła, pisząc scenariusz do Kapitana Sowy na tropie, kreślone są staranniej, wyrobioną ręką. 

Janina Nosarzewska, 1936 r. Najmłodsza Janka, jaką można znać z fotografii
Janina Nosarzewska, 1936 r. Najmłodsza Janka, jaką można znać z fotografii

Do karty dołączone jest zdjęcie legitymacyjne. Najmłodsza Janka, jaką można znać z fotografii. Zdjęcie musiało być podretuszowane. Usta są ciemne, jakby pociągnięte szminką. Pod okiem ciemna kreska. Mało prawdopodobne, by ówczesna panna mogła się tak malować. Włosy zaczesane gładko do tyłu i biały kołnierzyk.

Podobny kołnierzyk ma 12 lat później na kadrze z relacji Polskiej Kroniki Filmowej z warszawskiego Kongresu Satyryków. Wygląda dziewczęco, trochę zawadiacko. Kiedy jest w ruchu, wydaje się szalenie bystra, energiczna. Towarzyszy jej nieodłączny ponoć papieros. Rozgląda się, rozmawia, pali, uśmiecha – wszystko naraz. Drobne ramiona w czarnym sweterku z białym kołnierzykiem są w ciągłym ruchu, włosy schowała pod zgrabnym beretem. Dziewczyna z francuskiego żurnala.

Na zdjęciach legitymacyjnych z kilku dekad elementem, który pozostawał niezmienny, były jej smutne oczy. Zdjęcia przypominają karty do zabawy z kilkulatkami w rozpoznawanie emocji na podstawie portretów ludzi w różnych stanach emocjonalnych. Karta z Janką przedstawia smutek.

Kołnierzyki w jakimś momencie przestały się pojawiać. Jej styl stał się mniej wyrazisty. Nosiła doskonale mdłe ubrania, w odpowiednio stonowanych barwach. Ten sam płaszcz przez całe lata, w torebce zawsze pedantyczny porządek. Elegancko, owszem, ale bez znaków szczególnych. Prosto, skromnie. 

Jej mieszkanie wyglądało podobnie. Białe ściany, ciemne biurko, ikona i blejtram, na którym wieszała czasem swoje malowane temperą obrazki. Tylko niezbędne sprzęty, żadnej frywolności.

Janka ma kota

Uczyła się w szkole dla panien z dobrych domów. W Gimnazjum Humanistycznym im. Królowej Jadwigi we Lwowie dziewczętom wpajano przede wszystkim patriotyzm i poczucie odpowiedzialności za słabszych.

W wydawanym przez uczennice periodyku „Ogniwo” publikowano raz do roku podsumowanie działalności dobroczynnej każdej klasy. 

W 1927 r. sprawozdanie z klasowej działalności dobroczynnej opracowała Janina Nosarzewska, przewodnicząca IVb. Rok później, w sprawozdaniu Vb, J.N. jest zastępczynią przewodniczącej klasy. W „Przekroju” przez ponad 20 lat była zastępczynią redaktora naczelnego. Czy już w szkole wolała nie wysuwać się na pierwszy plan?

W jednej roli nigdy nie zgadzała się na zastępstwa: obrończyni słabszych. Pani Maria Babicka, mieszkająca w Vancouverze koleżanka z klasy u Królowej Jadwigi, pamięta Jankę jako autorkę błyskotliwych, uszczypliwych wierszyków wymierzonych przeciwko tym, którzy – jak pewna polonistka – dręczyli innych.

Wysoki poziom tych utworów sprawiał, że wiele rzeczy uchodziło jej na sucho i mogła mierzyć nawet w kadrę pedagogiczną.

Okładka „Przekroju” zaprojektowana przez Jankę Ipohorską (1955 r.)
Okładka „Przekroju” zaprojektowana przez Jankę Ipohorską (1955 r.)

Wiele lat później Janka pozna Eilego przez koleżankę z tej szkoły, Katarzynę Grzymalską. Katarzyna i Marian są już wówczas, w 1940 r., małżeństwem. Żyją pod przybranym w czasie okupacji nazwiskiem Kwaśniewscy i choć nie wiadomo, czy jakikolwiek ślub faktycznie miał miejsce, oficjalnie małżeństwem pozostają do końca życia. Szkolne koleżanki stają się elementami trójkąta, który często, dzięki Eilemu, stawał się na jakiś czas wielokątem.

Wojna i królowa nauk

Zanim za sprawą przyjaciółki ze szkolnej ławy i jej męża wielokąty pojawiły się w uczuciowym życiu panny Janki, zagadnienia matematyczne zaprzątnęły głowę jej młodszej siostrze. Janina po egzaminie maturalnym dostała się na romanistykę na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie, a Maria wkrótce potem podjęła studia na Wydziale Matematyki. 

