Kobieta i góra Kobieta i góra
i
Zatoka Bettys, Republika Południowej Afryki (fot. Winstonza/ Wikimedia Commons)
Przemyślenia

Kobieta i góra

Paulina Małochleb
Czyta się 10 minut

Paulina Małochleb: Dlaczego wybrałaś język afrikaans jako język twórczości? Pisanie po angielsku wydaje się przecież korzystniejsze – język ma większą tradycję pisaną, daje też zdecydowanie szansę na dotarcie do liczniejszego grona czytelników. No i nagrody łatwiej zdobyć za teksty wydane po angielsku.

Antjie Krog: Sądzę, że poeta może w pełni funkcjonować tylko w języku swego wewnętrznego „ja”. Moim jest afrikaans. To jest mój język ojczysty, język mojego ojca, język, jakim mówi do mnie krajobraz południowoafrykański i część południowoafrykańskiego brzmienia. Znam ten język intymnie, na wskroś. Znam całą jego literaturę i wszystkie jego echa same w sobie, podobnie jak cały zapas środków poetyckich.

W jaki sposób dzisiaj postrzegasz okres swojej młodości? W RPA to był czas wielkiej zmiany politycznej, czy coś z tych nadziei dzisiaj pozostało?

Świat, w którym dorastałam jako afrykanerskie dziecko w Afryce Południowej, był jednocześnie złożony i pełny, zamknięty. Własną pozycję w nim odbierałam jako naturalną i oczywistą. Język afrikaans budził mnie w radio, napisy w afrikaans mówiły do mnie z dżemu i płatków śniadaniowych, w szkole, w autobusie wszyscy posługiwali się afrikaans. Rzeki, które przekraczaliśmy, gospodarstwa, które mijaliśmy, wzgórza, które badaliśmy, miasta, z których pochodziliśmy, piosenki, które śpiewaliśmy – wszystkie miały nazwy w naszym języku. Ten język produkował

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Nieczytwór Nieczytwór
i
ilustracja: Daniel Mróz; kolaż, archiwum „Przekroju” nr 483/1954
Rozmaitości

Nieczytwór

Marcin Orliński

Przeczytać wszystkie książki, które by się chciało? Marzenie! O tym, jak sobie radzić z dyskomfortem, który zna chyba każdy książkofil, mówi nowy gatunek literacki.

Echo głucho milczy, gdy w przepastne przestrzenie Internetu i bibliotek desperacko krzyczę: „Czy brytyjski poeta Justin Richardson (1900–1975) w ogóle istniał?”. Brak jakichkolwiek informacji na jego temat. Albo był więc kompletnie nieznanym autorem jednego wiersza, albo ktoś wymyślił to nazwisko wraz z okrągłymi datami urodzin i śmierci. Fikcyjne personalia to rzecz w literaturze powszechna. Niektórzy autorzy wymyślają sobie pseudonimy brzmiące jak prawdziwe nazwiska, a inni – zupełnie nieprawdopodobne. Aleksandra Głowackiego znamy tylko jako Bolesława Prusa, a Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu zdarzało się podpisywać na wiele sposobów: Mieczysław Zenon Trzciński, Il de Fons czy Karakuliambro. Ale do rzeczy (i zarazem od rzeczy!). Jedyny znaleziony przeze mnie utworek Richardsona to Take Heart, Illiterates (Odwagi, analfabeci). Stanisław Barańczak złagodził i rozbudował ten tytuł: Nie przejmować się brakiem oczytania w literaturze współczesnej!, a sam wiersz przełożył tak: „Długo mi serce żarła tajemna zgryzota: / »Nie czytałem Audena i T.S. Eliota!« / Lecz myśl ta pogodniejszy ma od paru chwil ton: / »Nie czytali ich również W. Szekspir i Milton!«”. Ramy gatunku: trzynastozgłoskowiec, cztery wersy, układ rymów: aabb. Oto kilka propozycji autorskich.

Czytaj dalej