Terrence Malick to jeden z najwybitniejszych oraz najbardziej oryginalnych współczesnych reżyserów, a także reżyser chyba najbardziej tajemniczy. Nie udziela wywiadów, unika pokazywania się publicznie, jego zdjęć dostępnych w internecie jest bardzo mało. W ciągu 32 lat – od premiery Badlands (1973) do Podróży do Nowej Ziemi (2005) – nakręcił tylko cztery filmy. W ostatnich dziewięciu latach doszło ich więcej, w tym ten najnowszy Ukryte życie.
Franz (bardzo dobry August Diehl) i jego żona Franziska (Valerie Pachner) wraz z dziećmi, jego matką i jej siostrą żyją w austriackiej wsi St. Radegund. Życie to dzieli się na pracę, miłość i modlitwę. Pracę w gospodarstwie wykonują od rana do nocy, w pocie czoła orzą pole, koszą trawy, przycinają je sierpem, strzygą owce, doją krowy, wożą warzywa drewnianym wózkiem, grabią zboża i wiążą je w snopy, rąbią drewno, przeplatają nici na krosnach, wykonują kolejne czynności wokół kolejnych zwierząt, krów, świń, owiec, gęsi, osła, gdzieś tam biega pies, gdzieś chodzi królik, wokół kolejnych roślin, warzyw i owoców, drzew i krzewów. To gospodarstwo jest jak jakieś biblijne wyobrażenie o człowieku żyjącym w harmonii z naturą, gdzie dzięki pracy własnych rąk korzysta on z jej dobrodziejstw i tak na starotestamentową modłę się z nią uzupełnia. Do pracy dochodzą dwie inne wartości, niezbędne w biblijnej idylli. Miłość objawia się w dotyku i pocałunku, w uśmiechu przy spojrzeniu i w tym spojrzeniu, we wzajemnym uzupełnianiu się w uścisku, ale miłość to też rodzina, dzieci, dalsi krewni jako wspólnota w pracy i domowej przestrzeni. Modlitwa z kolei to kościół, gdzie Franz pomaga, gdzie się modlą na klęczkach, ale modlitwą są też po prostu te wszystkie codzienne czynności, bo są powierzone Bogu, jakby człowiek miał tym ostatecznie oddać mu hołd za cud pracy i rodzinnej miłości, z ufnością o to, że dobrych spotka nagroda, a złych kara.
Ale codzienne życie urywa wojna i hitleryzm, pojawiają się pytania zarówno o bożą sprawiedliwość, jak i przede wszystkim o kierunek własnych działań. Franz nie chce ani złożyć przysięgi Hitlerowi, ani iść na front. Bo czy człowiek ma prawo do decydowania o tym, kto jest dobry, a kto zły i, co za tym idzie, czynienia z kogoś swego wroga, którego można zabić, będącym ubranym w mundur?
W filmach Malicka człowiek spiera się z drugim człowiekiem, spiera się z Bogiem i spiera się sam ze sobą. Są to spory o podstawy, które dzisiaj może nie są już istotne i o które dzisiaj może się już nie pyta, bo może tych pytań łatwiej jest nie zadawać, ponieważ są to sprawy trudne. A jednak fundamentalne. Gdzie na przykład zaczyna i kończy się wolność? Czy kończy się ona w bramie wejściowej do więzienia, czy też może w tej branie wolność się zaczyna, bo osoba uwięziona jest tylko fizycznie, a duchowo wolna, co właśnie do więzienia ją zaprowadziło? Na myśl przychodzą słowa Henry’ego Davida Thoreau: „W takim państwie, w którym rząd niesprawiedliwie więzi ludzi, jedynym miejscem odpowiednim dla sprawiedliwego człowieka jest więzienie”. A co z odwagą? Czy pójście na front to jej przykład? A może jest nim życie zgodne z własnym sumieniem? I czy „sumienie czyni z nas wszystkich tchórzy”, jak mówi jeden z bohaterów? Co jest większym tchórzostwem? Co jest większą odwagą? Tu i tam czeka śmierć, tu w czasie strzelaniny, tam z powodu kary śmierci za zdradę. Tylko „czy człowiek ma prawo pozwolić skazać się na śmierć?” – pyta inny bohater. I co to w ogóle znaczy, że ma prawo i dlaczego miałby nie mieć, bo kto miałby wtedy je mieć? Rodzina? Bóg? Kto rządzi ludzkim sumieniem? Przecież człowiek ma wolną wolę, ale jednocześnie jednak jej nie ma, bo co np. z samobójstwem? I czy postępowanie Franza jest samobójstwem? A może egoizmem? Czy wybranie obrony własnych wartości ze świadomością kary śmierci, która za to czeka, zamiast możliwości powrotu do domu i rodziny – to świętość czy egoizm?
