Królestwo Królestwo
i
Bees from a Bestiary by Manuel Philes 1566, domena publiczna
Doznania

Królestwo

Wojciech Bonowicz
Czyta się 7 minut

Wieczorem idę z ojcem do pasieki. Jest chłodno, z dołu nadciąga mgła, trzeba zwęzić wloty do uli. Ojciec mówi, że musimy to zrobić po cichu, nie budząc strażniczek. I pozwala mi spróbować.

Staję z tyłu ula i wyciągam rękę, żeby poprawić wlot. To prosta czynność i robię ją sprawnie, ale kiedy cofam rękę, czuję niespodziewany ból. No tak, pod ulem rosną niskie, pełne jadu pokrzywy, musiałem którejś dotknąć. W drodze do domu spoglądam na obolałą dłoń i dostrzegam swoją pomyłkę. W mój nadgarstek wbiła się pszczoła. Odrywam ją szybkim ruchem, a ojciec wyjmuje żądełko i smaruje to miejsce octem. Robi to spokojnie: wie, że niewielka opuchlizna, która się pojawiła, do rana zniknie. Jestem wybrany: nie puchnę. Mogę pracować przy pszczołach.

Pracę w pasiece poprzedza cały ceremoniał. Ojciec przygotowuje narzędzia, potem rozpala podkurzacz, czyli blaszaną puszkę z mieszkiem, w której spala się suche kawałki spróchniałej wierzby. Prawidłowo rozpalony podkurzacz dymi jak lokomotywa. Potem się przebieramy. Wkładamy stare flanelowe koszule z zaszytymi rękawami, zapinane pod szyją. Na głowach mamy kapelusze z szerokimi rondami i z siatką, która osłania twarz. Ja dodatkowo wkładam rękawice. Przed rozpoczęciem pracy ojciec dokładnie myje ręce. Dłonie nie powinny pachnieć. Daje mi do niesienia podkurzacz i gęsie skrzydło. Mam dziesięć lat.

W pasiece jest pięć uli. Moje główne zadanie to podawać i podkurzać. Kiedy dmucham, otępiałe pszczoły na jakiś czas tracą orientację. Chodzi o to, żeby nie żądliły ojca, kiedy zdejmuje nadstawki, strzepuje skrzydłem owady i przepatruje ramki w poszukiwaniu mateczników.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ojciec pracuje gołymi rękami.

– Jak to możliwe, że tak rzadko dostawałeś żądłem? – pytam go wiele lat później. – Czy to prawda, że pszczoły rozpoznają gospodarza po zapachu?

Ojciec mówi, że to prawda. I że reszta jest tylko kwestią doświadczenia. Jego kuzyn, wujek Antek, bardzo często pracuje bez maski, a bywa, że nawet bez koszuli. Któregoś razu tak właśnie – półnagi, uzbrojony jedynie w worek – zdejmował z drzewa rój, który uciekł z jednego z uli. Niestety poślizgnął się i razem z całym rojem spadł na ziemię. Użądliło go wtedy kilkadziesiąt pszczół naraz, ale tylko lekko spuchł, żadnych komplikacji nie było.

– Otwierasz ul – mówi ojciec – i od razu czujesz, w jakim pszczoły są nastroju. Jeżeli są złe, robisz tylko to, co konieczne. Zresztą pszczelarz dobrze wie, kiedy iść do ula, a kiedy nie. Na przykład nie idzie się do ula, kiedy zbiera się na burzę. Miód trzeba brać, kiedy na polu jest jeszcze pożytek, wtedy pszczoły nie martwią się o zapasy na zimę. Jeżeli chcesz pracować gołymi rękami, musisz to robić pewnie, nie nerwowo.

Jest lato 1977 roku. Jeździmy na wakacje do prawie stuletniego domu, którego dziś już nie ma. Typowa drewniana chałupa z sienią i dwiema izbami, w której mieszkają babcia i dziadek. Pobielona z zewnątrz wygląda jak ciemne ciasto z błękitnym nadzieniem. Śpimy w drewnianych łóżkach na twardych siennikach, przykryci olbrzymimi pierzynami. Pod oknem stoi skrzynia, w której babcia przechowuje pościel. Nad głowami wiszą święte obrazy: Jezus i Maria rozchylają szaty, żeby pokazać nam swoje serca.

Chłopi w różnych stronach Polski wierzyli przez stulecia w boskie pochodzenie pszczół. Opowiadali, że Jezus, wędrując przez świat ze świętymi Piotrem i Pawłem, trafił do domu skąpej gospodyni. Ta, nie chcąc się dzielić jedzeniem z przybłędami, rzuciła w Świętego Pawła kamieniem i rozcięła mu czoło. Rana apostoła nie chciała się goić, a na jej brzegach pojawiły się robaki. Jezus zebrał te robaki i zamienił je w pszczoły. Wedle innego podania pszczoły narodziły się z rany, którą odniósł sam Jezus, z przelanej boskiej krwi – tak jak Kościół.

