Język jako źródło samotności Język jako źródło samotności
Przemyślenia

Język jako źródło samotności

Łukasz Saturczak
Czyta się 4 minuty

Stworzenie dziecięcego bohatera, wiarygodnego dla czytelnika, to dla pisarza zadanie trudne. Stworzenie całego świata wokół i wewnątrz tego bohatera, który będzie światem wiarygodnym, jest zadaniem niemal karkołomnym. 

Narratorem książki Filipa Zawady Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek jest właśnie dorastający chłopiec (osobny temat, na który nie ma tu miejsca, to upodobanie autora do przyrody, bo w samych tytułach jego książek pojawiały się już m.in. psy, sowy, rzeka, słońce i kwiaty). Franciszek, tak ma na imię, to wychowanek sierocińca prowadzonego przez siostry w małej miejscowości na Dolnym Śląsku. To chłopak rezolutny, najbardziej kocha kota znajdę o imieniu Szatan, religię rozumie po swojemu, czasem ukradnie lizaki, które potajemnie zjada wieczorem pod kocem, a jego głównym zajęciem jest dziwienie się światem dorosłych i zadawanie niewygodnych pytań.

Na poziomie opisu (pomijając miejsce akcji) książka może przywodzić na myśl Madeline Ludwiga Bemelmansa, w której niesforna dziewczynka jest wychowanką paryskiego sierocińca, czy jeszcze bardziej przygody innego francuskiego bohatera dziecięcego (już posiadającego rodziców) Mikołajka duetu Goscinny–Sempe. Podobieństw jest tu zresztą całkiem sporo. Bohater powieści Zawady wprawia w zakłopotanie młodą zakonnicę Izabellę podobnie jak Madeline zawstydza opiekunkę, siostrę Clavele, poczucie wyższości wobec innych, jakie cechuje Franciszka, to zaś wypisz wymaluj sam Mikołajek. Całość Rozdeptałem dodatkowo jest zwyczajnie melancholijną opowieścią o wyobcowaniu w świecie, którego nijak nie idzie dziecku zrozumieć, a każda próba zmiany tego stanowiska pakuje bohatera w kolejne kłopoty.

No właśnie, melancholia, ten główny bohater Filipa Zawady. Jeśli weźmiemy na warsztat całą jego twórczość (również pozaliteracką), zobaczymy jak istotny (obecny?) jest w jego świecie smutek; poczynając od sposobu portretowania codzienności w fotografiach tworzonych pod pseudonimem Filip Itoito, przez muzykę (współtworzył m.in. grupę Pustki i duet Indigo Tree), po prozę i poezję (melancholijny stan zostaje spotęgowany w ostatnich tomikach), jak chociażby w Świetnych sowach (2013), gdzie pisze wprost:

Niech im dół lekkim będzie
(Nie życz nikomu depresji nawet po śmierci)

Albo mniej wprost:

Wilgoć szpitala jest zaraźliwa.
Firma zewnętrzna wstawiła
do każdej sali telewizor,
który działa na dwuzłotówki.
W szpitalu jest jeden kiosk,
w którym nigdy nie ma dwójek.

Strach przechodzi z ojca na syna
Odkąd telewizja działa bez przerwy.

Jeszcze mocniej wybrzmiało to w wydanym rok później poemacie Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się. W obu mocny jest także motyw religijny, dziecięce postrzeganie świata, samotność, depresja, śmierć… Wszystko, co dostajemy i w nowej powieści, bo nie ma co ukrywać, Filip Zawada należy do tego grona twórców, dla którego własne doświadczenie i uważna obserwacja świata codziennego stanowią najważniejszy element twórczości; nam buduje literackie światy. „Mój język jest źródłem mojej samotności” – mówi bohater nowej powieści, a przecież mogłaby to powiedzieć każda postać stworzona przez pisarza przez ponad dwie dekady twórczości. Łączy więc w sobie Franciszek cechy poprzednich bohaterów – tego obserwującego świat w ciągłej podróży (jak w zbiorze opowiadań Psy pociągowe), poznającego naturę (Świetne sowy) i tworzącego prywatną filozofię czasu depresji, który nie umie zrozumieć religii w formie społecznie przyjętej (Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się).