Ukryte życie to film, w którym nie pada wiele słów, bo Terrence Malick tak wiele ich nie potrzebuje – opowiada nam o świecie obrazem. Tym razem za kamerą stanął Jörg Widmer, w przeszłości asystent wieloletniego operatora Malicka, wybitnego Emmanuela Lubezkiego (Podróż do Nowej Ziemi, Drzewo życia, Rycerz pucharów, Song to Song). Warto zaznaczyć, że Ukryte życie jest pierwszym filmem Malicka w całości nakręconym techniką cyfrową. W wywiadach Widmer opowiadał o korzystaniu z naturalnego światła na planach w Niemczech i Austrii, nad którymi nisko wisi często zachmurzone niebo. Malick zawsze korzysta z naturalnego światła i czasem cała ekipa czeka na konkretny moment dnia z konkretną pozycją słońca na niebie, a o pracy operatora często decyduje natura. Na planie to nie plan rządzi, a improwizacja. Scenariusz jest tylko podstawą do dalszych działań. Filmowcy korzystali głównie z obiektywów 12mm i 16mm, co zmusiło ich do zbliżania się z kamerą do aktorów. Ta potrzeba ciągłej reakcji nie tylko na partnerów, ale i kamerę jeszcze bardziej wpłynęła na aktorską improwizację. Czasami ujęcia trwały po kilkadziesiąt minut. Diehl pracę z Malickiem podsumował słowami: „Po raz pierwszy nie gram. Po raz pierwszy byłem bohaterem”. W wywiadzie dla „IndieWire” Widmer powiedział: „Kiedy aktorzy ruszają rękoma i dotykają siebie nawzajem, możesz podążać za ręką, a następnie wracasz do zbliżenia, więc jeśli wszystko jest w ruchu, to wygląda bardzo naturalnie. To jest jak przepływ wody. To naprawdę bardzo bezpośredni sposób opowiadania historii. Możesz więc w pełni reagować, cokolwiek zrobią”.
Świat Malicka jest w ciągłym ruchu, a te bliskie plany i ruchome kadry, jakby kamera była zawieszona na huśtawce, na wahadle ściennego zegara czy na poruszanym wiatrem liściu dają niesamowity efekt. Rzeczywistość staje się metafizyczna, jakby poruszana przez coś, przez kogoś, postacie bywają zniekształcane, co czasem kogoś umniejsza, a komuś dodaje powagi, czasem potęguje obłęd, czasem oddaje bliskość i wzajemne uzupełnianie się przez ludzi, rzeczy i przyrodę, a przede wszystkim zaś opowiada historię, która bez takiej pracy kamery i bez tych obrazów nie zostałaby opowiedziana. Opowiada ją nie z punktu widzenia jakiegoś zewnętrznego narratora, a samego jej środka, z punktu widzenia jej bohaterów, emocji, uczuć, opowiada historię z jej wnętrza.