Z tego powodu wierzono, że pszczoły mają dusze. Nie są udomowione jak inne zwierzęta, które można nauczyć posłuszeństwa. Są raczej domownikami, których powiadamia się o ważnych wydarzeniach w świecie i w rodzinie. W wielu stronach w noc Bożego Narodzenia pszczelarze pukali w ule i mówili: „Wasz Pan się narodził”. Wierzono, że pszczoły rozmawiają wtedy w ulu ludzkim językiem, a woda w rzekach na krótką chwilę zamienia się w miód. Podobnie postępowano w Nowy Rok i w Wielką Niedzielę. Budzono pszczoły również wtedy, gdy w domu ktoś umierał. Wiązało się to z bardzo dawnym przekonaniem, że tam gdzie jest nieboszczyk, nie wolno zasnąć: we śnie dusza opuszcza ciało i może spotkać się z duszą zmarłego, a ta poprowadzi ją ze sobą na tamten świat. Pszczoły, jako posiadające duszę, były wystawione na podobne niebezpieczeństwo jak ludzie. W niektórych rejonach Polski z wiadomością o śmierci gospodarza szedł do pasieki jego najstarszy syn lub najbliższy przyjaciel. Mówił pszczołom, że ich gospodarz nie żyje, i obiecywał, że nie zostaną bez opieki. Czasem dmuchał w wylot ula. Wierzono, że jeśli się tego zaniedba, pszczoły mogą umrzeć z żalu za dotychczasowym opiekunem.

W 2000 roku zbierałem materiały do biografii księdza Józefa Tischnera. Jego rodzice byli wiejskimi nauczycielami, ojciec był zapalonym pszczelarzem. Chętnie dyskutował z chłopami o zwyczajach pszczół, czytywał fachową literaturę. Zachowały się zdjęcia małego Józia biegającego po pasiece w podkoszulku i majteczkach; w tle widać jego ojca zbliżającego się do uli z podkurzaczem, w owalnej masce używanej powszechnie, zanim pojawiły się kapelusze. Opowiadano, że dzień po pogrzebie starego Tischnera jego grób gęsto obsiadły pszczoły. Przyleciały, żeby pożegnać się ze swoim gospodarzem.

Pszczół nie wolno było zabijać. Umyślne zabicie pszczoły było grzechem. Kiedy pszczoła wpadała do domu, otwierało się okna i wyganiało ją na zewnątrz. Osy i szerszenie mogliśmy zabijać bez ograniczeń, nie tylko dlatego, że zagrażały człowiekowi, ale również dlatego, że atakowały ule. Ilekroć podczas pracy w pasiece ojciec zgniótł przez nieuwagę jakąś pszczołę, wzdychał lub syczał, zły na siebie za to, że nie był dość ostrożny. Dopiero studiując historię pszczelarstwa, ze zdumieniem odkryłem, że przez długie wieki po ostatnim miodobraniu likwidowano część pszczelich rodzin, aby zostawić w pasiece na zimę jak najmniej miodu. Używano do tego wrzącej wody lub siarki. W nowym roku puste ule zapełniano rojami, które wyszły z rodzin pozostawionych przy życiu. Była to praktyka powszechna, choć nie wszędzie uznawana za moralną; dlatego zadanie zniszczenia pszczół często powierzano obcym, w Polsce na przykład Romom lub Żydom.

O pszczole nie mówiło się: zdycha, jak o koniu czy krowie, lecz: umiera, jak o człowieku. W przeciwieństwie do osy pszczoła ginie po użądleniu: próbując wyszarpać harpunowate żądło, rozrywa własne wnętrzności. Z tego powodu stała się symbolem ofiarności: nie tylko dzieli się z człowiekiem tym, co wytwarza, ale potrafi oddać życie w obronie swojej rodziny. Oczywiście istnieją też pszczoły-rabusie. Wdzierają się do uli i zabierają zgromadzone zapasy, mordując bez litości strażniczki, a następnie dokonując rzezi wśród robotnic. Pamiętam widok takiego spustoszonego ula: martwe ciała pszczół leżące w kupkach, sklejone resztkami miodu spływającego z otwartych plastrów.

Pierwszy raz idę pomóc ojcu przy pszczołach 7 czerwca 1977 roku. Ojciec zapisał tę datę w swoim dzienniku. Czerwiec tamtego roku był niezwykle upalny, temperatura dochodziła do trzydziestu stopni w cieniu. „Pszczoły pracują na pełnych obrotach po 12–13 godzin dziennie”, zanotował. Stoję z ojcem przy ulu i czuję, że cały jestem spocony. To niedobrze, bo zapach potu rozdrażnia pszczoły. Stoję jednak w kłębach dymu, bardziej pachnę tlącym się próchnem niż własnym ciałem. 12 czerwca przeglądamy wszystkie pięć uli. Ramki są już ciężkie od miodu. Ojciec pokazuje mi, jak wygląda matka, a jak truteń. Przy czwartym ulu zaczynam się trochę nudzić, poza tym robię się głodny. Zostawiam ojca na chwilę i biegnę do domu, żeby coś przekąsić. Podobno mówię: „Tak mi burczy w brzuchu, że pszczoły zaczynają się złościć, bo myślą, że idzie burza”.

