Z Witkiem Orskim najczęściej widujemy się w Akademii Fotografii, mijamy się na korytarzu. Jego obecność w świecie artystycznym pamiętam od początku – od Galerii Czułość. Czasem widujemy się w sklepie na końcu ulicy, przy której ja mieszkam, a Witek ma pracownię. Osławione miejsce. Tam rozmawiamy o jego najnowszym projekcie. Nigdy w trakcie naszych przypadkowych spotkań nie oglądamy zdjęć. Tym razem, mimo że umówieni na wywiad, też ich nie oglądamy.
Joanna Kinowska: Czy ciągle „przeprowadzasz filozoficzne śledztwa, używając mechanicznych i cyfrowych obrazów”? To jest główny cytat z Ciebie, z Twojej strony. To Twoje credo?
Witek Orski: Najbardziej zajmuje mnie używanie narzędzia, jakim jest aparat fotograficzny – bez względu na to, czy jest cyfrowy, czy analogowy, oraz obrazu fotograficznego – do uprawiania myślenia mającego naturę filozoficzną, czyli takiego, które bardziej zadaje pytania, niż udziela odpowiedzi. Prowokowanie tego rodzaju refleksji mnie interesuje. Ostatecznie operując tym medium, przetwarzamy rzeczywistość. Fotografia tak mnie pociąga, bo jest najbardziej powszechnym, dostępnym i przezroczystym narzędziem przetwarzania rzeczywistości. Wkurzają mnie teksty mówiące, że fotografia się kończy, anonsowany co chwila kryzys fotografii… To wyraża niezrozumienie, że mamy do czynienia z bardzo młodym medium, które dopiero ostatnio – w 2012 r., gdy się okazało, że w ciągu jednego roku powstało tyle zdjęć, co od początku historii fotografii – weszło na tę samą drogę, którą już przeszły starsze, klasyczne dziedziny sztuki. Czyli uwolniło się od oczekiwań i technologicznej fiksacji…
Fotografia wydoroś