Dla porównania naturę Malick pokazuje w sposób bardziej statyczny. Trochę bardziej z daleka. Krajobraz. Zieleń, woda, wiatr, też ciągły ruch, ale nie tylko dzięki kamerze, a dzięki nurtowi życia, jakby Bóg był wszędzie i we wszystkim. Gdy o nim mowa, to jest woda np. lejąca się z góry po skałach w formie wodospadu. Woda jako jeden z żywiołów obok ognia palącego się w piecu, do którego drewnianą łopatą wkładane są chleby, obok ziemi drapanej motyką w poszukiwaniu dojrzałych ziemniaków, obok powietrza, którego przecież nie widać, ale które ukazane jest w ruchu liści i gałęzi drzew, w ruchu wysokiej trawy, bo Terrence Malick jest mistrzem w ukazywaniu tego, czego nie widać gołym okiem i wyraźnie pokazać się nie da albo czego wyraźnie pokazywać nie trzeba, bo jego filmy to nie dosłowność, to domysł, metafizyka, zmysłowość.
Jeden z bohaterów mówi, że „natura nie zauważa trosk, które spadły na ludzi”. Mogliśmy sami obserwować ten fakt przez ostatnie miesiące, podczas których walczymy z pandemią, a natura ma to gdzieś i co więcej – bez nas radzi sobie o wiele lepiej. Gdy człowiek rozgrywa swe życie, stając przed ogromnymi moralnymi dylematami w tym swoim powykręcanym, zniekształconym, wiecznie rozchwianym świecie pełnym gwałtownych ruchów, co też oddaje kamera Widmera, to natura trwa i spokojnie, jednostajnie idzie naprzód. „Jesteśmy jak oddech” – pada z ekranu. Jaki więc sens mają ludzkie działania? Czy mogą coś zmieniać? Wpływać na losy świata? I czy muszą? Czy poświęcenie musi przynosić komuś korzyść? A czy jeśli nie, to w ogóle jest potrzebne? Te pytania zadawane są z pozycji społeczeństwa, które Franza nie rozumie, bo on nie chce iść za tłumem i poddać się aktualnie obowiązującym opiniom, w tym przypadku mówiącym o czystości i wyższości aryjskiej rasy. On sam zadaje sobie inne pytania, ale nie tyle z pozycji jednostki, co z pozycji duszy. Nie pyta o losy Żydów czy Cyganów jako takich, a o sens samego faktu porównywania czyjejś inności z własną. Podczas gdy potężna natura istnieje dalej, jego pytanie mogło zaginąć gdzieś wraz z tym życiem ukrytym w austriackiej wiosce, a potem niemieckim więzieniu, ale jednak nie zaginęło, co udowadnia samo powstanie filmu Malicka.
Ukryte życie to kolejny malickowski traktat filozoficzno-religijny. Tym razem reżyser wybrał do rozważań prawdziwą historię Franza Jägerstättera, austriackiego rolnika i kościelnego, który nie chciał złożyć wojskowej przysięgi Hitlerowi i walczyć w II wojnie światowej, argumentując swą decyzję wiarą katolicką. Myślę, że śmiało można ten film nazwać arcydziełem, choć spotkałam się z opinią, że każdy film Terrence’a Malicka powstaje w taki sposób i z takim założeniem, by tym arcydziełem zostać, więc może jako entuzjastka jego twórczości też tak zakładam, ale dlatego dodam, że potrafiłam być w przeszłości także krytyczna, a to jest jeden z jego lepszych filmów. Ogromna estetyczna przyjemność. Malick jest malarzem kina i nikt obecnie nie kręci filmów tak pięknych wizualnie. Czasem mówi się, że u niego często sama historia jest słabsza od tej strony wizualnej, że bywa trudna i za bardzo złożona, a ma braki. Ta tutaj opowiedziana jest bardzo płynnie, bez niepotrzebnych dygresji, bez luk, świetnie skomponowana z obrazem i muzyką Jamesa Newtona Howarda. W swej prostocie gigantycznego dylematu jest niezwykle ciekawa i godna wielogodzinnych dyskusji.
Jeśli podoba Ci się to, co robimy – wesprzyj nas!
Fundacja PRZEKRÓJ