Wieczorem idę z ojcem do pasieki. Jest chłodno, z dołu nadciąga mgła, trzeba zwęzić wloty do uli. Ojciec mówi, że musimy to zrobić po cichu, nie budząc strażniczek. I pozwala mi spróbować.
Staję z tyłu ula i wyciągam rękę, żeby poprawić wlot. To prosta czynność i robię ją sprawnie, ale kiedy cofam rękę, czuję niespodziewany ból. No tak, pod ulem rosną niskie, pełne jadu pokrzywy, musiałem którejś dotknąć. W drodze do domu spoglądam na obolałą dłoń i dostrzegam swoją pomyłkę. W mój nadgarstek wbiła się pszczoła. Odrywam ją szybkim ruchem, a ojciec wyjmuje żądełko i smaruje to miejsce octem. Robi to spokojnie: wie, że niewielka opuchlizna, która się pojawiła, do rana zniknie. Jestem wybrany: nie puchnę. Mogę pracować przy pszczołach.
Pracę w pasiece poprzedza cały ceremoniał. Ojciec przygotowuje narzędzia, potem rozpala podkurzacz, czyli blaszaną puszkę z mieszkiem, w której spala się suche kawałki spróchniałej wierzby. Prawidłowo rozpalony podkurzacz dymi jak lokomotywa. Potem się przebieramy. Wkładamy stare flanelowe koszule z zaszytymi rękawami, zapinane pod szyją. Na głowach mamy kapelusze z szerokimi