Pasieka ojca to proste ule typu warszawskiego: drewniane domki otwierane z góry i z boku, nakryte spadzistymi daszkami obitymi papą. Trzy są w kolorze niebieskim, jeden w żółtym, jeden w orzechowym. Osobno stoi „miś”, wydrążony przez dziadka i ojca w topolowym pniu. To ul typu kłoda stojak, ale ozdobiony wyrytą z przodu sylwetką niedźwiedzia i nakryty spiczastą czapką z blachy i słomy. Wlot do „misia” znajduje się na wysokości jego brzucha. W 1977 roku nie ma w nim pszczół. Ojciec robi mi przy nim zdjęcie, jestem w samych majtkach i tenisówkach. Choć przyjemnie jest biegać boso, ze względu na pszczoły nie można tego robić w pobliżu pasieki. Zresztą w pasiece i wokół niej w ogóle nie wolno było biegać.

„Miś” pojawił się trochę z tęsknoty za ulami figuralnymi, jakie ojciec i dziadek widywali na zdjęciach w książkach o hodowli pszczół. Najczęściej wyobrażały postacie świętych: patrona pszczelarzy Ambrożego, Bartłomieja, opiekuna pszczół i lasu, Wawrzyńca, który troszczył się o całe pasieki. Także Floriana, który chronił przed pożarem, Jana Nepomucena, który bronił od powodzi, czy Franciszka, który wszystkie stworzenia nazywał swoimi siostrami i braćmi. Wedle niektórych historyków zanim pojawiły się ule figuralne, w pasiekach stawiano rzeźby świętych, aby chronić pszczele rodziny przed nieszczęściami. A ponieważ rzeźby te bywały wydrążone od środka, zdarzało się, iż pszczoły zakładały w nich nowe gniazda. Stąd pomysł rzeźb-uli, który pojawił się w XVII wieku.

Z czasem zaczęto stawiać ule w kształcie kościoła, pałacu czy wiatraka, baby, górala lub niedźwiedzia, albo wielkiej głowy, która połykała i wypluwała pszczoły otwartymi ustami. W muzeach ojciec zawsze ciągnął nas, żeby nam pokazać, jak taki ul wygląda od środka. Przez dziurę, z której wyjęto zatwór, patrzyliśmy na opustoszałe wnętrze, czasem z poczerniałymi resztkami plastrów. Wiele lat później zobaczyłem takie ule w pasiece-skansenie, zasiedlone przez pszczele rodziny.

Obciążone nektarem pszczoły siadały na dłoni Świętego Ambrożego, za którą ukrywał się wlot. Inne zrywały się z niej do lotu i wyglądało to tak, jakby święty strzelał pestkami słonecznika.


Fragment książki Wojciecha Bonowicza, Dziennik pocieszenia, wyd. Znak, Kraków 2024.

Czytaj również:

Las tęskni za pszczołami Las tęskni za pszczołami
i
Karpacka Barć Milenijna w Stróżach/ fot. Zalasem1 (Wikimedia Commons)
Wiedza i niewiedza

Las tęskni za pszczołami

Łukasz Kaniewski

Czy można sobie wyobrazić radośniejszy widok niż pszczoły krążące wokół pomalowanych w różne kolory i desenie uli? Podobno rozmaite barwy pszczelich domków mają ułatwić owadom odnalezienie swojej rodziny, kiedy wracają z wyprawy po nektar. Nie ma jednak żadnego dowodu na to, że kolory pomagają pszczołom w orientacji. One są dla nas, ludzi. „Patrzcie, jak tu wesoło! – mówią barwy. – Jak radośnie wre praca!”. Ale to tylko złudzenie.

„Ule to tak naprawdę dla pszczół coś w rodzaju obozu pracy – wyjaśnia ekolog dr Przemysław Nawrocki z WWF. – Przede wszystkim nie lubią mieszkać tak nisko, kiedy dać im wybór, zawsze osiedlają się wysoko. Tak im każe instynkt, bo wysokość chroni je przed drapieżnikami i wilgocią. Poza tym przemysłowi hodowcy pszczół wybierają z ula miód i dają pszczołom w zamian syrop cukrowy. Cały owoc pracy owadów zostaje im odebrany. Reguluje się też ich rozród poprzez odpowiedni dobór wielkości komórek w sztucznych plastrach, czyli węzach. Dzięki temu rodzi się mniej trutni. Wreszcie pszczoły hodowane na terenach rolniczych, gdzie trzyma się je najczęściej, masowo giną w wyniku działania pestycydów”.

Czytaj dalej