Nudne zebrania są plagą życiową. W Anglii wynaleziono jednak radykalny środek, który z każdego posiedzenia czyni znakomitą zabawę intelektualną. Przeczytajcie artykuł o tym, zamieszczony w poważnym angielskim piśmie „The Economist”.
W dyplomacji, nauce, interesach spędza się dzisiaj coraz więcej czasu na zebraniach i konferencjach. Jest to niestety przykry obowiązek. Niekończące się narady wyczerpują umysł.
Istnieją dwa rozwiązania. Pierwsze, to zachować postawę obserwatora i zbierać materiały bądź do studium socjologicznego na temat administracji, bądź do powieści satyrycznej. Jest to rozwiązanie ambitne. Drugie, mniej godne, ale zabawniejsze, polega na „grze konferencyjnej”.
Zabawę tę poznałem w czasie wojny, dzięki pewnemu wybitnemu profesorowi z Oxfordu. Pracowaliśmy wspólnie w tym samym ministerstwie. Profesor nie zabierał nigdy głosu na zebraniach i okazywał wszystkim twarz znudzonego męczennika. Od pewnego dnia począwszy, począł wtrącać się do dyskusji, wypowiadając w każdej parę zdań. Uderzyło mnie jego podniecenie. Spostrzegłem, że profesor mruga czasem znacząco okiem do jednego z naszych kolegów.
Piątego tygodnia odkryłem tajemnicę profesora. Użył on w dyskusji słowa „hermafrodyta”, które nie miało wielkiego związku z tematem. Kiedy mu zwróciłem uwagę po zebraniu, przyznał, że „ile zagrał”. Wyjaśnił, iż razem ze swoim przyjacielem ustalili następującą zabawę: przed zebraniem wybierali rzadkie słowo, które miało zostać użyte w dyskusji, ale tak, by nikt nie zauważył niezwykłości zwrotu. Ten, kto powiedział je pierwszy, wygrywał.
Brałem niedawno udział w kongresie poświęconym współdziałaniu socjologii z przemysłem. Posiedzenia odznaczały się szczególną nudą. Opowiedziałem więc historię profesora dwóm kolegom, Amerykaninowi i Włochowi. Zaproponowali mi, na próbę, dwa słowa: „jednorożec” i „Zwrotnik Raka”. Wybrałem jedno rożca.
Na ostatnim posiedzeniu pewien Holender nalegał, aby socjologowie starali się pomagać przemysłowcom, przeprowadzając odpowiednie badania. Poprosiłem o głos i oświadczyłem:
„Nie zgadzam się niestety zupełnie z przedmówcą, moje zaś zdanie potwierdza całe doświadczenie, jakie zebrałem, przewodnicząc sekcji ekonomicznej kongresu. Gdybym miał wybrać symbol dla naszej sekcji, wybrałbym byka, albowiem rzucono nas na rogi prawdziwego dylematu. Skoro zabieramy się do pewnych problemów naszymi metodami, przemysłowcy zarzucają nam, że jesteśmy niezrozumiali. Jeśli jednak staramy się zadowolić ludzi interesu, wprowadzamy ich nieraz w błąd, podtrzymując przekonanie, że dysponujemy magicznymi rozwiązaniami dla ich trudności. Narażamy się zarazem na niechęć naszych kolegów uniwersyteckich. Po cóż więc mielibyśmy starać się przypodobać przemysłowi? Jeśli idzie o mnie, wolałbym wziąć za symbol herbowy jednorożca, i pozwolić się nadziać, jeśli to będzie konieczne, na jedyny róg prawdy”.
Moje przemówienie wzbudziło wesołość i oklaski, szczególnie żywo wiwatowali Włoch i Amerykanin.
Mam nadzieję, że wykazałem wspaniałe możliwości gry konferencyjnej. Gdyby znalazła ona wielu adeptów, można by stworzyć „klub jednorożca”, który by ustalał reguły gry i rozsądzał spory.
Powtarzamy jeszcze raz reguły:
– uczestników zabawy nie powinno być więcej niż trzech;
– należy dobierać słowa i zwroty rzadkie i trudne, odległe od tematu posiedzenia;
– uczestników zebrania, którzy nie biorą udziału w zabawie, nie powinny zdziwić słowa grającego: niczego nie powinni spostrzec;
– wypowiedź winna zostać powitana przyjaźnie i uznana za interesującą;
– wygrywa ten, kto pierwszy użyje umówionego słowa, nie budząc zdziwienia zebranych.
A więc – do dzieła! Najbardziej frapujące przykłady nowej gry gotowi jesteśmy drukować w „Przekroju”.
Tekst pochodzi z archiwum, nr 746/1959 r. (pisownia oryginalna)