Dzięki Stefanowi Banachowi i Hugonowi Steinhausowi lwowska szkoła matematyczna święciła triumfy. Już po wojnie i już nie we Lwowie, ale we Wrocławiu, Maria Nosarzewska zostanie pierwszą w Polsce kobietą, która uzyska tytuł doktorski w dziedzinie matematyki. Świetnie zapowiadającą się karierę naukową przerwie powołanie. Opuści uczelnię i wstąpi do Zgromadzenia Sióstr Urszulanek. Pozostanie w nim aż do śmierci w 2002 r. Obie siostry nie założyły rodzin, nie miały potomstwa. Ich misją było pomaganie innym oraz ich edukowanie. 

Znajomości Marii w środowisku naukowców pomogły obu siostrom w czasie wojny. Podczas niemieckiej okupacji lwowska inteligencja była wściekle tępiona. W lipcu 1941 r., natychmiast po zajęciu miasta, rozstrzelano ponad 40 polskich profesorów. Przedstawiciele lwowskiej elity musieli się ukrywać, szukać prac zastępczych. Grono matematyków, w tym sam Banach, znalazło schronienie w instytucie prof. Rudolfa Weigla, wynalazcy szczepionki przeciw tyfusowi. Zakład pracował teraz pełną parą na potrzeby Wehrmachtu. 

Janka była już wtedy absolwentką romanistyki, miała też za sobą trzyletnie studia malarskie w pracowni prof. Felicjana Kowarskiego w Warszawie. Ostatnie zaliczenia zdobyła w czerwcu 1939 r. i wkrótce potem, w obliczu nadchodzącej wojny, wróciła do rodzinnego miasta. W instytucie znalazła się razem z matematykami, prawdopodobnie przyjaciółmi siostry. Jako pracownik administracyjno-biurowy przepracowała tam dwa lata. Miała szczęście. Pozostali inteligenci chronieni przez Weigla, w tym Banach, byli karmicielami wszy. 

Humor i uszczypliwości, jej narzędzie do walki ze złem, teraz zostały skierowane przeciw okupantowi. Jak głosi rodzinna legenda, cykl rysunków satyrycznych na temat Niemców, kreślony z tyłu jakiegoś notesu, dostał się w ręce Gestapo. Notes był niestety podpisany. Janka musiała uciekać ze Lwowa. Wtedy też zmieniła nazwisko – z Nosarzewskiej na Ipohorską. 

W „Przekroju” niektórzy redaktorzy wierzyli, że zmiana nazwiska była efektem poślubienia w trakcie wojny tajemniczego angielskiego lotnika, ale to nieprawda. Ipohorska to panieńskie nazwisko jej matki. 

Nie wiadomo, co działo się z Janką po ucieczce do Warszawy. Czy wróciła do mieszkania wujostwa przy Filtrowej 81 m. 16, gdzie mieszkała w trakcie studiów? 
Podobno ukrywała się też przez pewien czas na wsi. Nie wiadomo. Wiadomo, że tuż po wojnie stawiła się w redakcji dopiero co założonego w Krakowie „Przekroju” i przez kolejne 20 lat żyła pracą. I Eilem. 

WNM 

Poznali się, gdy miała 26 lat. We lwowskim Teatrze Miniatur organizowano właśnie teatrzyk kukiełkowy. Eile reżyserował, Ipohorska tworzyła scenografię i kostiumy. Latem ruszyli na gościnne występy na wschód. Dotarli aż do Erewania. Wrócili zakochani w sobie i pozbawieni złudzeń co do ZSRR. To mogło rzutować na ich powojenną postawę. Lawirowali, układali się z systemem, bo otwartą walkę z nim uważali za bezsensowną. Walczyli po swojemu: delikatnie, subtelnie.

Aż do 1968 r. tworzyli razem: pisali, tłumaczyli, projektowali. Na dłużej rozstali się tylko wtedy, gdy Janka uciekła ze Lwowa. Po wojnie natychmiast przyjechała do Krakowa, do Eilego i, jak się miało okazać, do „Przekroju”. Razem stworzyli pismo, razem projektowali scenografię i kostiumy dla wielu teatrów: Starego, Syreny, Śląskiego, Dramatycznego, Młodego Widza, Małego i wielu innych.

Tuż po wojnie uruchomili pierwszy w Polsce kabaret – Teatrzyk Autorów i Aktorów Siedmiu Kotów. Istniał tylko przez rok, ale był prekursorem inteligentnego kabaretu i utorował drogę Piwnicy pod Baranami. Specjalizował się w mało wówczas znanym purnonsensie i grotesce. 

Jerzy Waldorff był tam konferansjerem, Irena Kwiatkowska – debiutującą gwiazdą, scenariusze pisał Konstanty I. Gałczyński, a oprawą muzyczną zajmowała się pierwsza polska dyrygentka Anda Kitschman. 

Ipohorska i Eile obdarzeni byli niesamowitym talentem do odkrywania… talentu. 
To oni zaprosili do współpracy Mrożka, Mroza, Plewińskiego, Hoff, Macedońskiego – by wspomnieć tylko niektórych. 

Janka Ipohorska – portret wykonany przez Wojciecha Plewińskiego
Janka Ipohorska – portret wykonany przez Wojciecha Plewińskiego

Mrożek był nieopierzonym nastolatkiem bazgrzącym z tyłu szkolnych zeszytów obrazki i historyjki, gdy dostrzegli w nim to „coś”. 