Mimo oczywistych (i mniej oczywistych) podobieństw jest Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek książką jednak osobną i stanowi ważną cezurę w twórczości pisarza. Wcześniej przyzwyczaił nas Zawada do oczywistych porównań ze swoimi bohaterami, niekiedy wprost mówiąc o doświadczeniach wykorzystanych w konkretnej książce, jak w Psach pociągowych, gdzie otrzymaliśmy m.in. refleksje z podróży na trasie Wrocław–Warszawa, którą pokonywał tydzień w tydzień, jeżdżąc na próby zespołu Pustki. W Rozdeptałem, zasłaniając się bohaterem na pozór niezwiązanym ze sobą, stworzył Zawada nowy świat oderwany od mocno zakorzenionego w swojej twórczości Ja, nie pozbawiając przy tym powieści tak charakterystycznej dla siebie melancholii.

No i struktura. To pierwsza tak dokładna i skrupulatnie złożona książka w dorobku Filipa Zawady. Poprzednie budował na luźnych obserwacjach i myślach. I tutaj, choć powieść w dalszym ciągu opiera się na obserwacjach bohatera, jasno widać, że postawił pisarz krok naprzód. Dostajemy historię, w której bohater dojrzewa, uczy się, krótko mówiąc, przechodzi przemianę, nie jak w poprzednich, gdzie był biernym obserwatorem rzeczywistości – tutaj jest jej częścią.

Jest Rozdeptałem najlepszą i najbardziej dojrzałą książką w dorobku pisarza; porzucił w końcu obsesyjne kręcenie się wokół literackich przyzwyczajeń, zarówno jeśli chodzi o formę, jak i swojego bohatera, a przy okazji konsekwentnie rozbudowuje coraz bardziej rozpoznawalny styl. I być może ośmieli go ta książka, aby w przyszłości, nie rezygnując z obdarowywania bohaterów charakterystyczną dla siebie melancholią i czułym spojrzeniem na świat, jeszcze bardziej rozszerzać powieściowe narracje i poznawać się (i nas) z nowymi bohaterami. Czy straci na tym poetycka powściągliwość pisarza (bardziej „tnie” swoje teksty prozaiczne chyba tylko Darek Foks)? Nawet jeśli, to przecież nie to jest w jego twórczości najważniejsze.
 

Czytaj również:

Wszystkie jesteśmy Anastazją? Wszystkie jesteśmy Anastazją?
i
materiały promocyjne
Przemyślenia

Wszystkie jesteśmy Anastazją?

Łukasz Chmielewski

Łukasz Chmielewski: Anastazja to komiks inspirowany losami Natalie Wood, jednej z gwiazd Hollywood, która karierę rozpoczynała jako czterolatka, a grą w filmach utrzymywała całą niepracującą rodzinę. Choć mnóstwo jest podobnych, gotowych i wstrząsających historii ofiar przemysłu filmowego w USA, to zdecydowałaś się jednak na fikcyjną opowieść. Dlaczego?

Magdalena Lankosz: Stuletnia historia amerykańskiego przemysłu filmowego została bardzo dobrze udokumentowana. Powstało mnóstwo książek, od plotkarskich po rzetelne wspomnienia. Sytuacja wygląda podobnie w przypadku biografii aktorów. Pisząc kiedyś dla „Wysokich Obcasów” artykuł o Natalie Wood, przeczytałam 20 książek o niej samej. Zresztą to ten tekst na tyle zainspirował Joannę Karpowicz, krakowską malarkę i autorkę komiksów, że poprosiła mnie o napisanie historii dziejącej się w Złotej Erze Hollywood, która fascynuje ją także od strony plastycznej. Uznałam, że nie ma sensu powielać w formie komiksu gotowych i znanych historii. To nie tylko niezbyt ciekawe, ale także mało pobudzające twórczo. A fikcja daje ogromną radość i wolność tworzenia. Moja bohaterka ma z Natalie Wood tylko częściowo zbieżne dzieciństwo. Przede wszystkim jednak takiej historii, jaką chciałam opowiedzieć, nie było w formie gotowej. A chciałam opowiedzieć o relacji matki i córki.

Czytaj dalej