Gdy Eile zdobył pierwszego Fiata 600, wspólnie napisali powieść humorystyczną Czar Twoich kółek o przygodach i kłopotach posiadaczy samochodów. Książkę tę uznano za działalność antypaństwową polegającą na propagowaniu prywatnej motoryzacji. Państwo planowało wówczas, zupełnie na poważnie, tworzenie parków automobilowych wypożyczających obywatelom auta na weekendy. 
Eile został wezwany do Warszawy i zmuszony do wcześniejszego zakończenia drukowanej w odcinkach powieści.

Co roku jeździli na miesiąc do Paryża i chłonęli wszystko, co miał do zaoferowania. Zwozili całe walizki czasopism i z nich czerpali później inspirację. To dzięki tym wyprawom „Przekrój” był zawsze na czasie, nadążał za zachodnią kulturą.

Gorzko, gorzko

Razem pracowali, razem podróżowali, razem wypoczywali. Byli niemalże nierozłączni. Ale mieszkali osobno. Janka samotnie, Eile z żoną i psem Fafikiem. Mężem pozostał do końca życia, choć poza Janką pojawiały się też inne kobiety. Gdy rok temu pracowałam nad artykułem o nim, jego przyjaciele podawali mi nazwisko ostatniej partnerki Eilego. Za każdym razem inne.

Rysunki satyryczne z charakterystycznymi ludzikami, które przez lata pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach na łamach "Przekroju"
Rysunki satyryczne z charakterystycznymi ludzikami, które przez lata pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach na łamach „Przekroju”

To temat tabu, nikt nie rozmawia o nim wprost. Klominek napisał jednak: „Nie można pisząc o Jance nie powiedzieć, że znoszenie tego układu niszczyło ją psychicznie. Chyba tylko dwa lub trzy razy w ciągu dwudziestu lat naszej znajomości zdradziła się przede mną, a i to nie wprost tylko pośrednio, z tym, jak cierpi z powodu swojej sytuacji osobistej. Znosiła ją bez skargi, pomagając sobie w chwilach samotności alkoholem i, jak sądzę, środkami uspokajającymi. […] Są osoby, od których mógłbym jeszcze dowiedzieć się tych czy innych szczegółów biograficznych. Wolałem tego nie robić. Niech to, co napiszę o Jance, opiera się tylko na takiej wiedzy, jaką rozporządzałem, kiedy siedząc przy biurku obok niej, cieszyłem się, że mogę pracować i przyjaźnić się z tą niezwykłą, mądrą – i nieszczęśliwą kobietą”. 

Gdy na fali antysemickiej nagonki Eile wyjechał z Polski, Janka czekała. Chodziła codziennie na pocztę i prowadzili przez telefon długie dyskusje. Jej stan się pogarszał. Usunięta ze stanowiska zastępcy naczelnego i odcięta od Eilego gasła w oczach. Nadal pojawiała się w redakcji, ale nie była już zdolna do twórczej pracy. Okazywała niesamowite opanowanie, przechodzące powoli w otępienie. Kilka tygodni spędziła w klinice neurologicznej. Kierowca, który zabierał ją codziennie do redakcji, zwierzał się: „Kiedy czasem zatrąbię przed domem, a pani Janeczka długo się nie pokazuje w oknie, to tak się boję, tak się o nią boję!”. 

Eile w końcu wrócił, ale już nie do niej i nie do „Przekroju”. To był ostateczny cios. Od tej pory było tylko gorzej. Nie opuszczała już szpitala w Rabce. Straciła kontakt ze światem. Podobno stale powtarzała, że nie może wyjść z domu, bo czeka na Mariana. Odeszła jesienią 1982 r. Mówi się, że umarła na „Przekrój”.

Czytaj również:

Lekko! Pismo robi się lekko
i
zdjęcie: Wojciech Plewiński
Doznania

Lekko! Pismo robi się lekko

Ewa Pawlik

Według Mariana Eilego, twórcy „Przekroju”, to miało być „jedyne takie pismo na 800 mln Słowian”. Tworzenie każdego numeru było dla niego bardziej przyjemnością niż pracą. 

Reakcja jest zawsze ta sama: „Pamiętam!”, „Ciocia kupowała!”, „Tata czytał!”, „A tak, Filutek! Ostatnia strona!”, „Te krzyżówki!”. Każdy zna, większość czytywała, wszyscy pamiętają. Ukazywał się tydzień po tygodniu przez 68 lat. Czytywały go całe rodziny, wszystkie pokolenia. Pisywali do niego wybitni dziennikarze, pisarze, poeci. Wielu trafiło na listy lektur szkolnych, a dwoje – Miłosz i Szymborska – na listę laureatów Nagrody Nobla. Instytucja. Zjawisko. Fenomen. A za tym wszystkim on – niepozorny starszy pan. Elegancki, na każdym zdjęciu krawat i papieros w szklanej lufce, niekoniecznie uśmiech. Idealny everyman, znaków szczególnych – brak.

Czytaj dalej